Udany koniec roku Arsenalu


31 grudnia 2011 Udany koniec roku Arsenalu

Bezsilność przerwana, Van Persie bez rekordu, gospodarze z trzema punktami. Tak w skrócie można opisać to, co działo się w Sylwestra na Emirates Stadium.


Udostępnij na Udostępnij na

Nie mieści nam się w głowach, jak piłkarze mogą wykonywać swój zawód późno w Sylwestra. Na Emirates Stadium przybyła drużyna Queen’s Park Rangers. Prawdopodobnie na piechotę, bo oba kluby oddalone są od siebie około dziewięciu kilometrów. Co ciekawe, jest to pierwsza wizyta gości na, już nie takim nowym, obiekcie Arsenalu.

Holender sprawił, że pełna pula została przy jego drużynie. Niestety, na kartach historii Premiership nie zdołał się zapisać
Holender sprawił, że pełna pula została przy jego drużynie. Niestety, na kartach historii Premiership nie zdołał się zapisać (fot. skysports.com)

Co dziwniejsze, „Kanonierzy” nie lubią grać derbowych pojedynków z QPR. W historii obie drużyny rywalizowały ze sobą ośmiokrotnie. Goście wygrali dwa mecze, a aż pięciokrotnie oglądaliśmy remis. Ostatni pojedynek odbył się aż 15 lat temu, a Arsenal uratował Dennis Bergkamp, który wyrównał stan meczu.

Obie jedenastki nieco zadziwiły kibiców. Gospodarze wyszli od początku z Arshavinem w składzie, natomiast QPR postawiło na Bothroyda, co oznaczało, że najlepszy strzelec ekipy, Helguson, zsiadł na ławce.

Mecz rozkręcał się bardzo, bardzo powoli. „Kanonierzy” potrzebują punktów, a rywal zdawał się mało wymagający. Jednak to właśnie goście oddali pierwszy strzał tego meczu, po dziesięciu minutach. Van Persie zrewanżował się pierwszym celnym uderzeniem pięć minut później.

Dopiero około 25. minuty widowisko nabrało rumieńców. Arsenal konsekwentnie stawiał na znany nam z poprzedniej kolejki sposób gry – totalnej dominacji, zamknięcia rywala na jego połowie. Pojawiły się pierwsze piękne podania, dryblingi i uderzenia. Dwa razy spudłował najlepszy strzelec Premiership, a jak na gwałt potrzebuje kolejnych trafień. Świetnie ogrywając zdezorientowanego Connolly’ego, posłał wolejem piłkę nad poprzeczką. Gdyby futbolówka została kopnięta lewą nogą, pewnie zatrzepotałaby w siatce.

Z następnych minut doskonale zapamiętamy dwie decyzje sędziego Atkinsona, który najpierw nie zauważył oczywistej ręki w polu karnym gości, a potem upomniał nie tego obrońcę Arsenalu. Przy kontrze faulował Kościelny, arbiter pozwolił kontynuować grę, a po akcji żółty kartonik obejrzał Thomas Vermaelen.

Wojciech Szczęsny prócz pewnych wyjść do piłki czy piąstkowań był niewidoczny i nie miał za wiele do roboty. Już pod koniec pierwszej odsłony piłkarze Wengera mieli serię rzutów rożnych. Wszystkie kornery przeszły bez echa. Nadmienić trzeba, że Robin van Persie wykonał w tym sezonie ponad 230 rzutów rożnych, z czego tylko dwa (!) zakończyły się bramką.

Z pierwszych 45 minut zapamiętamy uśmiechniętą twarz Thierry’ego Henry’ego, którą realizator kilkakrotnie pokazywał, fakt, że Joeyowi Bartonowi narodził się potomek, oraz bicie głową w mur piłkarzy w czerwono-białych trykotach. Atkinson chyba myślami już obchodzi Nowy Rok, bo jego decyzje są co najmniej kontrowersyjne.

Silnie zmotywowani wyszli gospodarze na drugą część spotkania. Kontynuowali swoją dotychczasową grę. Piękne podanie Ramsaya kilka minut po przerwie pozwoliło Walcottowi biec przynajmniej 30 metrów, mając przed sobą tylko bramkarza. Nadmierne emocje, dość szybki sprint spowodowały, że Anglik nie trafił w bramkę… Lepiej zachował się jego holenderski kolega kilka minut później. Fatalny błąd popełnił wracający do obrony Shaun Wright-Phillips. Podał piłkę zupełnie niespodziewającemu się Arshavinowi. Rosjanin tylko pyknął futbolówkę przed siebie, a Van Persie już wiedział, jak wykończyć sytuację sam na sam z bramkarzem.

Goście po straconej bramce nie nabrali ochoty do forsowania tempa. Swoją akcję miał Taarabt, potem Wright-Phillips, jednak Szczęsny w obu przypadkach był na posterunku.

Podopieczni Wengera kontrolowali przebieg gry. Na boisku pojawił się Rosicky, a chwilę później Gervinho. Postać afrykańskiego skrzydłowego jest dla mnie niezrozumiała. Za jego sprawą wynik powinien zostać podwyższony o co najmniej trzy trafienia. Jednak skrzydłowy podawał za późno, nie do tego partnera albo nie podawał wcale. W końcówce okazję na zwiększenie dorobku miał Robin van Persie, ale źle przyjęta futbolówka uciekła poza linię końcową.

Ważne trzy punkty zostały na Emirates. Zwycięstwo smakuje tym lepiej, że wszyscy ważni rywale postanowili zagrać dla „Kanonierów” i po ich myśli zakończyć 2011 rok. Van Persie ostatecznie nie pobił rekordu Alana Shearera. Zabrakło mu dwóch goli. 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze