Już byli w ogródku, już witali się z gąską, ale nagle wbiegł tam jego właściciel, przepłoszył intruzów i tak zamiast mistrzostwa Polski, GKS Bełchatów musiał zadowolić się tytułem wicemistrza kraju.
Nie będę dociekać czy właścicielem ogródka był duet Korona Kielce- Wisła Kraków, który pokonując Bełchatowian w 28. i 29. kolejce Orange Ekstraklasy sprawił, że tytuł przeszedł podopiecznym Oresta Lenczyka koło nosa, czy też Zagłębie, które wykorzystało kryzys swojego największego rywala. Faktem jest, że GKS Bełchatów wypuścił z rąk, wydawałoby się pewne mistrzostwo Polski. A druga taka okazja prędko może się nie powtórzyć.
Dlaczego?
Nikt nie może iść o zakład, że w przyszłym sezonie Legia Warszawa i Wisła Kraków znów będą dołować. Nikt nie może być pewien tego, że każdy z piłkarzy, który zdobył wicemistrzostwo nie pójdzie czasem w swoją stronę, a następcy nie będą prezentowali klasy poprzedników. Tym większą więc czkawką przy ul. Sportowej odbija się niepowodzenie Łukasza Garguły i spółki.
Wydawało się, że Bełchatów ma wszelkie dane ku temu by zdobyć mistrzostwo. Znakomity trener, który z niejednego pieca, chleb jadł, czyli Orest Lenczyk. Najlepszy w tej chwili piłkarz Orange Ekstraklasy, wspaniały, kreatywny i genialny Łukasz Garguła, który jednym zagraniem potrafi odmienić losy meczu. Doświadczony bramkarz, Piotr Lech, który mimo czterdziechy na karku gra na bardzo wysokim poziomie. Utalentowana młodzież, która nie boi się wielkich wyzwań, w osobach Rafała Boguskiego, Grzegorza Fonfary i Dawida Nowaka. Wspaniali i oddani kibice, którzy przy okazji każdego meczu, bez względu na klasę rywala, potrafią stworzyć niepowtarzalną atmosferę. Prezes, Jerzy Ożóg, który absolutnie nie wpisuje się do stereotypu sterników zespołu, którzy szkoleniowca zmieniają po trzech nieudanych spotkaniach. O to by klubowi niczego nie brakowało, dbał potężny sponsor, holding BOT. Żeby Lenczyk nie miał za dużo spraw na głowie i mógł się skupić tylko na prowadzeniu zespołu, miał do dyspozycji liczne grono współpracowników. Wydawało się, że GKS Bełchatów ma wszystko, by zdobyć mistrzostwo Polski. Dlaczego jednak tytułu nie zdobył.
– Mieliśmy gołębia w garści, a tak mamy tylko wróbla, oczywiście nie obrażając naszego zawodnika– wściekał się po zakończeniu sezonu, Lenczyk. I miał do tego pełne prawo, ponieważ jeszcze na dwie kolejki przed zakończeniem sezonu w OE, jego zespół prowadził w tabeli, mając dwa punkty przewagi nad Zagłębiem Lubin. Bełchatowianie byli w uprzywilejowanej sytuacji, bowiem w dwumeczu z podopiecznymi Czesława Michniewicza byli górą. Przegrali co prawda 1:2 w Lubinie, ale już w Bełchatowie pewnie wygrali 3:1. Może to zwycięstwo nieco uśpiło co niektórych? Pozwalało bowiem na margines błędu w końcówce sezonu, ale tylko w postaci remisu. Może lider OE za bardzo rozluźnił się, biorąc tą możliwość pod uwagę? Może, ale na pewno na ulgowe potraktowanie któregoś ze spotkań na finiszu nie zezwalał Lenczyk, który przed 28. kolejką spotkań oficjalnie oświadczył: – Jeśli przegramy z Koroną (z którą jego zespół mierzył się właśnie w tej serii spotkań) to nie zdobędziemy mistrzostwa. Sam się pewnie nie spodziewał, że mimo wpadki w Kielcach, nic się tak naprawdę nie stanie, bo w tym samym czasie Zagłębie również poległo- w Łęcznej z Górnikiem. Zdawał sobie sprawę, że kolejna porażka nie może mieć już jednak miejsca, jego piłkarze zaś, chyba nie do końca i stąd, na 30- lecie klubu jest wicemistrzostwo. Tylko…
Podwójna mobilizacja rywali?
Zdaniem Lenczyka, winna porażki Bełchatowa jest…Warszawa. Szkoleniowiec GKS-u na długo przed finiszem sezonu mówił, że jeśli o losach tytułu mistrzowskiego decydować będzie ostatnia kolejka, a jego zespół nie będzie liderem, to wówczas OE wygra Zagłębie. Czyżby więc ustępujący mistrz Polski miał się Lubinianom podłożyć? Nestor szkoleniowców w polskiej lidze nie powiedział tego wprost, ale…- Za długo siedzę w polskiej piłce, by wierzyć, że Legia wygra– tłumaczył. Wniosek z tego taki, że coś przy Łazienkowskiej było na rzeczy. Mecz, w którym Zagłębie zapewniło sobie pierwszy od 1992 r. tytuł mistrza Polski faktycznie był kontrowersyjny. Sędzia główny spotkania, Hubert Siejewicz, nie podyktował dla gospodarzy rzutu karnego, przy stanie 2:1 dla gości, najpierw uznał bramkę dla Legii, autorstwa Rogera, by później, po konsultacji z asystentem, błyskawicznie zmienić decyzje. W dodatku w całej potyczce, piłkarze Jacka Zielińskiego zdecydowanie przeważali. Gracze Michniewicza mieli w zasadzie dwie doskonałe okazje do zdobycia bramki i…obie skończyły się golami. Gdy mecz już się skończył, w kierunku sędziów poleciała wiązanka wulgaryzmów oraz donośne „złodzieje, złodzieje”. Czy więc losy tego spotkania aby na pewno rozstrzygnęły się na murawie?
– Mam nadzieję, bo jeśli nie, to tych wszystkich s………w powinno od razu zawieść się do Wrocławia– zaatakował piłkarzy Zagłębia, napastnik Bełchatowa, Mariusz Ujek. Uczciwość lubińskiej ekipy podważa również Lenczyk, który publicznie stwierdził, że rywale jego zespołu są finansowo dopingowani przez piłkarzy z Lubina. Michniewicz, odpłacał się koledze po fachu, pięknym za nadobne, wysuwając podobne tezy. Jak było naprawdę do dziś się nie dowiemy. Wiemy natomiast, że wyjątkowo niesmacznym jest oskarżanie o niepowodzenia innych. Bo przyczyny porażki leżą zupełnie gdzie indziej.
Za rok mistrzostwo?
– Jesienią mieliśmy Matusiaka, oraz zdrowych Fonfarę i Gargułę– mówi kapitan jedenastki z Bełchatowa, Edward Cecot. Matugol był jesienią w kapitalnej formie. Wspólnie z Marcinem Chmiestem, z dziewięcioma golami na koncie prowadził w klasyfikacji snajperów OE. Od razu ustawiło się po niego pół Europy. Reprezentant Polski ostatecznie wybrał Palermo i dziś pewnie żałuje wyboru. Bo w sycylijskiej drużynie póki co się nie nagrał i jego kariera stanęła póki co w martwym punkcie. Na jak długo? Matusiak stanowił o sile Bełchatowa, ale też trudno mówić, bo jego odejście w naprawdę znaczący sposób osłabiło zespół. Owszem, nie było w nim piłkarza, który co mecz wpisywał się na listę strzelców, tak jak w pierwszej części sezonu robił to Matugol, ale tylko z tego powodu, że zdobywanie bramek było rozłożone na kilku graczy. Zapalenie spojenia łonowego sprawiło, że końcówka sezonu była prawdziwą udręką dla Garguły. Lider GKS-u, jak sam przyznał, w ostatnich meczach grał na 60% możliwości, a przecież gdy był zdrowy, to sam potrafił wygrywać mecze, jak np. ten z Zagłębiem. Kłopoty ze zdrowiem miał również Fonfara, który w spotkaniu z Cracovią zerwał więzadła krzyżowe w kolanie.
Bełchatowianie z pewnością nie spodziewali się również, że w końcówce sezonu tak ciężkie dla nich, będą mecze z Koroną i Wisłą Kraków. Żółto- krwiści rozbili w pył lidera OE, wygrywając u siebie aż 5:3, podczas gdy wcześniej przegrali w lidze cztery mecze z rzędu plus jeszcze raz w finale Pucharu Polski. Biała Gwiazda zaś, przed spotkaniem z zespołem Lenczyka, poniosła jedną z najdotkliwszych, jeśli nie najdotkliwszą w ostatnich latach, porażkę, przegrywając u siebie z Dyskobolią aż 0:4. – Oba zespoły porządnie się sprężyły na nas, jak byśmy już byli mistrzem. A my nie byliśmy na to przygotowani. Stąd te porażki– tłumaczy Cecot. Ale on i koledzy nie byli przygotowani nie tylko na tak ciężkie zakończenie sezonu, ale chyba w ogóle na mistrzostwo. Wszak w kadrze zespołu, tylko trzech piłkarzy już wcześniej miało okazję walczyć o tytuł. Z tym, że Piotr Lech robił to jeszcze w okresie komunizmu, Tomasz Jarzębowski przed MŚ`02 w Korei Płd. i Japonii, a Paweł Strąk, w latach 2003-2005, z tym, że w barwach Wisły Kraków nie był postacią znaczącą.
– Musimy szybko sprowadzić kilku czołowych piłkarzy, którzy zapewnią zespołowi dobrą grę i sukcesy na dłużej– kontynuuje Cecot. Inaczej popadniemy w przeciętność. Żeby czarny scenariusz się nie sprawdził, już czyni się w Bełchatowie odpowiednie kroki. W klubie pojawił się nowy sponsor- Polskie Sieci Elektroenergetyczne SA, które mają zapewnić GKS-owi rekordowy budżet w wysokości 30 mln złotych! To właśnie ma skłonić najlepszych piłkarzy, by nie opuszczali Bełchatowa. W klubie został już m.in. Dariusz Pietrasiak, który, wydawało się, że jest już dogadany z Lechem Poznań. Wiele wskazuje na to, że w jego ślady pójdzie również Łukasz Garguła, o co modli się cały Bełchatów. Prawdopodobnie zespołu nie opuści także szkoleniowiec, Orest Lenczyk. Zaczyna się również szał transferowy. Na początek, z Wisły Płock przybył Patryk Rachwał. Wkrótce na ul. Sportową mogą trafić również i inni piłkarze.
Na razie wiele wskazuje na to, że w Bełchatowie wyciągnięto wnioski z niespodziewanego finiszu sezonu OE i w przyszłym sezonie taka sytuacja już nie ma prawa się powtórzyć. Ale czy tak faktycznie będzie, nie wie nikt.