Znamy półfinalistów Champions League


Manchester United zmierzy się z Milanem, natomiast Chelsea z Liverpoolem w 1/2 finału tegorocznej edycji Ligi Mistrzów. W ćwierćfinałach nie zabrakło emocji i wielu bramek, głównie za sprawą niesamowitego wyczynu "Czerwonych Diabłów", które "rozjechały" zespół Tottiego.


Udostępnij na Udostępnij na

Koncert Czerwonych Diabłów

Porażka w pierwszym spotkaniu oraz zaciąg kontuzjowanych zawodników – tak rysowała się sytuacja Manchesteru United przed rewanżowym spotkaniem 1/4 LM z AS Roma. Podopieczni Alexa Fergusona musieli radzić sobie bez m.in. Neville’a, Vidica i Sahy, a za czerwoną kartkę w poprzednim spotkaniu pauzować musiał Paul Scholes. Takich problemów nie miał szkoleniowiec Giallorossich – Luciano Spalletti, który mógł skorzystać ze wszystkich graczy.

Nie wiele można było również wywróżyć ze statystyk, bowiem oba zespoły w europejskich pucharach zmierzyły sie poraz pierwszy właśnie w ubiegłotygodniowym spotkaniu. Nadzieję Czerwonym Diabłom mogła dawać jedynie informacja, że Rzymianie do tej pory sześciokrotnie musieli uznawać wyższość zespołów angielskich w rozgrywkach europejskich.

Przed meczem dało się zaobserwować pewność siebie trenera Włochów, Spallettiego, który mówił: „Podczas rewanżu z zespołem Les Gones pokazaliśmy swój prawdziwy charakter. Wygraliśmy 2-0 i nie widzę przeszkód, by takiego samego rezultatu nie osiągnąć przeciwko Czerwonym Diabłom.” Z kolei sir Alex ważył słowa, mówiąc „- Zagramy bardziej ofensywnie w porównaniu do spotkania w Rzymie. Musimy zagrać dobre spotkanie i wiemy, że mamy szanse. Myślę, że jeśli stworzymy sobie sytuacje podbramkowe to wykorzystamy je i zapewnimy sobie awans.”

Tymczasem po raz kolejny potwierdziło się, że wygrać w Teatrze Marzeń – gdzie jakoby na porządku dziennym są cuda – jest nie lada osiągnięciem. AS Roma dorównywała diabłom tylko w pierwszych minutach spotkania. Już w 11 minucie pierwszą bramkę strzelił Michael Carrick i straty z pierwszego meczu zostały odrobione. W 18 minucie po raz pierwszy zapachniało niespodzianką, kiedy to Anglicy strzelili dwie bramki z rzędu. Najpierw do siatki trafił Alan Smith, który dostał niespodziewaną szansę gry od pierwszych minut. Na 3:0 podwyższył po kapitalnym podaniu Ronaldo – Wayne Rooney. Rozpoczęło się więc piekło w Teatrze Marzeń. Choć na kolejną bramkę trzeba było poczekać do 44 minuty. Wcześniej jednak Cristiano Ronaldo trafił w słupek. Co nie udało się wcześniej udało się tuż przed gwizdkiem sędziego. Portugalczyk potężnym uderzeniem tuż przy słupku pokonał Doniego i wprowadził kibiców w stan ekstazy.

Początek drugiej połowy to nieśmiałe ataki Rzymian. Jednak już w 48 minucie kolejną bramką zgasił je fenomenalny Ronaldo. Pół godziny przed końcowym gwizdkiem szóstą bramkę dla Manchesteru zdobył Carrick i odebrał Włochom ostatnie nadzieje. Chociaż w 66 minucie zdobyli oni honorowego gola. Asystował Totti, a strzelał De Rossi. Kropkę nad i postawił w 81 minucie Patrice Evra, który pokonał Doniego strzałem z 20 metrów.

Kibice byli więc świadkami fantastycznego widowiska w Teatrze Marzeń. Chyba nawet najbardziej niepoprawni optymiści nie spodziewali się tak miażdżącego końcowego rezultatu. Tymczasem w półfinale Anglików czeka kolejna włoska batalia. Tym razem będą musieli pokonać AC Milan, a przypomnijmy, że to właśnie ten zespół wyeliminował podopiecznych sir Alexa z rozgrywek Ligi Mistrzów w sezonie 2004/05.

4 minuty Milanu

Zaledwie 240 sekund potrzebowali goście z Włoch na pogrążenie Bayernu. Wynik osiągnięty w pierwszym spotkaniu przez zespół Ottmara Hitzfelda wydawał się być wręcz idealnym, jednak marzenia o awansie prysły bardzo szybko. Milan rozgrywał bardzo dobry mecz, a wyróżniająca się postacią był zdecydowanie Clarence Seedorf, który najpierw sam trafił do siatki rywali, a następnie efektownym zagraniem piętą asystował przy bramce Inzaghiego. To 36 bramka Inzaghiego w europejskich pucharach. Włoch pod względem strzelonych bramek zrównał się z Ferencem Puskasem i Alessandro del Piero, a z pewnością jeszcze nie raz będzie mu dane trafić do siatki rywali.

Pomimo rozpaczliwych prób odrobienia strat Bayern był wobec dobrej postawy Didy bezradny. Dodatkowym utrudnieniem była włoska zapora tuż przed polem karnym, której sforsowanie graniczyło z cudem. Po meczu Oliver Kahn wytknął swoim kolegom brak odpowiedniego zaangażowania i woli walki, co w niemieckim zespole wywołało dużo zamieszania. Niemiecki golkiper nie ma jednak zamiaru nikogo przepraszać, co oznaczać może odpowiednie sankcje ze strony zarządu.

W zachwyt wpadła natomiast włoska prasa, która Milan nazwała już „Królem Europy”. By tak się faktycznie stało, muszą oni jednak pokonać najpierw w półfinale Manchester United, gromiący inną drużynę z Włoch (Romę) aż 7:1

Ta ostatnia sekunda

Po wywiezieniu dobrego wyniku z Anglii, hiszpańska Valencia nie zdołała go obronić na własnym boisku. Po ciekawym i emocjonującym meczu, Chelsea Londyn wyeliminowała ostatnią drużynę z Półwyspu Iberyjskiego, wygrywając na Mestalla 2:1. Pierwsza połowa tego spotkania była wyrównana. Konkurs strzelecki w ciepły, wtorkowy wieczór rozpoczął Fernando Morientes. Najpierw w 31. minucie trafił w słupek bramki Petra Cecha, ale już dwie minuty później był bezlitosny dla czeskiego golkipera. Były piłkarz Liverpoolu skontrował, przez co całkowicie zmienił zwrot lotu piłki i strzałem-wślizgiem trafił do bramki gości. Przed meczem Jose Mourinho jak zwykle był pewny siebie i przekonywał wszystkich, że siła ofensywna The Blues jest na tyle silna, by strzelić Valencii przynajmniej jednego gola. Jednak po pierwszych 45. minutach to piłkarze Quique Sancheza Floresa byli bliżsi półfinału. Druga część spotkania to zdecydowane i przede wszystkim przemyślane ataki gości. Chelsea z pierwszej i drugiej połowy to dwie zupełnie inne drużyny. Piłkarze Mourinho wiedzieli, że nie mają nic do stracenia i rzucili się do odrabiania strat. Udało się to zrobić już w 52. minucie, kiedy to gola, wlewającego nadzieje w serca angielskich kibiców, strzelił Szewczenko. Taki bieg wydarzeń spowodował nieco wyważoną postawę obu zespołów. Wiadomo było, że strata bramki przez którąkolwiek drużynę w końcowych minutach spotkania, sprawi definitywne pożegnanie z Ligą Mistrzów. Wraz z upływem czasu lepszą postawę reprezentowała Chelsea, lecz jej ataki nie przynosiły żadnego rezultatu, a w bramce gospodarzy świetnie spisywał się Santiago Canizares. Nieubłaganie zbliżał się koniec meczu i wszyscy szykowali się na dodatkowe 30. minut wielkich emocji. – Już przygotowywałem swój umysł do dogrywki, a moi ludzie szykowali napoje, by wzmocnić zawodników – mówił po meczu na konferencji prasowej Jose Mourinho. Jednak te przygotowania na nic się zdały. W 90. minucie spotkania prawą stroną boiska akcję przeprowadzał Essien. Reprezentant Ghany wbiegł w pole karne i strzałem przy krótkim słupku pokonał bramkarza gospodarzy. Canizares swój cały świetny występ zwieńczył przysłowiową „szmatą”. Kibice na Mestalla mieli prawo być rozczarowani i smutni, bo szczęście było bardzo blisko.

– Chelsea udowodniła, że jest dobrą drużyną. Są silni i w przeciwieństwie do nas mają szeroki wachlarz broni, którą mogą użyć w meczu ze swoimi rywalami. Byli od nas lepsi i wierzę, że mogą zajść daleko – mówił po meczu były gracz Chelsea, a obecnie piłkarz z Mestalla, Asier Del Horno. – To był najlepszy mecz wyjazdowy Chelsea w ostatnich trzech sezonach. – tak krótko i zwięźle skomentował postawę swoich podopiecznych Jose Mourinho. Smutne będą tylko dzieci Portugalczyka, bo ojciec nie wybierze się z nimi na wrestling, ponieważ będzie musiał rozegrać półfinałowy mecz z Liverpoolem.

Dopełnili formalności

Zgodnie z oczekiwaniami w środowe popołudnie na Anfield Road obeszło się bez fajerwerków i gospodarze spokojnie zapewnili sobie awans do najlepszej ‘czwórki’ Champions League. Jedynego gola w 67. minucie zdobył Peter Crouch, wpychając futbolówkę do siatki z trzech metrów. Sam mecz był zdecydowanie bardziej wyrównany, aniżeli miało to miejsce tydzień wcześniej w Eindhoven, trudno się jednak dziwić, oba zespoły w rewanżu pogodzone z losem nie przejawiały bowiem specjalnych chęci do gry. W zespole gości na deszcz braw ponownie zasłużył Heurelio Gomes, który świetnie wywiązał się z roli ‘ostatniej instancji’, raz po raz ratując swój zespół przed niechybną stratą bramki.

Zarówno Liverpool, jak i PSV, do spotkania przystąpiły w mocno przetrzebionym składzie. Rafa Benitez dał odpocząć od gry kilku podstawowym graczom swojej drużyny, a taktycznie pomysły Ronalda Koemana storpedowała plaga kontuzji. Doszło nawet do tego, że holenderski szkoleniowiec przy kompletowaniu linii defensywnej musiał posiłkować się 18-letnim Dirkiem Marcellisem, dla którego był to absolutny debiut w zespole seniorów. Gracz Jong PSV nie będzie mógł zaliczyć go jednak do specjalnie udanych, w 64. minucie ukarany został bowiem czerwoną kartką.

Decyzję arbitra w rozmowie z dziennikarzami szybko oprotestował Koeman, zdaniem którego interwencja nastolatka nie była warta aż tak dotkliwej kary. – Czerwona kartka to niesamowita decyzja. Powiedziałem mu, by nie był rozczarowany, bowiem grał fantastycznie – pocieszał swojego podopiecznego szkoleniowiec. Holender nie miał jednak wątpliwości, że to Anglicy w dwumeczu okazali się zespołem lepszym i awansowali całkowicie zasłużenie. Na uwagę zasługuje fakt, że występ w środowym meczu był dla Patricka Kluiverta jego setnym meczem w europejskich pucharach. Napastnik PSV (a wcześniej Ajaksu, Milanu, Barcelony, Newcastle i Valencii) swoje występy zdołał okrasić zdobyciem 29 bramek.

Hania Urbaniak, Kamil Kołsut, Mateusz Hankus, Tomasz Banasiuk

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze