Podczas letniego okienka transferowego w niemieckiej Bundeslidze nie padały rekordowe transfery. Raczej próżno również szukać piłkarzy z pierwszych stron gazet, którzy wzmocniliby w trwającym sezonie którykolwiek klub w Niemczech. Bundesligowcy jak zwykle postanowili nie wydawać ogromnych kwot, lecz często trafiali celnie z transferami. Były aczkolwiek i takie, które jeszcze nie wypaliły.
Wielu zawodników zmieniało barwy klubowe, lecz niestety nie dla każdego miejsce w tym rankingu się znajdzie. Aby nie było niepotrzebnego ścisku, wymienionych zostanie pięciu najlepszych jak dotąd piłkarzy, którzy wzmocnili w tym sezonie dane kluby, oraz ci, którzy może nie tyle byli najgorsi, ile po prostu nie wypalili zgodnie z oczekiwaniami.
Wybór był trudny i możliwe, że nie do końca będzie on trafny. Zapewne wielu fanów niemieckiej piłki ma inne poglądy, stąd też by uniknąć większych kontrowersji, zabraknie tu stopniowania. Niezwykle trudno jest porównać zawodników, którzy przykładowo przyszli do silnego klubu i dobrze się w nim odnaleźli, z takimi, którzy grają w słabszym teamie i o lepsze wyniki zdecydowanie trudniej.
I aby było ciekawiej, w tym zestawieniu nie znajdzie się kilku zawodników z tego samego zespołu, ponieważ co nie byłoby większym zaskoczeniem, ten zdominowaliby piłkarze Borussii Dortmund.
Najlepsi z najlepszych
Thomas Delaney (Borussia Dortmund)
Grzechem byłoby pominięcie tej klasy piłkarza. Duńczyk niemalże z miejsca wpłynął pozytywnie na grę Borussii Dortmund, czego efektem jest pierwsze miejsce „Żółto-czarnych” w tabeli. Pomocnik dotąd grający w Werderze Brema przyszedł do klubu za jedynie 20 mln euro i stał się niezwykle ważną postacią. 26-latek w 15 ligowych spotkaniach zdobył co prawda tylko jednego gola, ale zaliczył z kolei cztery asysty, dlatego miejsce w owym rankingu jemu się po prostu należy.
Być może warto by było wymienić również w tym gronie Axela Witsela czy Paco Alcacera, po tych jednak zawodnikach szybciej można było się spodziewać znaczących efektów. Duńczyk ma lepsze statystyki od Belga, a sprowadzony z FC Barcelona napastnik po prostu musiał wypalić.
Alassane Plea (Borussia Moenchengladbach)
Gdzie by była dzisiaj ekipa Dietera Heckinga bez tego ofensywnie usposobionego zawodnika? Dziś oczywiście można gdybać, dlatego spokojnie można typować miejsce o kilka pozycji niżej. Kupiony z OSG Nicea za 23 mln euro napastnik bez większych problemów zastąpił nie dość, że Raffaela, to w dodatku Larsa Stindla. Czarnoskóry zawodnik, który rozegrał wszystkie ligowe spotkania, zdobył łącznie dziewięć goli, dorzucił do tego trzy asysty.
W ekipie „Die Fohlen” lepszy jest jedynie Thogran Hazard, a żeby jeszcze bardziej docenić wkład Plei, to można tylko przyrównać statystyki z poprzedniego sezonu wspomnianego wcześniej Raffaela, który to zdobył w 27 meczach tyle samo goli i zaliczył jedną asystę więcej! Z pewnością jest to transferowy majstersztyk w wykonaniu zarządu klubu.
Jerome Rousillon (VfL Wolfsburg)
Przez zachwycanie się świetnymi statystykami piłkarzy z klubów zajmujących czołowe miejsce można by przez przypadek pominąć 25-letniego francuskiego obrońcę, za którego „Wilki” zapłaciły ledwie 5 mln euro. Suma na dzisiejsze czasy wręcz śmieszna, pokazująca jednak, że nawet w czasach, gdy pieniędzmi kluby szastają coraz chętniej, można zakupić piłkarza dającego z miejsca wiele jakości.
Lewy defensor może i nie ma pięknych liczb, bo i trudno za takie uważać jednego gola i jedną asystę, ale niedocenienie jego wkładu byłoby nie fair. „Wilki” znalazły w jego osobie bardzo poważne wzmocnienie, które za jakiś czas będzie można sprzedać za większe pieniądze, a teraz razem z nim wywalczyć przepustkę do europejskich pucharów.
Davy Klaasen (Werder Brema)
Najłatwiej chwalić piłkarzy tych z najsilniejszych klubów. Czasem jednak warto także docenić piłkarzy, którzy dają nowe tchnienie w grę swojego zespołu. Stąd też pojawia się w tej klasyfikacji holenderski pomocnik, który poniekąd zastępuje pożegnanego latem Delaneya. Klaasen swoimi występami udowodnił, że jest wartościowym zawodnikiem, i trudno wyobrazić sobie bez niego drugą linię Werderu.
Dotąd zaliczył wszystkie 17 gier w lidze oraz dołożył dwa gole i tyle samo asyst. To podobny, a nawet i lepszy wynik od tego, jaki wykręcił w Dortmundzie Delaney. Właściwie nawet nie ma co porównywać obu klubów, tu wypada uchylić jedynie czoła.
Adolf Hütter (Eintracht Frankfurt)
Jedyny trener w tym zestawieniu, ale pomijając go, wstyd byłoby spojrzeć w lustro. Szkoleniowiec dokonał czegoś, co jeszcze pół roku temu było raczej nie do pomyślenia. Zastąpił Niko Kovaca, w dodatku miał poskładać zespół, który został uszczuplony o kilku ważnych zawodników takich jak chociażby Lukas Hradecky czy Kevin-Prince Boateng. Mało tego, miał w dodatku grać w europejskich pucharach i nie przynieść wstydu.
Jego Eintracht, mimo że nie dokonał wielkich wzmocnień, to jeszcze stał się postrachem w lidze, a i w europejskich pucharach również pokazał klasę. Jesień zespół Hüttera zakończył na 6. miejscu z niewielką stratą do czołowej czwórki, ale również wyszedł z fazy grupowej Ligi Europy, zostawiając za sobą finalistę poprzednich rozgrywek Olympique Marsylia oraz rzymskie Lazio.
Niewypały
Leon Goretzka (Bayern Monachium)
Mimo wszystko chyba nie do końca oczekiwania ekspertów spełnia sprowadzony latem z Schalke pomocnik Bayernu. Goretzka może i nie jest najgorszy na boisku, ale i zachwycać się jego grą nie za bardzo się da. W Monachium są wielkie oczekiwania i na ten moment nie do końca zawodnik jest w stanie udźwignąć brzemię.
Jest co prawda podstawowym zawodnikiem, ale można się domyślać, że gdyby władze klubu nie skąpiły grosza, to były gracz Schalke siedziałby na trybunach. Swoimi obecnymi osiągnięciami mógłby zadowalać przykładowo Werder, ale nie Bayern.
Johannes Geis (Schalke 04 Gelsenkirchen)
Do grona zawodników niewypałów dodany zostaje kolejny pomocnik – Johannes Geis, który co prawda powraca tylko z wypożyczenia, ale traktowany jest jako transfer. Pomocnik nie rozegrał ani minuty, co już na starcie sprawia, że stał się piłkarzem niepotrzebnym w układance Domenico Tedesco.
Wątpliwe, by zaistniał wiosną, dlatego jego pobyt w Gelsenkirchen powoli chyba będzie dobiegał końca, tym bardziej że klub potrzebuje wzmocnień, a bez pieniędzy z transferów te raczej są niemożliwe.
Gonzalo Castro (VfB Stuttgart)
Swoim doświadczeniem miał wspomóc kolegów z zespołu, tabela jednak nie kłamie, a w niej Stuttgart ma niepewną sytuację i jeżeli się nic nie zmieni, to o utrzymanie będzie niezwykle trudno. Z pewnością trudno za to obarczać winą jednego zawodnika, jednakże Castro również nie pomaga swojemu klubowi. Jego słabe występy nie umknęły również uwadze niemieckiemu „Kickerowi”, który wystawił piłkarzowi niską ocenę 4,44.
Wpływ na to ma słaba forma strzelecka, ponieważ w 12 meczach, jakie rozegrał były piłkarz m.in. Borussii Dortmund, Castro zdołał pokonać bramkarza rywali tylko raz!
Mitchell Weiser (Bayer Leverkusen)
Kosztował 12 mln euro i miał zastąpić Benjamina Henrichsa. Coś jednak nie wyszło. Prawy obrońca zaliczył w tym sezonie spadek formy, jeżeli porównamy z tym, co grał jeszcze parę miesięcy wstecz w berlińskiej Hercie.
Poniekąd zawiódł, podobnie zresztą jak cała drużyna, i dołożył cegiełkę do zwolnienia ze stanowiska trenera Heiko Herrlicha. Zaliczył trzy asysty i raz trafił do siatki rywala. Może pod skrzydłami Petera Bosza wskoczy na wyższy poziom.
Genki Haraguchi (Hannover 96)
Kto wie, być może zasługuje na króla letnich niewypałów. W każdym razie, jak by nie patrzeć, wydane na niego 4 mln euro poszły chyba w błoto. „Kicker” wystawił jemu notę 4, 50 co tylko pokazuje, w jak słabej dyspozycji musi być. Wraz ze swoim zespołem czeka go trudny okres przygotowawczy, w którym będzie musiał znaleźć formę strzelecką.
W dotychczas rozegranych 14 spotkaniach Japończyk nie strzelił ani jednego gola, a dwie asysty w jego wykonaniu są niewielkim pocieszeniem, zwłaszcza że drużyna potrzebuje punktów i liczy również na skuteczność swojego napastnika.