Widzew Łódź w I lidze. Awans w cieniu kompromitacji


Pomimo porażki Widzew Łódź zagra na zapleczu ekstraklasy

26 lipca 2020 Widzew Łódź w I lidze. Awans w cieniu kompromitacji
Arewicz

Jesteś klubem, który może pochwalić się czterema tytułami mistrzowskimi. Jesteś jednym z dwóch zespołów, które reprezentowały Polskę w Lidze Mistrzów. W twoich barwach grali m.in. Zbigniew Boniek, Włodzimierz Smolarek czy Józef Młynarczyk. Jesteś też klubem, który wiosną 2019 roku gra tylko w II lidze. W II lidze, gdzie masz nowoczesny stadion, ogólnopolski rekord liczby sprzedanych karnetów, a do tego klasowych jak na poziom rozgrywek piłkarzy. Pomimo niemal pewnego awansu wypuszczasz z rąk bilet do I ligi na mecie sezonu 2018/2019. Nazywasz się Widzew Łódź. Rok później dopinasz swego i w końcu awansujesz do I ligi. Choć, zapewne z nostalgii, niemal powtarzasz zeszłoroczny „wyczyn”.


Udostępnij na Udostępnij na

Nowy sezon – stare przyzwyczajenia

Powiedzmy wprost – powtórka z poprzedniego sezonu nie wchodziła w grę dla nikogo związanego z łódzkim klubem. Pomimo to tegoroczne rozgrywki drugoligowe w wykonaniu Widzewa wyglądały łudząco podobnie jak te zeszłoroczne. Również zobaczyliśmy udaną rundę jesienną i byliśmy świadkami poważnej zadyszki na wiosnę, kiedy to od łodzian oczekiwano już w zasadzie tylko spokojnego przypieczętowania awansu. Czyli czegoś, co finalnie nigdy nie nastąpiło.

Widzew Łódź – oczekiwania

25 lipca 2020 rozegrana została ostatnia kolejka II ligi. Widzew Łódź zagrał na własnym stadionie ze Zniczem Pruszków. Zagrał przy frekwencji takiej, o jakiej marzyłaby zapewne większość drugoligowych zespołów – i to w czasach bez obowiązujących obostrzeń. Jednak pomimo tego wśród licznie przybyłych trudno było wyczuć entuzjazm przed perspektywą awansu. Już przed samym meczem na trybunach zawisł transparent z dość jasnym przekazem: „Niezależnie, co się zdarzy, żądamy zmian w zarządzie i wśród piłkarzy”.

Łatwo zatem wywnioskować, że w Łodzi awans na zaplecze ekstraklasy traktowano jako obowiązek, a nie osiągnięcie czy sukces, za który należy się nagroda. Zresztą trudno się temu dziwić, ponieważ klubowi, który w 2018 roku zanotował niemal 15 mln złotych przychodu, po prostu nie wypada tułać się w nieskończoność po trzecim poziomie rozgrywkowym w Polsce.

Zwycięska porażka

Podczas gdy do Łodzi przyjechał ciągle zagrożony spadkiem Znicz, w Katowicach miejscowy GKS rywalizował z Resovią. Sytuacja w tabeli przed tymi meczami przemawiała na korzyść Widzewa, któremu do awansu wystarczył jedynie brak zwycięstwa GKS-u… i dokładnie taki scenariusz postanowiono nam zafundować. Widzew Łódź w fatalnym stylu przegrał ze Zniczem 0:1 (tym samym Zniczem, którego jesienią łodzianie pokonali 6:0), a w Katowicach gospodarze podzielili się punktami z Resovią po remisie 1:1.

I co dalej? Cel został przecież zrealizowany, Widzew Łódź awansował na zaplecze ekstraklasy. Co prawda ligi nie wygrał, ale to przecież mało istotne – awans to awans i to się liczy. Prawda? Dla łodzian niezbyt.

W momencie, gdy na stadion Widzewa dotarła informacja, że sędzia zakończył mecz w Katowicach, kibice w Łodzi triumfalnie ryknęli. Jednak niemal od razu też zamilkli. Jak gdyby zreflektowali się, że opowiedzieli w towarzystwie żart, który nie rozbawił nikogo poza nimi samymi. Uważam, że ten moment idealnie podsumowuje to, co dzieje się teraz wokół Widzewa. Nie wiadomo, czy powinno się świętować czy załamywać ręce. Chwilę później na stadionie rozległy się gwizdy, zamiast gratulacjami piłkarzy pożegnano okrzykami „wypi***alać”.

Atak na piłkarzy

Na tym się jednak, ku nieszczęściu klubu z Łodzi, nie skończyło. Po meczu na murawę wbiegli kibice Widzewa, którzy bynajmniej nie pojawili się tam, by wręczyć swoim piłkarzom kwiaty. Powiedziałbym, że nastąpiła rzecz wręcz odwrotna. Dwójka mężczyzn podbiegła do młodego, 18-letniego zawodnika Widzewa Roberta Prochownika, siłą wymusiła na nim oddanie koszulki, a na odchodne jeden z nich uderzył go w twarz.

Według doniesień Jarosława Bińczyka pracującego dla „Gazety Wyborczej” uderzony został też Adam Radwański. Bodaj jedynym graczem Widzewa, który uniknął tego „wymierzania sprawiedliwości”, był kapitan Marcin Robak. Użyłem słowa „bodaj”, ponieważ tak naprawdę nie możemy wiedzieć, jak potraktowano by resztę składu, gdyż piłkarze widząc, co się dzieje, po prostu… zbiegli do szatni. I ja im się wcale nie dziwię.

Nie dziwi mnie również frustracja i rozgoryczenie łódzkich kibiców. Ale musimy postawić sprawę jasno. Nigdy nie może być przyzwolenia na jakąkolwiek przemoc wobec piłkarzy. Nawet gdyby Prochownik zagrał we wszystkich 34 spotkaniach i w każdym z nich strzelił bramkę samobójczą, nadal nic nie usprawiedliwiałoby tych, którzy siłą ściągnęli z niego koszulkę i potem go uderzyli.

Sięgnijmy pamięcią do nieodległych czasów, a mianowicie do października 2017 roku. Kojarzycie, co się wtedy wydarzyło? Jeżeli nie, to śpieszę z przypomnieniem. Na Łazienkowskiej piłkarze Legii po powrocie po przegranym meczu w Poznaniu zostali spoliczkowani przez swoich kibiców. Doskonale pamiętam, jakie oburzenie (oczywiście słuszne) zalało wówczas polskie media. W nagłówkach artykułów czy materiałów filmowych padały takie słowa jak „dno” czy „patologia”. Gdzieniegdzie dało się usłyszeć też głosy mówiące o tym, że pobici piłkarze mogą wejść z Legią na drogę sądową w związku z zaistniałą sytuacją i w konsekwencji móc rozwiązać kontrakt z winy klubu. Sytuację przedstawiano zatem, ponownie słusznie, jako niezwykle poważną.

W Polsce bez zmian?

A gdzie jesteśmy dzisiaj? Niemal trzy lata po tamtym zajściu na Łazienkowskiej, gdy rzekomo już wtedy przekroczono wszystkie granice. Otóż jesteśmy w Łodzi, gdzie dzieje się dokładnie to samo. Powtórzę – dokładnie to samo. Po trzech latach okazało się, że polska piłka dalej stoi w miejscu, gdzie za kiepskie wyniki dostaje się w twarz. Tym razem jednak nie stało się to w nocy, na tyłach stadionu jak w Warszawie. To stało się kilka minut po meczu, na murawie, na oczach całej piłkarskiej Polski.

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze