Można śmiało stwierdzić, że nastał już okres, gdzie w grze o najwyższe cele pozostają tylko najsilniejsi. W przypadku Arsenalu można odnieść wrażenie, że zespół dopadło zmęczenie. W zeszłym tygodniu „Kanonierzy” nie wytrzymali i ulegli na własnym terenie Bayernowi Monachium, praktycznie przekreślając swoje szanse na awans do dalszej fazy pucharowej. Po wczorajszej porażce ze Stoke dystans do liderującej Chelsea wzrósł do czterech oczek. Napięty i trudny harmonogram wdaje się w nogi zawodników Arsene’a Wengera, u których trofea zaczynają ponownie znikać z pola widzenia. A należy dodać, że to nie koniec mordęgi.
Widoczny był brak tempa zarówno przy konstruowaniu ataku jak i podaniach. Trzeba otwarcie przyznać, że piłkarze nie dali z siebie wszystkiego. Jednak taka dyspozycja jest wpisana jak coroczne święto w kalendarzu. Znowu „Kanonierzy” zostali ukarani, tym razem na kwadrans przed końcem spotkania po tym, jak Laurent Koscielny dotknął piłki ręką. Można oceniać różnie tę sytuację, jednakże dla Mike’a Jonesa sytuacja była jasna – wskazanie na wapno. Jonathan Walters bez problemu zmylił Wojtka Szczęsnego. Na ostatnie minuty zmiany dokonane przez trenera miały jeszcze poczynić różnicę i uratować mecz. Na dodatek dwóch z tych wprowadzonych wykreowało doskonałą akcję w doliczonym czasie pojedynku na Britannia Stadium, który powinien zaważyć o jednym punkcie. Jednakże Yaya Sanogo posłał piłkę nad poprzeczką po dobrym zagraniu od Aleksa Oxlade-Chamberlaina.
Wychodzi na to, że ten mecz przegrał sam Wenger, dokonując błędne decyzje przy wyborze jedenastki, jak i podczas meczu. Wprowadzenie młodego Sanogo na boisko dobitnie ukazało, dlaczego stawianie na młodych i niedoświadczonych piłkarzy jest takie ryzykowne i niepewne. Czy Nicklas Bendtner wykorzystałby taką okazję? Oczywiście, takie gdybanie jest teraz bez celu, ale faktem jest to, że francuski napastnik zmarnował niesamowitą sytuację. Ostatnie minuty starcia ze Stoke City pokazały także, że Arsene musi dawać pograć od pierwszych minut „Oksowi” na prawej flance. Bez niego Arsenal nie potrafił grać szeroko i to też skutkowało bezbarwnym występem gości. Żaden zawodnik nie chciał wymieniać się pozycjami z Bacarym Sagną na skrzydle. Dopiero wprowadzenie Chamberlaina spowodowało, że boczny obrońca mógł dobrze współpracować na swojej stronie, a atak od razu się ożywił.
Wielu ludzi, w szczególności sympatyzujących z Arsenalem, ukazuje bezwarunkową lojalność względem francuskiego szkoleniowca. Jednakże ta może już za parę miesięcy przestać obowiązywać, jeżeli po raz dziewiąty z rzędu nie uda się zdobyć ani jednego błyszczącego łupu. Akurat Wengerowi w najbliższe lato wygasa kontrakt i wszystko wskazuje na to, że jeżeli znowu gablota będzie świecić pustkami, wtedy zarząd z Emirates Stadium będzie miał otwartą drogę do dokonania rewolucji na ławce trenerskiej. Chyba nie ma sensu już ciągnąć dalej tego, co przez długie lata nie przynosi owoców. Na pewno zarząd, jak i kibice zdają sobie sprawę z tego, że ostatnie zimowe okno transferowe mogło być kluczem do upragnionego sukcesu, mając przede wszystkim na względzie to, że kontuzjowani są dwaj kluczowi gracze – Aaron Ramsey i Theo Walcott – jednak Arsene obmyślił to wszystko w zupełnie inny sposób.
Ogromna rzesza fanów Arsenalu na pewno jest już zmęczona i coraz rzadziej utożsamia się z hasłem „In Wenger We Trust”. Ta porażka może okazać się kolejnym gwoździem do trumny dla „The Gunners”. Można też na złość powiedzieć, że francuski trener ma swój system na odnoszenie porażek. Klub corocznie zmierza tą samą ścieżką, która dla nich wydaje się być tą odpowiednią, a i tak okazuje się, że to ślepy zaułek. Arsene wciąż stara się bardzo, ale mu nie wychodzi. Ten styczeń może zgnębić Francuza i po raz kolejny, a może i ostatni, otrzyma pokutę za popełnione błędy na rynku transferowym. Wystarczyłby jeden wielki zakup i wszystko mogłoby wyglądać inaczej. Dlaczego chociażby nie pomyślał o wypożyczeniu dobrego napastnika na pół roku? Dlaczego, gdy Giroud dopada zmęczenie, to wciąż jest stawiany na żądle? Oezil im bardziej wyczerpany, tym lepszy? Każdy powinien wiedzieć, że to już nie tylko wina zawodników, ale również dowodzącego zza linii bocznej.
Ten sam film jest odtwarzany po raz kolejny. Arsenal wciąż lubi występować w dramatach. Znowu nadchodził ten kulminacyjny moment, gdzie wydawało się, że drużyna dąży do świetności. To nie jest przecież ligowy średniak i każdy kibic tego klubu dostaje wrzodów na żołądku, oglądając, jak klub z Emirates Stadium dokarmia swoich fanów tanimi delicjami. „Kanonierzy” byli liderami przez długi okres, mieli okazję wzmocnić swój skład przed dwoma miesiącami, ale, jak zwykle, plan został zawalony przez szkoleniowca. Arsene nigdy nie zawodzi w rozczarowywaniu. Teraz zapowiada się na to, że zegar wyliczający im lata bez żadnego pucharu będzie bić dalej.
Wengera nie zwolnią. Proponuję zagłębić się w
temat relacji pomiędzy władzami klubu i samym
menedżerem. Prędzej to Gazidis i spółka polecą
niż Francuz. W tym sezonie nie zdobędą trofeów i
w klubie o tym wiedzą. Ale nadchodzi dobry czas dla
Kanonierów. Kolejne lata to pokażą.
A Bendtner też ma na koncie spektakularne pudła,
Poldi również. Niech się ogrywa ten Sanogo. Będą
z niego ludzie. O ile nie podzieli losu Abou
Diaby'ego.
Jaką autor widzi alternatywę na ławce trenerskiej
w Arsenalu? Może AVB, który jest bez pracy ;)?
Śmiech na sali.
P. S. Ja nie mam wrzodów na żołądku. Od początku
sezonu wiedziałem, że tytuł mistrzowski nie jest w
ich zasięgu. Patrząc realnie, jedyne szanse mają
jeszcze w The FA Cup, chociaż Everton będzie
ciężką przeprawą. Prawda jest jednak taka, że w
tym sezonie wyeliminowali w Pucharze Anglii Tottenham
i Liverpool.