Niemiecka federacja piłkarska ujawniła niedawno, ile pieniędzy kluby Bundesligi przeznaczyły w ciągu ostatniego roku na prowizje dla agentów piłkarskich. Logiki tam brak. Oszczędności też. Ale zaskoczenie jest spore, bo okazuje się, że średnio niemiecki klub najwyższej klasy rozgrywkowej w Niemczech płaci menedżerom piłkarzy rocznie ponad siedem milionów euro!
Wynik będzie bez wątpienia jeszcze okazalszy w przyszłym sezonie, kiedy to do najwyższej klasy rozgrywkowej dołączy RB Lipsk, za którym stoi cała potęga Red Bulla i wcale na transferach nie oszczędza. Statystyki w 1.Bundeslidze bezczelnie psują kluby takie jak Darmstadt czy Ingolstadt, które w jakiś magiczny sposób potrafią utrzymać się w środku tabeli, wydając na prowizje tylko milion euro. O jedyne sześć punktów wspomniane Ingolstadt wyprzedza w tabeli Schalke, które agentom do kieszeni wcisnęło 1600% (!) tego co beniaminek.
Prowizje menedżerowie otrzymują za… niemal wszystko. Każda umowa parafowana przez podopiecznego przechodzi przez agenta, który odpowiednio ją uszczupla. Zaleceniem FIFA przy umowach z klubami jest prowizja dla agenta w wysokości 3% wartości kontraktu (a więc sumy, jaką zawodnik zarobiłby przez cały okres trwania podpisanej umowy), ale cóż to jest trzy setne…
Obecnie w Europie klasyczna prowizja to 8–10% wartości kontraktu. Ale najwytrawniejsi gracze potrafią dobić nawet do 15.
Liczby nie kłamią
Wprawdzie statystyki z Premier League za cały rok 2015 wykazują jeszcze większe sumy płynące między klubami a agentami, jednak w Niemczech jest pewien aspekt, który sprawia, że te sumy wydają się jeszcze bardziej kuriozalne. Otóż najwięcej płacące agentom w Bundeslidze Schalke (17 mln euro) na transfery przez ostatni rok wydało 38 mln, zaś zarobił na nich 50 mln euro.
Bilans wydaje się więc dodatni – klub z Gelsenkirchen zaoszczędził 12 mln euro na transferach. Ale aby się nie oszukiwać, wypadałoby odjąć od tego jeszcze prowizje. Wtedy okazuje się, że Schalke na tych transakcjach wyszło nawet na spory minus. Oczywiście w owych 17 mln euro dla agentów mieszczą się również prowizje za przedłużenie kontraktu z zawodnikami już grającymi w danym klubie. Generalnie jednak rozrzutność Schalke jest wręcz oszałamiająca. Statystyki dotyczące wydatków w tej dziedzinie jasno i klarownie pokazują, jak ciężka choroba toczy klub z Veltins-Arena.
Niewiele lepsza jest Borussia Dortmund. 20 mln wydanych na transfery, przy 42 mln zainkasowanych za sprzedaż zawodników, daje dumnie brzmiące 22 mln przychodu. Ale BVB w tabeli klubów najhojniejszych wobec menadżerów jest tuż za plecami Schalke i zmusza nas do odjęcia od tej sumy 16 mln euro wydanych na prowizje. Zostaje skromne sześć milionów euro na plus. Nie wystarczyłoby to nawet na samą prowizję za Lewandowskiego…
Pazerność, manipulacja czy zwykły biznes?
A propos! Ostatnio „Die Welt” nazwał Lewandowskiego najbardziej pazernym piłkarzem Bundesligi. Abstrahując od faktu, że to w interesie Bayernu jest zaspokojenie jego żądań finansowych, a „Lewy” w tych negocjacjach jest w pozycji uprzywilejowanej – to Bayern potrzebuje jego, a nie on Bayernu – trzeba pamiętać o jednej rzeczy. To nie Robert negocjuje z klubem. Robią to Cezary Kucharski i Maik Barthel – jego agenci. Panowie znają się na tym, co robią i po prostu negocjują możliwie najwyższą umowę.
– Stosując porównanie filmowe: Robert to aktor, który regularnie gra w produkcjach hollywoodzkich otrzymujących Oscary. Musimy więc pamiętać, że współpraca z takimi gwiazdami nie jest tania. W związku z tym następuje naturalna selekcja – mówi Mariusz Siewierski zajmujący się razem z Cezarym Kucharskim wizerunkiem i interesami gwiazdora Bayernu. Niemcy zdają się sugerować, jakoby między Kucharskim a Lewandowskim miała miejsce rozmowa typu:
– Ile chcesz zarabiać?
– Chcę 18 milionów.
– 18 milionów.
–Może być trudno…
Nie tylko ze słów Siewierskiego, ale również od samego Cezarego Kucharskiego nieraz wiemy, że wszystkie oferty i decyzje najpierw przechodzą selekcję managementu, a dopiero potem kilka z nich trafia do samego piłkarza, który podejmuje ostateczne decyzje. Dużo bardziej prawdopodobnym jest, że Kucharski ma wolną rękę w negocjacjach z „Bawarczykami” i z piłkarzem konsultuje się tylko w najpilniejszych sprawach. To jest oczywiście bardzo na rękę polskiemu menedżerowi, który zgarnąłby za taki kontrakt niewiarygodne pieniądze.
Niemal na równi z Premier League
Bardzo niepokojąca jest niewielka różnica w opłatach dla menedżerów pomiędzy Bundesligą a Premier League – ligą znaną z rozrzutności klubów i przepłacania piłkarzy. Przy 130 mln euro wydanych na pośredników przez kluby Bundesligi 160 mln euro wydane przez angielskie kluby wcale nie wygląda tak okazale, szczególnie gdy uwzględnimy, że w najwyższej klasie rozgrywkowej na Wyspach gra 20 zespołów, a w Niemczech 18. A „najlepszy” pod tym względem w Anglii Liverpool zapłacił menedżerom tylko milion więcej niż Schalke.
– To oczywiste, że agenci zarabiają za dużo, jednak nie sądzę, abyśmy mogli coś z tym zrobić. Jesteśmy częścią tego problemu, ponieważ godzimy się na takie prowizje. Zawodnicy powinni inkasować więcej pieniędzy, ponieważ one nie powinny należeć do agentów. Gdybym był graczem, martwiłbym się, ponieważ to oznaczałoby, że wiele tracimy. W dzisiejszych czasach ma miejsce wiele krzywdzących transakcji. Dlatego zarówno kluby, jak i piłkarze powinni być tym zaniepokojeni.
Takie orędzie wygłosił dyrektor Arsenalu Londyn, Ivan Gazidis, na walnym zgromadzeniu Europejskiego Stowarzyszenia Klubów. Idea piękna, chociaż intrygujące, dlaczego dyrektor „Kanonierów” tylko zwrócił uwagę na oczywisty problem, ale wcale nie nawoływał do działań w kierunku jego rozwiązania.
A więc?
Liczba licencjonowanych agentów w pięciu najsilniejszych ligach Europy to około 2 400. Szacuje się, że rocznie zarabiają oni łącznie 400 milionów. Co ciekawe jednak, aż połowa zawodników w tych pięciu ligach jest pod opieką zaledwie 83 agentów, co czyni z nich niezwykle silnych, wpływowych i przede wszystkim bogatych graczy na piłkarskim rynku.
Sytuacja w Niemczech jest o tyle ciekawa, że nie bardzo wiadomo, jakie można wyciągnąć wnioski z owego raportu DFB. Doskonale przecież wiemy, że Bundesliga to jedyna liga w Europie, w której nie ma ani jednego zadłużonego klubu. Zatem czy te chore pieniądze płacone agentom w jakiś wyraźny sposób szkodzą klubom za naszą zachodnią granicą? Wygląda na to, że nie. Jednak tendencja jest bardzo niepokojąca. Władza i wpływy agentów rosną. A wraz z nimi pieniądze w świecie futbolu i prowizje dla menedżerów.