Ziemia (nie)obiecana


12 marca 2015 Ziemia (nie)obiecana

W powieści Władysława Reymonta XIX-wieczna Łódź jest tętniącym życiem, najszybciej rozwijającym się polskim miastem, w którym nie ma rzeczy niemożliwych. Jeszcze nie tak dawno, bo w latach 90. minionego stulecia, wielu polskich piłkarzy uważało, iż jedynie tam można osiągnąć sukces. Dziś jednak nasza futbolowa ziemia obiecana pozostaje prawie całkowicie wyjałowiona. 


Udostępnij na Udostępnij na

Nie chodzi tu o rozwój Łodzi jako miasta, choć straciła ona wyraźnie na znaczeniu w porównaniu z innymi dużymi ośrodkami naszego kraju i nie odgrywa tak wielkiej roli jak pod koniec XIX wieku, lecz wyłącznie o aspekt piłkarski. Bo tego, że dawna metropolia lada moment może na kilkanaście lub kilkadziesiąt lat zniknąć z piłkarskiej mapy, trudno nie zauważyć. ŁKS i Widzew chylą się ku upadkowi, a to, co dzieje się ostatnio z tym drugim zespołem, przypomina marną komedię, której kolejne sceny przyprawiają widza nie o śmiech, lecz płacz żałości. Trudno tutaj winić o taki stan rzeczy piłkarzy łódzkich teamów, gdyż oni mają raczej najmniej do powiedzenia, a ich jedynym zadaniem jest jak najlepsza gra w piłkę. Tylko weź się, człowieku, skup na ganianiu po murawie, kiedy nawet nie wiesz, jakie rewelacje przyniesie kolejny dzień i twoi „rozrywkowi” przełożeni.

To były piękne dni

Właściwie nie ma sensu powracać tu do historii, pięknej historii obu łódzkich zespołów, których postawa w minionym stuleciu przynosiła chwałę nie tylko ich kibicom, ale też całej Polsce. Młodzież nie ma prawa pamiętać, jak w sezonie 1982/1983 widzewiacy toczyli zacięte boje ze słynnym Liverpoolem w ramach ćwierćfinału Pucharu Zdobywców Pucharów, a następnie (po wcześniejszym wyeliminowaniu „The Reds”) rywalizowali z włoskim gigantem, Juventusem Turyn. To właśnie wtedy działacze „Starej Damy” zwrócili uwagę na Zbigniewa Bońka i przegrany półfinał okazał się dla niego tak naprawdę zwycięski, bo jakiś czas później dołączył do Michela Platiniego i jego Juventusu, w którym stworzyli wyśmienity duet. W latach 90. to właśnie Widzew jako ostatni reprezentował nasz kraj w rozgrywkach prestiżowej Ligi Mistrzów. Może nie było wtedy supernowoczesnych stadionów, a transmisje meczów łodzian w telewizji pozostawiały sporo do życzenia, ale przynajmniej nie musieliśmy spoglądać w stronę centralnej części Polski z politowaniem i zażenowaniem jednocześnie, jak teraz. Ponad 20 lat temu zachwycaliśmy się pięknymi bramkami zdobywanymi przez Marka Citkę i cudowną grą jego boiskowych partnerów, dziś natomiast zastanawiamy się, gdzie został popełniony błąd, za który cierpią najzagorzalsi kibice Widzewa.

ŁKS od zawsze uważany był za ubogiego krewnego swego lokalnego rywala, gdyż nie osiągnął tyle sukcesów co on. Należy jednak obiektywnie stwierdzić, że „Rycerze Wiosny”, jak nazywa się mniej utytułowany z łódzkich klubów, również mają swoje stałe miejsce na kartach historii polskiej piłki nożnej. Dwukrotne zdobycie mistrzostwa Polski, ale przede wszystkim derbowe pojedynki z Widzewem do dziś wspominane są z wyraźnym rozrzewnieniem przez kibiców obu zespołów. Przypomnijmy tylko, iż jeszcze nie tak dawno, bo w roku 2012, byliśmy świadkami ostatniego bezpośredniego pojedynku łódzkich potentatów (1:1 po bramkach Saganowskiego i Kaczmarka), choć patrząc na ich aktualne położenie, trudno przypisywać im ten termin.

Obecnie Widzew zajmuje ostatnią lokatę w tabeli I ligi, ŁKS zaś plasuje się na piątym miejscu grupy łódzko-mazowieckiej III ligi. A co gorsza, za jakiś rok, góra dwa, może okazać się, iż RTS podzieli los swego największego wroga. Trudno bowiem przypuszczać, by widzewiakom udało się uniknąć spadku do II ligi po zakończeniu obecnego sezonu, a i niewykluczone, że po upływie kolejnych kilkunastu miesięcy polecą jeszcze niżej.

Załatwieni na cacy przez Cacka

Jak widać, trudno całkowicie wymazać piękną historię z pamięci i nie wspomnieć o niej nawet teraz, gdy nad piłkarską Łodzią kłębią się coraz ciemniejsze chmury. Pierwszym piorunem, jaki z nich wyszedł, była zeszłotygodniowa, fatalna dla wszystkich ludzi związanych z Widzewem, wiadomość o zawieszeniu licencji na dalsze występy w I lidze. Powodem takiej decyzji PZPN-u był brak dostarczonej zgody na organizację imprez masowych przez RTS. Przez niefrasobliwość prezesa Sylwestra Cacka jego klub nie mógł rozegrać w zeszłą sobotę pierwszego po zimowej przerwie spotkania ligowego z Sandecją Nowy Sącz. W ramach zadośćuczynienia piłkarze Wojciecha Stawowego zorganizowali (w Gutowie Małym) sparing ze Stalą Głowno, który zakończył się wynikiem 7:1 dla łodzian. Oczywiście odwołany mecz z Sandecją to niejedyne zmartwienie Widzewa. Klub usilnie poszukuje stadionu zastępczego, gdzie jego piłkarze mogliby rozgrywać swoje mecze w roli gospodarza, ale cały ten proces nie jest taki prosty, jak mogłoby się wydawać.

Otóż Sylwester Cacek chciał, by widzewiacy rozgrywali mecze na stadionie w Byczynie, miejscowości położonej 45 km od Łodzi. Problem jednak w tym, że tamtejsza arena także nie spełnia wymogów PZPN-u, gdyż jest zbyt mała i nie ma na niej wyznaczonego sektora dla kibiców gości. I nawet gdyby jednak federacja kierowana przez Zbigniewa Bońka (notabene byłego świetnego gracza Widzewa) zezwoliła rozgrywać łodzianom mecze w tej miejscowości, po każdym takim spotkaniu ostatnia drużyna I ligi byłaby karana odjęciem jednego punktu w następnym sezonie! Dodatkowo drużyna Wojciecha Stawowego już ma pewne trzy oczka ujemne w kolejnych rozgrywkach za zamieszanie z licencją. A skoro RTS ma do rozegrania u „siebie” jeszcze siedem spotkań tego sezonu, łatwo policzyć, iż za parę miesięcy łodzianie przystąpiliby do rozgrywek I lub II ligi z dziesięcioma punktami ujemnymi. Nikt oczywiście nie chce zaakceptować takiego scenariusza, więc Cacek i jego współpracownicy gorączkowo poszukują innego rozwiązania.

Wysnuto też koncepcję, by Widzew korzystał z gościnności Bełchatowa, ale i ta została odrzucona. Teraz jedynym prawdopodobnym wyjściem z całej tej sytuacji wydaje się rozgrywanie meczów 4-krotnych mistrzów Polski na obiekcie… ekstraklasowego Ruchu Chorzów. Kibice obu zespołów przyjaźnią się od wielu lat i łodzianie postanowili wykorzystać gościnność i dobre serce „Niebieskich”. Czy to rozwiąże problemy Widzewa? Okaże się już niedługo.

Jak w ogóle doszło do tego, że w Łodzi, czyli ponad 700-tysięcznym mieście, nie ma stadionu, na którym Widzew mógłby rozgrywać mecze w roli gospodarza? Kompromitacja władz tego klubu i ociąganie z dostarczeniem zgody organizowania imprez masowych  na obecnej arenie w Byczynie to oczywiście kompromitacja, ale czy nas, Polaków, może coś jeszcze zdziwić? Legia odpadła z walki o awans do fazy grupowej Champions League przez występ nieuprawnionego gracza, więc Widzew nie mógł spóźnić się z załatwieniem jakiegoś papierka? Przecież u nas to norma. Nie kopmy jednak leżącego, tylko wróćmy do kwestii stadionów na terenie Łodzi. A tych jest przecież kilka.

Pierwszym jest oczywiście obiekt Widzewa, znajdujący się przy ulicy Piłsudskiego 138, ale ten jest gruntownie remontowany i od początku 2015 r. nie można rozgrywać na nim spotkań. To zmusiło Sylwestra Cacka do poszukiwania obiektu zastępczego, ale arena w Byczynie, która przypadła prezesowi do gustu, nie spełnia wymogów PZPN-u i widzewiacy nie otrzymali zgody na rozgrywanie tam meczów. Może udałoby się zatem dogadać z odwiecznym wrogiem RTS-u, czyli Łódzkim Klubem Sportowym, gdyby nie fakt, iż jego obiekt także jest przebudowywany i rozgrywanie spotkań w czasie, gdy na trybunach trwają prace budowlane, jest wykluczone. Widać zatem, że Widzew przed startem rundy wiosennej I ligi miał dużo czasu na znalezienie odpowiedniego miejsca na rozgrywanie swoich pojedynków, ale jego właściciel zawiódł kompletnie. Nawet jeśli Ruch Chorzów zgodzi się wynajmować swój obiekt zaprzyjaźnionemu Widzewowi, to na doping łodzian raczej nie ma co liczyć. Komu chciałoby się dojeżdżać 200 km tylko po to, by zobaczyć, jak jego ukochany klub upada coraz bardziej. Bo to, że w przyszłym sezonie Widzew zagra o klasę niżej, jest już raczej przesądzone.

Szalony Stawowy

Przykro patrzeć, jak łódzkie kluby, kierowane przez nieudolnych prezesów, staczają się niemalże na samo dno. Co z tego, że Widzew i ŁKS za parę lat będą mogły pochwalić się nowoczesnymi stadionami, kiedy nikt nie zechce oglądać ich zmagań z półamatorskimi zespołami? Może jedynie ich bezpośrednie pojedynki przyciągną na trybuny nieco większą liczbę kibiców, ale to wciąż tylko pobożne życzenia. Oliwy do ognia dolewają też Edward Potok, prezes łódzkiego ZPN, oraz właściciel Widzewa, Sylwester Cacek. Pierwszy z wyżej wymienionych miał powiedzieć, iż drugi poinformował go, że jeśli RTS odzyska licencję na grę w I lidze, jego prezes zechce jedynie rozegrać rundę wiosenną do końca, a potem, mówiąc kolokwialnie, zwinąć cały ten interes, gdyż nie podoła utrzymaniu klubu z powodu braku finansów. Z kolei Cacek wydał wczoraj w nocy oświadczenie, iż jest to nieprawdą i dalej ma zamiar kierować łódzkim zespołem, ale z czyjąś pomocą, gdyż sam rzeczywiście nie podoła spłaceniu długów Widzewa. Bez wsparcia ze strony miasta raczej byłoby to niemożliwe. Potok wspominał też, że do Cacka zgłosiły się osoby chętne przejąć od niego akcje RTS-u, ale prezes zespołu także i te pogłoski zdementował.

https://twitter.com/wiktor_leks/status/539405112331206656

Kto zatem kłamie, a kto mówi prawdę, nie ośmielamy się rozstrzygać. Zastanawia nas jedynie fakt, na jakiej podstawie, obejmując w ubiegłym roku stanowisko trenera Widzewa po wcześniejszej dymisji z Miedzi Legnica, Wojciech Stawowy twierdził, iż w ciągu kilku kolejnych sezonów jego drużyna nie tylko awansuje z powrotem do ekstraklasy, ale również zawalczy o Ligę Mistrzów. Pewnie właściciele Lecha, Legii czy Śląska do dziś nie śpią po nocach, trapieni koszmarami, w których Stawowy i jego podopieczni niszczą wszystkie przeszkody na swojej drodze, bijąc ligowych potentatów. Może wygrywanie sparingów z anonimowymi drużynami 7:1 robi wrażenie, ale chyba tylko dlatego, że widzewiakom chce się jeszcze w ogóle grać. Po zakończeniu sezonu najzdolniejsi odejdą zapewne gdzie indziej i to samo powinien uczynić trener Stawowy. Bo piłkarska Łódź już od dawno nie jest ziemią obiecaną, lecz pośmiewiskiem całej Polski.

 

Aktualizacja: RTS Widzew Łódź S.A. otrzymał zgodę na organizację imprezy masowej od burmistrza Poddębic Piotra Sęczkowskiego na dzień 21 marca 2015 roku, tj. mecz Widzew Łódź – Arka Gdynia w ramach 22. kolejki I ligi.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze