Throwback Thursday: Polska na Euro 2012. Żałoba narodowa


Huczne przygotowania, wielkie święto i wielka klęska na murawie

Na ten moment czekaliśmy pięć lat. Przygotowując się do poprzednich mistrzostw Europy, Polska zrealizowała największy projekt modernizacyjny od transformacji ustrojowej z początku lat 90. Turyści zostawili w kraju ponad miliard złotych. Rozwinęliśmy się pod kątem gospodarczym i organizacyjnym – na tym polu ME okazały się sukcesem. I tylko na boisku płacz.


Udostępnij na Udostępnij na

To był bum. 18 kwietnia 2007 roku w ratuszu w Cardiff Michel Platini ogłosił, że organizatorami Euro 2012 zostaną Polska i Ukraina. W procedurze wyboru gospodarzy wyprzedziliśmy Włochy, Chorwację i Węgry, Grecję oraz Turcję. Zarówno my, jak i nasi wschodni sąsiedzi nigdy wcześniej nie uczestniczyliśmy w tak wielkim przedsięwzięciu sportowym w roli organizatora. Wyzwanie zostało podjęte. Rodacy oszaleli.

 

Grube miliony złotych ulokowane nie wiadomo gdzie, sławetne spółki PL.2012 oraz Narodowe Centrum Sportu, przetasowania na każdym szczeblu włącznie z rządowym (ministrowie Lipiec, Jakubiak, Drzewiecki, Giersz i Mucha), nieterminowe wykonawstwo stadionów i zmiany konsorcjów budowlanych w środku budowy, wiecznie niedokończony Narodowy, ponad połowa planowanych dróg tylko na szkicach. Patrząc na to wszystko z boku, można było rzec: co za skok! Będąc blisko, widać było, jak przekrzywione były kostki.

Zostawmy to jednak. Ważne, że Polska się zjednoczyła, przynajmniej na trzy krótkie tygodnie. Idąc za wskazówkami pewnego marketu ze skrzydlatym chrząszczem w nazwie, wszyscy byliśmy drużyną narodową. Gramy u siebie, mamy w składzie gwiazdy, kadra od lat nie wyglądała tak dobrze – to musi się udać!

Lech, Czech, Rus i poseł grecki

Trafiliśmy do najsłabszej grupy na turniejach piłkarskich od lat. 2 grudnia 2011 roku los przydzielił nam słowiańskich braci – Rosjan i Czechów, a także przybyszów z dalekiej Grecji. Mimo że w rankingu FIFA zajmowaliśmy najniższe miejsce z całej czwórki, szanse na awans czuć było nawet w szpiku. Mogliśmy trafić na Niemcy, Portugalię i Francję. Wujek Infantino był dla nas niezwykle łaskawy.

Po nieudanych eliminacjach do mundialu w RPA selekcjonerem reprezentacji mianowano Franciszka Smudę. To był logistycznie trudny czas: nie graliśmy na wielkim turnieju, a więc przez prawie trzy lata, aż do Euro rozgrywaliśmy wyłącznie spotkania towarzyskie, które często nijak mają się do faktycznej dyspozycji drużyny. Mimo wszystko w meczach przygotowawczych udawało nam się zremisować z Niemcami (wtedy narodziła się legenda Wawrzyniaka) czy z Portugalią, a także wygrać z Argentyną (piąty garnitur). Nie przegraliśmy we wszystkich czterech meczach przed turniejem w 2012 roku, wygraliśmy trzy z nich.

Ćwierćfinał jest jak najbardziej do osiągnięcia. Mamy dobry, coraz lepiej rozumiejący się zespół, który na Euro nie przyniesie wstydu Robert Lewandowski w rozmowie z „Super Expressem”

Farbowane lisy

Kadra sprzed czterech lat zmieniła się diametralnie. Były gwiazdy jak supertrio z Borussii Dortmund oraz Szczęsny, byli wyrobnicy, jak: Wasilewski, Murawski i Dudka, ale przede wszystkim były farbowane lisy. To był ten niezwykle głośny czas w polskiej piłce (z wyłączeniem turnieju i kilku dni przed nim, kiedy fani dostawali białej gorączki i kochali nawet reprezentacyjnych kucharzy), kiedy kibice podzielili się na dwa obozy: zwolenników naturalizowania graczy o polskich korzeniach oraz zdecydowanych przeciwników takich praktyk.

A polskie lisy stanowiły prawie 40% pierwszego składu. Boenisch, Perquis, Polański i wreszcie Obraniak – wszyscy zagrali w wyjściowej jedenastce w każdym spotkaniu europejskiego czempionatu. I pomyśleć, że cztery lata wcześniej egzotyką w kadrze był Roger Guerreiro.

Polska – Grecja: Tytoń superstar

Stadion Narodowy w Warszawie przywitał Euro 2012 8 czerwca meczem Polska – Grecja. Ze stolicy zabieramy trzy punkty, okładamy południowców i czekamy na faworytów z Rosji – tak w oczach 90% fanów futbolu rodem znad Wisły (i nie tylko) miało wyglądać to spotkanie.

W 17. minucie miała miejsce rzecz zupełnie bezprecedensowa: to jeden z nielicznych przypadków w historii, kiedy 40 mln osób na terenie jednego państwa dostało orgazmu w tym samym momencie. Właśnie wtedy Lewandowski otworzył wynik meczu z reprezentacją Hellady. Pod koniec pierwszej połowy Sokratis obejrzał drugą żółtą kartkę. Wygraliśmy!

 

Prawie. Salpingidis wyrównał, następnie Szczęsny dostał czerwoną kartkę za faul w polu karnym. Najcichsze miejsce na ziemi: Nizina Środkowomazowiecka przed karnym Karagounisa. Największy karnawał w historii: Nizina Środkowomazowiecka po paradzie wprowadzonego z ławki Tytonia. Byliśmy od Greków lepsi, ale na pewno mniej konsekwentni. 1:1 – i sprawy zaczęły się komplikować.

Polska – Rosja: sprawa polityczna

Był już mecz otwarcia, czas na mecz o wszystko. Stara śpiewka. Jedyny mankament: do Warszawy przyjechali nasi wielcy przyjaciele z Rosji. O „sprawie politycznej” mówił portalowi Natemat.pl Aleksander Kwaśniewski. Było na tyle gorąco, że rosyjscy kibice postanowili po meczu z Czechami we Wrocławiu nieco uszkodzić obsługę stadionu. Naród wrzał – a na ulicach stolicy odwdzięczał się pięknym za nadobne.

 

W samym spotkaniu też nie brakowało emocji. Błaszczykowski i spółka wyszli na murawę zmotywowani jak nigdy wcześniej. Przegrywali, aby odrobić jednobramkową stratę za sprawą strzału życia naszego ówczesnego kapitana. Ten mecz trzymał w napięciu bardziej niż jakiekolwiek spotkanie z Niemcami od słynnego meczu na wodzie. Kolejny piękny spektakl i kolejne 1:1. Czas na mecz o honor?

Nie ma meczu z Rosją czy wcześniej z ZSRR, który byłby pozbawiony kontekstu politycznego Aleksander Kwaśniewski

 

Polska – Czechy: pożegnanie z Europą

To nie musiał być mecz o honor. Zwycięstwo Lewandowskiego i spółki mogło dać nam nawet pierwsze miejsce w grupie. W tamtym momencie każdy mógł zakwalifikować się do kolejnej fazy rozgrywek. A nad Wrocławiem zaczął padać deszcz.

Chyba nikt nigdy nie wybaczy Franzowi Smudzie, że ten w meczu, w którym musieliśmy wygrać, desygnował do gry trzech defensywnych pomocników. Polański (który wcześniej narzekał na uraz), Dudka i Murawski. Murawski, który w najgłupszy z możliwych sposobów stracił piłkę w środku pola i otworzył Czechom niewybudowaną wcześniej autostradę do bramki Tytonia.

Z Polaków zeszło powietrze, zbyt późne zmiany nie przyniosły żadnego efektu. Rozgrywane w naszym kraju Euro piłkarze musieli oglądać w telewizji.

Echa Euro 2012: afera biletowa

Mecz z Czechami oglądałem w strefie kibica pod Pałacem Kultury w Warszawie. Wraz z ostatnim gwizdkiem usiadłem na ziemi i nie widziałem większego sensu w tym, aby wstać i iść do domu. Późniejsze piwo z przyjaciółmi okrasiliśmy niewypowiedzeniem ani jednego słowa. Tak też było na ulicach. Nie było okrzyków, nie było śpiewów. Łatwo było zauważyć twarze mokre od łez. Niekoniecznie u kobiet.

Taki nastrój towarzyszył piłkarskiemu światkowi przez kilka dni. Jak to u nas bywa, sprawę trzeba było rozłożyć na czynniki pierwsze, oczywiście nie tylko te piłkarskie. Tematem numer jeden stała się sławetna afera biletowa. W skrócie: Jakub Błaszczykowski, kapitan reprezentacji, w ramach kilkuminutowego wywiadu zaczął od faktu, że piłkarze nie dostali od związku tyle biletów, ile powinni. Żal zszedł na drugi plan, najpierw trzeba się wytłumaczyć.

Nie może być tak, że przed każdym meczem musimy pytać pana prezesa o to, czy nasze rodziny mogą przyjechać na mecz, czy nie, czy dostaniemy bilety, czy nie Jakub Błaszczykowski

O tej sprawie napisano, powiedziano, wyśpiewano i wyryto w skale już wszystko. Fakt, że Błaszczykowski wspominał o braku powiązania biletów z osiągami kadry, nie tłumaczył publicznego prania brudów. Kuba w późniejszym czasie stracił opaskę kapitańską, a wielu domagało się jego głowy od razu po finałach. Jako głównodowodzący zatopionego z potężnym hukiem statku chciał bronić swojej załogi, jednak dokonał złego wyboru, strzelając do zaprzyjaźnionej floty.

Z Euro 2012 Polacy nie wrócili na tarczy – bo i nie mieli gdzie wracać, przecież byli u siebie. Nie ma co się oszukiwać, rozgrywany cztery lata temu turniej był jedną z naszych największych sportowych klęsk w historii. Mówiono: „jak nie teraz, to kiedy?!”. Dzisiaj powtarzamy te same słowa.

Parafraza tytułu filmu Sydneya Pollacka przy meczu z Czechami to nie tylko faktyczny finał przegranego spotkania, ale również lekcja, która miała doprowadzić kadrowiczów do refleksji i samodzielnego awansu na kolejny czempionat. W eliminacjach do MŚ Fornalik nie wiedział, co zrobić z grupą zbitych jak psy zawodników. I w końcu do drzwi PZPN-u zapukał Nawałka.

W niedzielę podejmujemy Irlandię Północną. Wierzmy w naszych chłopaków, ale nie oczekujmy od nich złotych medali. Dajmy im grać i pozwólmy, aby nie musieli tłumaczyć się po porażkach. Samymi eliminacjami udowodnili już, że zrobią dokładnie tyle, ile będą mogli. Wyżej dupy nie podskoczą.

W ostatnim odcinku Throwback Thursday wspominałem pierwsze mistrzostwa Starego Kontynentu w historii reprezentacji Polski – Euro 2008.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze