Angielska herbata: Virgil van Dijk i kontuzja, która wstrząsnęła Liverpoolem


Złość, strach i szeroko pojęty defetyzm. Kontuzja, której doznał Virgil van Dijk, przeszkodzi Liverpoolowi w obronie mistrzowskiego tytułu?

20 października 2020 Angielska herbata: Virgil van Dijk i kontuzja, która wstrząsnęła Liverpoolem
www.thisisanfield.com

Oprócz kibiców w sobotnich derbach Merseyside nie brakowało niczego. Były piękne bramki, dramatyczne zwroty akcji, kontrowersje, a nawet, dosłownie, śpiący rezerwowy bramkarz Liverpoolu. Ponadto, niestety, także brutalne faule, a szczególnie jeden, przyćmiewający z dzisiejszej perspektywy przebieg meczu i ostateczny rezultat. Po agresywnym wejściu Jordana Pickforda kontuzja, której doznał Virgil van Dijk, postawiła dalszy przebieg sezonu w wykonaniu „The Reds” pod dużym znakiem zapytania.


Udostępnij na Udostępnij na

W derbach Merseyside działo się dużo, a po meczu mówiło jeszcze więcej. Kardynalne błędy arbitra operującego systemem VAR, Davida Coote’a, wypaczyły ostateczny rezultat spotkania. Doprowadziły także do kolejnej dyskusji na temat pożytku z technologii w futbolu. Ponadto niemało dyskutowało się również na temat działalności angielskiej federacji, która zdążyła już oczywiście zamieść wszystko pod dywan. FA zawsze działa niezwykle sprawnie, gdy kluby, eksperci czy kibice atakują lub wyśmiewają (zazwyczaj słusznie) pracę arbitrów. Idealnie z decyzjami Davida Coote’a komponował się jednak widok śpiącego na ławce rezerwowych bramkarza „The Reds”, Caoimhina Kellehera. Nie śpij, bo cię okradną? W przypadku klubu z Anfield Road powiedzenie okazało się w minioną sobotę aż boleśnie prawdziwe.

To wszystko wydaje się jednak obecnie mało ważne, przynajmniej z perspektywy czerwonej części Merseyside. Sytuacja z początku pierwszej połowy, brutalna interwencja Jordana Pickforda, zakończyła występ Virgila van Dijka. Prawdopodobnie jak i cały obecny sezon w wykonaniu Holendra, momentalnie po ogłoszeniu diagnozy zalewając za to wszystkich związanych z zespołem z Anfield Road falą defetyzmu.

Virgil van Dijk i kontuzja, która zrodziła wątpliwości

To nie może dziwić. Wbrew temu, co wieszczyło liczne grono ekspertów, także w Polsce, defensor z miejsca stał się podporą Liverpoolu. Ba, gwiazdą najwyższego formatu i najlepszym zawodnikiem świata na swojej pozycji. Klasą samą dla siebie, choć po zdobyciu tytułu mistrza Anglii dyspozycją Holendra aż tak zachwycać się już nie można. Niemniej jednak zestawianie jedenastki menedżer Liverpoolu zaczyna od Virgila van Dijka. Po uszkodzeniu przez defensora więzadła krzyżowego w kolanie to przestało być jednak możliwe. Linia obrony zespołu z Anfield Road na nieobecności Holendra straci natomiast na oko z 75% wartości.

To wcale nie są przesadzone szacunki. Biorąc pod uwagę podatność na kontuzje pozostałych dwóch centralnych defensorów, Joela Matipa oraz Joe Gomeza, absencja Holendra jest dla Liverpoolu tragedią. Tragedią, której dało się jednak uniknąć. Władze klubu nie zdecydowały się jednak po sprzedaży Dejana Lovrena na zakup nowego środkowego obrońcy. O tym, że chytry traci dwa razy, wszyscy w czerwonej części Merseyside mogą się teraz dobitnie dowiedzieć. W brutalny sposób.

Kontuzja, którą odniósł Virgil van Dijk, sprawiła także, że pesymistyczne nastawienie jest powszechne wśród ekspertów oraz sympatyków Liverpoolu. Fora poświęcone klubowi z Anfield Road zalewają wręcz opinie, iż lepiej gdyby zespół Jürgena Kloppa ponownie przegrał 2:7, niż stracił holenderskiego defensora. To najlepiej świadczy o tym, jak ważnym graczem dla drużyny obecnego mistrza Anglii jest reprezentant „Oranje”.

Przez zaledwie cztery dni wątpliwości wokół Liverpoolu pojawiło się naprawdę sporo. Szczególnie że urazy nie omijają także pozostałych istotnych dla „The Reds” graczy. Kontuzjowanego Alissona Beckera z marnym skutkiem zastępuje Adrian. Do dyspozycji Hiszpana jest więcej zastrzeżeń, niż golkiper obronił strzałów w obecnym sezonie. W połączeniu z brakiem Virgila van Dijka, będącym pod formą Trentem Alexandrem-Arnoldem i podatnością reszty środkowych defensorów na kontuzje mamy atomówkę. Atomówkę, która może zmienić w pył ambitne plany Liverpoolu w obecnym sezonie. Może, ale jednak nie musi.

Wygrywać również bez Virgila van Dijka

Defetyzm wśród zdecydowanej większości związanych z „The Reds” rozrósł się jednak do rozmiarów niewiele mniejszych od uwielbienia dla Jürgena Kloppa. Zgodnie z powszechnie wieszczonymi czarnymi scenariuszami Liverpool powinien od teraz bardziej skupić się na walce o miejsce w czołowej czwórce niż planach obrony tytułu. Po kontuzji jednego, choć niezwykle ważnego gracza wiara części sympatyków i ekspertów w zespół zaginęła gdzieś po drodze. Tak jakby zapomniano już, że to Liverpool jest przecież klubem, który w futbolu udowadnia, że niemożliwe staje się możliwe.

To jednak nie zmienia faktu, że dla zespołu z czerwonej części Merseyside obecny sezon nie będzie równie miłym spacerem jak poprzednia ligowa kampania. Hasło „bij mistrza” na dobre zadomowiło się w bieżącej edycji Premier League. Każdy na spotkanie z jedenastką Jürgena Kloppa wychodzi jak na wojnę, byle tylko udowodnić, że jest w stanie pokonać Liverpool. Kontuzja, którą odniósł Virgil van Dijk, brak Holendra, zapewne tylko upewni niżej notowane zespoły, iż jest to możliwe.

Do takiego stanu rzeczy musi się jednak w końcu przyzwyczaić zespół z Anfield Road. Okres wygrywania przez „The Reds” spotkań już w szatni dawno dobiegł końca. Czas więc dla Liverpoolu wszystko zacząć od początku. Podopieczni Jürgena Kloppa znów muszą stać się żądni sukcesów i zwycięstw. Dyktować warunki rywalom i walczyć o każdą piłkę. Potęgować wśród przeciwników wątpliwości, że korzystny rezultat jest możliwy. Ponownie stać się drużyną, która zaimponowała światu. Z Virgilem van Dijkiem lub bez. Tego wymaga się przecież od mistrza Anglii, wygrywania. Wtedy szansa na obronę tytułu będzie jak najbardziej możliwa.

Mniej istotne, ale też ciekawe:

  • Trwa koszmar Sheffield United. Zaledwie jeden punkt na piętnaście możliwych nie wróży powtórki z poprzedniego, zaskakująco udanego sezonu. Jeszcze parę miesięcy temu „The Blades” realnie walczyli o miejsce gwarantujące grę w europejskich pucharach. Obecnie podopiecznym Chrisa Wildera bliżej jednak do rozpaczliwej batalii o utrzymanie. Angielski menedżer szybko musi poustawiać klocki na swoich miejscach. W innym przypadku Sheffield United może czekać naprawdę trudny sezon.

  • Na przeciwnym biegunie znajduje się natomiast drugi z beniaminków poprzedniej kampanii, Aston Villa. W Birmingham od początku sezonu ma miejsce spektakularny bal. Podopieczni Deana Smitha odprawiają kolejnych faworytów z kwitkiem, po czterech rozegranych spotkaniach gromadząc komplet punktów. Udane występy sprawiają, że ekipę z Villa Park zaczyna się powoli porównywać do mistrzowskiego Leicester City z sezonu 2015/2016. Czy słusznie, to okaże się na koniec sezonu. Obecna kampania należy jednak do zdecydowanie dziwnych, więc niczego nie można wykluczyć.
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze