Od Wosza i Bobicia do Boatenga i Özila. Niemieckie multi-kulti


2 czerwca 2016 Od Wosza i Bobicia do Boatenga i Özila. Niemieckie multi-kulti

Zapewne wszyscy doskonale orientują się w aktualnej strukturze społeczeństwa w Niemczech. Wielokulturowość i duża otwartość na nowych przybyszów sprawiają, że paszporty niemieckie posiada coraz więcej osób, których korzenie sięgają nawet najbardziej odległych zakątków ziemi. Idealnym odzwierciedleniem przemian, które zachodziły za naszą zachodnią granicą na przestrzeni lat, jest zmiana wyglądu reprezentacji Niemiec. Kilkanaście lat temu złożonej praktycznie w 100% z zawodników, którzy mieli tylko korzenie niemieckie, dziś utożsamiającej pojęcia wielokulturowość i otwartość.


Udostępnij na Udostępnij na

Błędne jest jednak przekonanie, że kilkanaście bądź kilkadziesiąt lat temu w kadrze nie było ani jednego piłkarza o nieniemieckim pochodzeniu. Otóż takie przypadki zdarzały się już dużo wcześniej. Najsłynniejsze z nich? Erwin Kostedde – w latach 1974-1975 zagrał trzy mecze dla reprezentacji RFN, ale zapisał się w historii, ponieważ… był pierwszym ciemnoskórym reprezentantem kraju (syn Niemki i afroamerykańskiego żołnierza, który stacjonował w okolicach Münster). Mehmet Scholl (ma tureckie korzenie) po raz pierwszy dostąpił zaszczytu gry w barwach Niemiec w 1995 roku, z kolei rok wcześniej debiut zaliczył Fredi Bobić, który z kolei urodził się na terenie byłej Jugosławii. Dodajmy, że Scholl, a także Bobić w 1996 roku zdobyli mistrzostwo Europy.

Mehmet Scholl
Mający tureckie korzenie Mehmet Scholl dostąpił zaszczytu gry dla „Die Mannschaft” już w latach 90. (fot. Dailyfootballer.livejournal.com)

Dwa lata później Niemcy pojechali do Francji, gdzie chcieli powtórzyć osiągnięcie sprzed prawie ćwierćwiecza i w ciągu dwóch lat wygrać mistrzostwo Europy i świata. Turniej okazał się jednak wielką klapą. Mistrzowie Europy z Anglii, po wygraniu grupy i wyeliminowaniu Meksyku w 1/8 finału, trafili w ćwierćfinale na rewelacyjną wtedy Chorwację, od której dostali solidny łomot 0:3. Było to niechlubne pożegnanie się z turniejem. Dlaczego wspominam wydarzenia sprzed 18 lat? Ano dlatego, że ten turniej był, paradoksalnie, w pewien sposób wyjątkowy dla „Die Mannschaft”. Po raz ostatni na wielkiej imprezie 100% kadry stanowili piłkarze tylko o niemieckich korzeniach!

W 2000 roku Erich Ribbeck zabrał już dwóch graczy, którzy równie dobrze mogli przywdziewać barwy innego kraju, a jeden z nich bardzo długo o tym marzył. Mowa o nieco zapomnianym już w Polsce Dariuszu Woszu. Urodzony w Piekarach Śląskich Wosz jako dziecko wyjechał do NRD. W 1989 roku zadebiutował w kadrze Niemiec Wschodnich, w barwach której zagrał siedem spotkań.

Po zjednoczeniu Niemiec wydawało się, że te mecze będą przez FIFA anulowane, a sam Wosz będzie mógł nadal wybrać między Polską a Niemcami. Sam zawodnik nie ukrywał, że chciałby założyć trykot z biało-czerwonym orłem na piersi, dodatkowo żadnych przeciwwskazań nie widział ówczesny selekcjoner – Henryk Apostel. Niestety dla byłego gracza Bochum i Herthy weto postawiła światowa federacja, nie miał on żadnej alternatywy i musiał przyjąć powołanie do kadry zjednoczonych Niemiec, w której zadebiutował w 1997 roku.

Zagrał w niej 17 spotkań, ale po latach przyznał, że gorzko żałuje przede wszystkim przyjęcia obywatelstwa NRD i powołania do tamtejszego zespołu narodowego. – Żałuję że przyjąłem obywatelstwo NRD i zagrałem w kadrze. Gdyby nie gra dla niej, mógłbym zadebiutować w reprezentacji Polski i dziś miałbym pewnie na koncie około 50 spotkań.

W kolejnych latach, po debiutach kilku piłkarzy (m.in. Podolskiego, Kuranyi’ego, Odonkora, Özila czy Khediry), liczba zawodników o zagranicznym rodowodzie zaczęła w bardzo szybkim tempie rosnąć. Jeszcze podczas niemieckiego mundialu takich graczy było tylko pięciu, ale już cztery lata później aż 11! Media zwracały uwagę, że aktualny stan posiadania reprezentacji jest odzwierciedleniem struktury społeczeństwa, z kolei wielu zawodników powtarzało, że czuje się Niemcami. – Szanuję Turcję, bo to ojczyzna moich rodziców i często tam jeżdżę, ale jestem Niemcem – powiedział Mesut Özil.

Potomkom imigrantów najbardziej dostało się dwa lata później. Po przegranym meczu półfinałowym z Włochami „Bild” zwracał uwagę, że przyczyną porażki mogło być… niepełne zaangażowanie w śpiewanie hymnu (nie śpiewali go m.in. Boateng, Khedira, Özil czy Podolski). – Mają oni niemieckie paszporty, ale nie chcą śpiewać. To jest nie do przyjęcia – grzmiała gazeta, z kolei Lukas Podolski przerzucił piłeczkę na drugą stronę, konkludując: to jest mój wybór i proszę go uszanować.

W ostatnich dniach głośno zrobiło się z kolei z powodu serii opakowań czekoladek Kinder, które były emitowane specjalnie na Euro 2016. Przedstawiały one twarze niemieckich piłkarzy z czasów młodości. Skandal wybuchł z powodu umieszczenia na kilku opakowaniach podobizn potomków imigrantów: Boatenga i Gündogana, co spotkało się z bardzo ostrą krytyką zwłaszcza środowisk antyimigranckich, które uznały, że producenci posunęli się o jeden krok za daleko. – To jest jakiś żart? Naprawdę oni to sprzedają? – tak skomentowali to zamieszanie przedstawiciele organizacji Pegida BW-Bodensee.

W 2010 roku, kiedy Niemcy zdobywali brązowy medal w RPA, w 23-osobowej reprezentacji znalazło się miejsce aż dla 11 graczy, którzy nie byli rdzennymi Niemcami, w 2012 roku na Euro pojechało siedmiu takich piłkarzy, a dwa lata temu sześciu.

Teraz takich piłkarzy będzie 10 i oto oni:

– Bernd Leno

– Mesut Özil

– Jerome Boateng

– Shkodran Mustafi

– Antonio Rüdiger

– Emre Can

– Sami Khedira

– Leroy Sane

– Lukas Podolski

– Mario Gomez

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze