O minionym roku Wisła Kraków, jak i cały świat, wolałaby zapomnieć


"Biała Gwiazda" zamiast przebudowywać kadrę, znów walczy o przetrwanie

19 grudnia 2020 O minionym roku Wisła Kraków, jak i cały świat, wolałaby zapomnieć
Jakub Gruca / 400mm.pl

Dla większości społeczeństwa kończący się rok 2020 był tragiczny. To samo możemy powiedzieć w kontekście Wisły Kraków, która wiosną co prawda zdołała się utrzymać w lidze, ale zrobiła to, zajmując 13. miejsce, a przed ostatnim spotkaniem rundy jesiennej nowego sezonu plasuje się jeszcze lokatę niżej. Wisła Kraków na razie jest jednym z największych beneficjentów zmiany regulaminu rozgrywek, jednak przyglądając się bliżej krakowskiemu klubowi, trudno nie zauważyć marnotrawstwa czasu, które dokonuje się pod Wawelem.


Udostępnij na Udostępnij na

Co roku wydaje się, że gorzej już nie będzie, że nowa kampania przyniesie nowe rozdanie i Wisła Kraków będzie plasować się w górnej połówce tabeli. A od dziewięciu sezonów niewiele się zmienia, wiślakom zazwyczaj jest bliżej do strefy spadkowej niż tej pucharowej. Tylko w podanym okresie czasu aż trzykrotnie byli skazani na walkę o przetrwanie i wszystko wskazuje na to, że teraz będzie podobnie.

Ale jak ma być inaczej, skoro przez pół roku wygrywasz dwa mecze. Efektowne zwycięstwo ze Stalą 6:0 i 3:0 z Podbeskidziem to jedyne przypadki w ostatnim półroczu, gdy piłkarze „Białej Gwiazdy” schodzili z boiska w pełni uśmiechnięci. Co ciekawe, spotkania te odbyły się jedno po drugim i już niektórzy zdążyli wysnuć teorię, że Wisła się podnosi. Jednak bliższe prawdy wydaje się być stwierdzenie o niskich umiejętnościach rywali, co najlepiej pokazuje tabela.

Tacy sami 

Do rywalizacji z Lechem Poznań Wisła Kraków przystąpi po sześciu spotkaniach bez zwycięstwa. I mimo że aż w pięciu z tych meczów wiślacy prowadzili, to tylko raz udało im się zremisować. Cztery porażki po roztrwonionym wcześniej prowadzeniu powodują, że coraz popularniejsze w grodzie Kraka stają się teorie o zmęczeniu w drużynie oraz braku odpowiedniej koncentracji, co idealnie znają ich najbliżsi rywale. Lech Poznań jednak ma prawo być zmęczony zarówno fizycznie, jak i psychicznie. W przypadku Wisły Kraków tłumaczenie się zmęczeniem jest po prostu nie na miejscu.

Zespół gra raz w tygodniu, w jednych rozgrywkach praktycznie od startu ligi, bo ośmieszył się w 1. rundzie Pucharu Polski z 3-ligowym KSZO Ostrowiec. Co zresztą jest recydywą, bo rok wcześniej było identycznie. Lepszy okazał się rywal z niższej ligi. Tak więc od roku Wisła Kraków gra wyłącznie w ekstraklasie. Jest zespołem, który w tym czasie zaliczył jedną z najmniejszych liczb spotkań. Tłumaczenie się krótką przerwą między sezonami, która była taka sama dla wszystkich, jest bezzasadne.

Przed tygodniem, jak to Wisła Kraków ma już w zwyczaju, też prowadziła i też nie wygrała. I mimo że pierwsza połowa była koncertowa, a biorąc pod uwagę klasę rywala, to śmiem twierdzić, że nawet najlepsza w sezonie, to druga zabrała wszystko. Legia bezlitośnie obnażyła braki krakowskiej drużyny. Idealnie pokazywała to statystyka posiadania piłki, która w pierwszej połowie kształtowała się na poziomie 50%, a w drugiej 25% po stronie gospodarzy.

Moguncka szkoła przy Reymonta 

W tym meczu mogliśmy po raz pierwszy zobaczyć, jaką wizję na Wisłę Kraków ma Peter Hyballa. Bo trudno było czegokolwiek doszukać się w derbowej kopaninie. Ogromna intensywność, mityczny już „gegenpressing” przynosiły wymierne korzyści w pierwszej części spotkania. Tylko oczywiście po obejrzeniu drugiej połowy pojawiły się głosy, czy Niemiec aby nie porwał się z motyką na słońce.

Bo gdyby Wisła Kraków była teraz kilka lokat wyżej i miała kilka punktów więcej, to oczywiście bardzo byśmy taki sposób doceniali. Przyzwyczajeni do niczego każdy najmniejszy element stylu, pokazanie czegokolwiek budzi w nas poczucie nadziei i wiary.

Jednak Wiśle przede wszystkim potrzeba teraz punktów. I pewnie fani z Reymonta zamiast słuchać tych wszystkich opowieści Hyballi o tym, czego to on nie zrobi z tą drużyną zimą, jak to oni nie będą grać, woleliby pójść drogą Leszka Ojrzyńskiego po przejęciu Stali. Pierwsze dwa mecze pod wodzą Niemca przyniosły punkt. Jednak i tak największym pozytywem jest obraz płynący z pierwszej części spotkania przeciwko Legii.

Problemy, problemy, no i problemy

Przed Hyballą mnóstwo zadań. Jednym z kluczowych jest poprawa gry na własnym stadionie. W obecnej rundzie w sześciu rozegranych u siebie spotkaniach Wisła wygrała tylko raz, a poniosła aż pięć porażek. Paradoksem jest fakt, że lepiej wiślacy wyglądają w delegacji. Jedno zwycięstwo, pięć remisów i tylko jedna porażka to już stan łatwiejszy do zaakceptowania.

Jednak dużym problemem zespołu z perspektywy kończącej się rundy jest brak liderów. Dopóki pozwalało na to zdrowie i forma sportowa, takim był Jakub Błaszczykowski. Teraz już trudno go takowym nazywać, jak w sezonie rozegrał mniej niż połowę spotkań. Patrząc na mecze Wisły, pewnie kimś takim jest Yaw Yeboah. Ale spoglądając na liczby, widzimy raptem trzy gole i dwie asysty. W poważnym zespole trudno kogoś z takim dorobkiem nazwać liderem. Do tego problemem ewentualnego liderowania przez Ghańczyka jest krótki okres jego pobytu w Krakowie. Innych liderów brak, a najlepiej oddaje to fakt, że żaden piłkarz „Białej Gwiazdy” nie strzelił w tym sezonie więcej niż trzech bramek.

Problemem są też letnie transfery. Bo czy w przypadku Beqiraja, Mehremicia, Savicia, Frydrycha, Abramowicza możemy powiedzieć, że indywidualnie stanowią oni o sile zespołu? Raczej nie. Wyjątkiem jest wspomniany wcześniej Yeboah. Pozostali pewnie za chwilę znów gdzieś odejdą i za dwa lata nie będziemy w ogóle o nich pamiętać. Bo co Wiśle w takim sezonie jak ten, gdzie prawdpodobieństwo spadku jest bardzo małe, mają dać zagraniczni trzydziestolatkowie. Wisła nigdy się nie odrodzi, jak nie oprze zespołu na swoich młodych chłopakach. A tu problem jest gigantyczny.

Kogo by tu sprzedać? 

Dziś średnia wieku drużyny wynosi niespełna 26 lat, ale nie to jest największym kłopotem, tylko fakt, że w kadrze nie ma młodych piłkarzy, na których Wisła mogłaby zarobić. I stąd też biorą się finansowe problemy klubu. Ostatnimi zawodnikami, na których Wisła Kraków coś zarobiła, byli Mączyński i Carlitos, jednak też mówimy o kwotach na poziomie tylko 400 tysięcy euro. Za więcej w ostatnich dziesięciu latach Wisła praktycznie nie sprzedaje. Wynika to oczywiście z braku młodych utalentowanych chłopaków, bo to jedynie oni potrafią zagwarantować takie liczby.

Najlepiej widać to po roli młodzieżowca w tym zespole. Najczęściej pełni ją prawy obrońca Dawid Szot, który uzbierał 11 występów. Jednak trudno na razie oczekiwać, że za pół roku stanie się bohaterem zagranicznego transferu. Inni młodzieżowcy, którzy w podobnym stopniu dostają swoje szanse, to Aleksander Buksa i Patryk Plewka, jednak w ich przypadku występy biorą się bardziej z obowiązku realizacji przepisu o młodzieżowcu niż odpowiedniej formy sportowej.

***

Jak widać, dużo wody jeszcze musi w Wiśle upłynąć, by Wisła Kraków wróciła do czołówki tabeli. Pierwsze mecze Hyballi to wzajemne sprawdzanie się. Poprawy oczekiwać będziemy w nowym roku. Jednak nie liczmy na zbyt dużo, bo mimo że CV trenerskie Hyballi daje ku temu podstawy, to kadra zespołu i wszystko, co dzieje się wokół klubu, już niekoniecznie. W Krakowie tym bliżej Reymonta życzenia noworoczne o lepszym roku niż ubiegły będą wymowne jak nigdzie indziej, byleby nie stały się noworocznymi postanowieniami.

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze