Velde i pojedyncze przebłyski – praktycznie cała kadra Lecha dała ciała


Velde to za mało. Lech miał problemy z równą formą podstawowych zawodników w rundzie jesiennej

17 grudnia 2023 Velde i pojedyncze przebłyski – praktycznie cała kadra Lecha dała ciała
Dariusz Skorupiński

Wielu sądziło, że Lech Poznań zbudował naprawdę silną kadrę, która podoła grze na trzy fronty. Taki był plan jeszcze przed sezonem. Nie sądzimy, że ta kadra jest słaba, ale ewidentnie coś nie wypaliło na jesień. Jak przychodziło co do czego, to tylko Kristoffer Velde nie zawodził. I tu był problem. John van den Brom nie miał drugiego zawodnika, na którego mógłby liczyć w dłuższym okresie, a przebłyski Marchwińskiego, Ba Loui czy Ishaka to za mało.


Udostępnij na Udostępnij na

Często wspomina się, że John van den Brom zbudował piłkarzy, ale nie zespół. Tylko że zbudował piłkarzy na moment. Nikt nie potrafił rozegrać całej rundy na dobrym, równym poziomie. Gdzie się podział Filip Marchwiński, jak zaczęło robić się gorąco pod koniec rundy? Nie było go. Brakowało liderów. Praktycznie cała kadra była pod formą. Od większości piłkarzy oczekiwano znacznie więcej. Na dobrą sprawę jedynie Kristoffer Velde może stanąć przed lustrem i powiedzieć: „Zrobiłem swoje”. Konsekwencją tego są słaba runda i niezadowolenie kibiców.

Velde uratował Lecha

Jedynym człowiekiem, którego trzeba bardzo docenić za tę rundę, jest Kristoffer Velde. Przed sezonem można było mieć jeszcze wątpliwości, czy to jest materiał na gwiazdę Lecha. Udowodnił jednak, że można na niego liczyć, i stał się gwiazdą całej ligi. Gdyby nie on, to już dawno nie byłoby w Poznaniu Johna van den Broma, marzenia o mistrzostwie szlag by trafił, a być może w Gdyni Arka wyrzuciłaby „Kolejorza” z Pucharu Polski. Można by zamykać sezon już w grudniu. Przykra prawda. Jedyny pozytywny element.

Naprawdę bardzo przyjemnie oglądało się Norwega na boisku. Poczuł się odpowiedzialny za ten klub. Mniej było machania rękami, a więcej gry w piłkę na bardzo dobrym poziomie. Gdy włączył turbo, to robił miazgę z przeciwników. Najlepszy strzelec zespołu, najlepszy asystent (na spółkę z Pereirą), najwięcej celnych strzałów, najwięcej udanych dryblingów w lidze. Człowiek instytucja.

Prawda jest trochę brutalna. Gdy nie szło, to piłka leciała do Veldego i ten miał coś z nią zrobić. Często czarował, ale ile można. Jeśli jedynym twoim sposobem na grę jest podanie do Norwega, to znaczy, że coś jest nie tak. Kristoffer Velde pokazał, że ma duży repertuar zagrań – od zejścia do środka i uderzenia po uwiązanie się w jakiś szaleńczy drybling – ale nawet on czasami bywał bezradny. Warto również zaznaczyć, że popularny „Krzysiu” grał praktycznie wszystko. Tylko dwa razy nie zagrał od pierwszej minuty. Godne pochwały jest również to, że jego najdłuższa seria bez żadnej bramki lub asysty to dwa spotkania. To pokazuje, że Velde stał się systematyczny. Prawdziwy lider. Szkoda, że był w tym sam.

Za mało

W poprzednim sezonie Lech miał wielu zawodników, na których mógł opierać swój skład. Naprawdę rzadko kiedy zawodzili tacy zawodnicy, jak: Antonio Milić, Joel Pereira czy Jesper Karlstrom. Może nie była to zła runda w ich wykonaniu, ale na pewno oczekiwano czegoś więcej. To samo można powiedzieć o kapitanie Mikaelu Ishaku, ale w jego przypadku stosujemy rozgrzeszenie, gdyż jego przygotowania do rundy były trochę inne niż reszty drużyny. Borelioza zrobiła swoje. Niemniej sześć bramek Szweda to wynik bardzo przeciętny jak na niego. Zwłaszcza jeśli w defensywie popełniał takie błędy jak ten z Piastem Gliwice.

Trudno mówić o jakimś planie taktycznym w przypadku Lecha. Najczęściej to była gra właśnie na Veldego lub piłka na prawą stronę do Joela Pereiry, który miał wrzucić na nos. Tylko że to nie działało tak jak w kiedyś. To już nie było tak efektywne. Te dośrodkowania Portugalczyka już nie były tak dokładne. Co z tego, że był drugim najczęściej wrzucającym piłkarzem, jeśli pod względem dokładności jest już poza najlepszą trzydziestką. Tylko 28% celnych dośrodkowań według WyScout. To przestało wychodzić, czego konsekwencją są tylko cztery asysty, a ostatnia w meczu z Jagiellonią, czyli od połowy października Joel Pereira nie wniósł nic do gry ofensywnej. Musieliśmy czekać na ostatni mecz w roku z Radomiakiem na odblokowanie się Portugalczyka. To, że potrafi, wiedzieliśmy już dawno. Asysta do „Kvekve” najwyższych lotów. Za mało jednak było takich meczów jak ten w Radomiu.

Popularny „Szef”, czyli Jesper Karlstrom, tak jak poprzednia dwójka poniżej pewnego poziomu nie zszedł, ale to nie był poziom, do którego przyzwyczaił. To już nie był taki czołg jak w poprzednim sezonie, który taranował PKO Ekstraklasę. Zdarzały się nawet spotkania, w których z Radosławem Murawskim przegrywali środek pola. Bez błysku. Oczywiście obaj to są walczaki, co pokazał mecz z Radomiakiem, ale stać ich na więcej. Możliwe że Szwed po prostu wcześniej grał na takim poziomie, któremu nie jest w stanie już dorównać. Niemniej trzeba jednak podkreślić, że wciąż jest to czołowy pomocnik ligi, choć ostatnio ten status jest lekko nadszarpnięty. Remis z Radomiakiem niejako idzie na jego konto.

Gdzie się podział Milić?

Przez zdecydowaną większość rundy „Kolejorz” miał także ogromny problem z defensywą. Wyliczało się mecze bez czystego konta Bartoszowi Mrozkowi, który w wielu sytuacjach był bezradny. Przyszła kontuzja Filipa Dagerstala, zatem John van den Brom musiał polegać na Antonio Miliciu i Mice Blaziciu. Trzeba przyznać, że oni nie podołali temu zadaniu. Polegli, czego konsekwencją jest dopiero dziewiąta defensywa ligi. Dla porównania w poprzednim sezonie z tym samym Miliciem Lech miał drugą najmniejszą liczbę straconych bramek. Te problemy wyszły w meczu w Radomiu, w którym każdy z obecnych na boisku stoperów powinien zachować się lepiej, ale nikt nie wybił piłki w 96. minucie, dając oddech.

Chyba nie powinniśmy używać sformułowania „ten sam Antonio Milić”, bo to był po prostu inny piłkarz niż przed rokiem. Może dlatego, że brakowało u jego boku Bartosza Salamona. Przerażająca liczba straconych piłek na własnej połowie. Tak jak w meczu z Widzewem. Zresztą jego zachowania w tym spotkaniu nie trzeba komentować. Druga bramka mówi wszystko. Dali popis z Blaziciem. Na sześć pojedynków Chorwat przegrał trzy. Nie mogło się to udać. Zresztą statystyka pojedynków wygranych pokazuje, że Milić zbyt często daje się objeżdżać rywalom. Chorwat nie był tym liderem defensywy, jakim miał być pod nieobecność Bartosza Salamona.

Miha Blazić być może nie prezentował się tak źle, ale jakichś fajerwerków z jego strony nie było. Na jego konto idzie klęska w Szczecinie z Pogonią. Stoper nie może się tak zachowywać. U Blazicia bardzo niepokojąco wyglądały starcia powietrzne. Tylko 51% wygranych pojedynków główkowych. Nie chcemy oceniać tego transferu jako negatywnego, ale nie jest to chyba „nowy Salamon”. Słoweniec mimo wszystko był mało pewnym elementem tej układanki. Wtopił się w przeciętność drużyny. Nie przypominamy sobie, żeby rozegrał taki mecz, po którym ręce same składały się do oklasków. Zresztą John van den Brom wolał dać szansę w Radomiu Salamonowi, który grał praktycznie z marszu.

Nie można żyć przeszłością

Piorunujący początek sezonu miał Filip Marchwiński. Nagrody, pochwały, a nawet powołanie od Michała Probierza. To była absolutnie gwiazda PKO Ekstraklasy. W końcu złapał rytm. Rozgrywał mecz za meczem na bardzo dobrym poziomie. Co z tego jednak, jeśli jego dobre występy skończyły się na wrześniu. Jak drużynie przestało iść, to Filip Marchwiński wrócił do swojej starej gry. Nie było go. Nie ma co oszukiwać, w wielu spotkaniach był najsłabszym ogniwem.

To chyba już koniec marzeń o tym, żeby Filip Marchwiński został pełnoprawną gwiazdą Lecha. To jest jedynie piłkarz momentów. „Marchewa” lubi zniknąć. W 11 spotkaniach na 17 nie oddał ani jednego strzału na bramkę, a przecież grał jako ofensywny pomocnik lub napastnik. Zbyt mało strzałów. Widać było po nim brak pewności siebie w drugiej części rundy. Mniejsza liczba dryblingów, zdecydowanie mniej wygranych pojedynków czy celnych podań progresywnych. Zgasł Filip Marchwiński. Trudno uznać, że to była jego dobra runda. To były dobre dwa miesiące, a to jednak trochę za mało. Czy to jest wina pozycji? W Radomiu na „dziewiątce” też zaprezentował się słabo. Jak piłkarz jest w formie, to na każdej pozycji będzie brylował.

Jego naturalnym zmiennikiem powinien być Afonso Sousa. Portugalczyk jednak nie dostawał za wiele szans. Trudno wyjaśnić dlaczego. Fakt, jego występy nie były dobre, ale w pewnych momentach prosiło się, żeby zmienić męczącego się na boisku Marchwińskiego. Afonso Sousa kończy rundę jesienną z zaledwie jedną asystą. To miał być czas jego rozkwitu, a okazało się, że wszystko w tej rundzie obracało się przeciwko niemu. Nie mamy pojęcia, w jakim kierunku to dalej pójdzie, ale zaraz ten bardzo dobrze zapowiadający się transfer okaże się ogromnym niewypałem. Jeśli niebędący w formie Nika Kvekveskiri wychodzi za niego w pierwszym składzie, to oznacza, że nie jest dobrze.

I tak na koniec różnicę robił tylko Velde

Co by nie mówić, także nowi zawodnicy Lecha nie odcisnęli na nim dużego piętna, a przecież tak huczne były zapowiedzi. Żaden z graczy nie stał się nawet ważnym zawodnikiem. Oprócz początku Dino Hoticia, ale później przyszła kontuzja i na dobrą sprawę druga część rundy została zmarnowana przez Bośniaka. Nie chcemy już wspominać o tym, co działo się z Alim Gholizadehem. Powrót na boisko Irańczyka jest owiany wieloma nieścisłościami i lekkim niesmakiem.

Trudno było spodziewać się po tak długiej przerwie od niego czegoś niesamowitego, ale nie oczarował nas tymi 150 minutami. Można doszukiwać się niezwykłej techniki, ale średnio się to przekładało na grę. Najbardziej i tak w pamięci zapadnie zmarnowana „setka” w Kielcach. Tylko 37% udanych dryblingów, kilka niepotrzebnych strat, ale traktujemy to jeszcze z lekkim przymrużeniem oka. Prawdziwą weryfikacją powinna być wiosna po przepracowanym już okresie przygotowawczym.

Za to zero taryfy ulgowej dla Eliasa Anderssona. Jeden z gorszych zawodników całej ligi. John van den Brom wyżej ceni Barry’ego Douglasa, a nawet Alana Czerwińskiego na lewej obronie. To nie jest niestety żart. Szwed to niewypał transferowy. Wszystkie niedostatki Rebocho przy Szwedzie to pryszcz. Nie ma co się znęcać nad Anderssonem, ale po całkiem obiecującym początku pokazał swoją najgorszą twarz. Gorzej być nie może, a zatem może ten spadek w hierarchii podziała na niego jak pozytywny bodziec. Najgorsze dla Szweda jest to, że brał udział we wszystkich klęskach Lecha i bardzo mocno się do nich przyczynił. Trnawa, Śląsk, Pogoń, Jagiellonia, Widzew czy Radomiak – w tym meczu zanotował haniebne wejście z ławki. Za dużo się tego uzbierało. Piłkarz, który najwięcej narozrabiał.

Nie da osiągnąć sukcesu i zanotować dobrej rundy, gdy praktycznie cała kadra była pod formą podczas rundy. Można mówić jedynie o pojedynczych dobrych spotkaniach i przebłyskach. Tam coś zagra Pereira, tam Ba Loua, ale to za mało. Daleko tak nie zajedziesz, a potencjał tej kadry jest przecież ogromny, dlatego jest tak wielki niedosyt po tej rundzie. Na wiosnę potrzeba więcej zawodników, którzy na dłuższą metę będą stanowić o sile zespołu. Jest kilku kandydatów do tej roli. Choćby wracający Bartosz Salamon, który może wstrząsnąć „Kolejorzem”. Pytanie tylko, czy już z nowym trenerem, czy jeszcze z Johnem van den Bromem.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze