The show of Dudek


Karuzela transferowa trwa w najlepsze. Najwięksi potentaci z najsilniejszych europejskich lig nieustannie wzmacniają swoje kadry, jednocześnie pozbywając się piłkarzy zbędnych, mniej grających oraz obciążających pracodawców zbyt wysokimi, jak na swój wkład w drużynę, kontraktami. Na rynku transferowym słychać także polskie nazwiska. Jednak najwięcej szumu w mediach nie wzbudzają przejścia Jakuba Błaszczykowskiego do Borussi Dortmund czy Dawida Janczyka do CSKA Moskwa, a kolejne newsy podawane przez stronę internetową Jerzego Dudka odnośnie jego nowej przynależności klubowej.


Udostępnij na Udostępnij na

Kiedy popularny Dudzio zmieniał Feyenoord Rotterdam na Liverpool FC, potraktowano to jako wielką nobilitację dla polskiego futbolu. Dudek bez problemów, choć z dwunastką na plecach, wygryzł ze składu Sandera Westervelda. Szczerze mówiąc, to promocja medialna Polaka w bramce The Reds była tak ogromna, że w praktyce Holender nie miał z nim szans i musiał pożegnać się z Anfield Road. Jego kariera nabierała rozpędu. Cieszył się niezwykłą popularnością wśród mediów, dopóki do drużyny Liverpoolu nie przybyli dwaj młodzi angielscy bramkarze- Chris Kirkland, a potem Scott Carson. Wtedy rozgorzała kolejna nagonka medialna, tym razem na mierzącego 202 cm Kirklanda- nadzieję angielskiej piłki na miarę Gordona Banksa. Dudzio cieszył się sympatią szkoleniowca LFC, Gerarda Houliera, ale media były coraz bardziej przeciwko niemu, a Dudkowi zaczęły przytrafiać się głupie wpadki, jak pamiętna szmata w meczu z ManU, kiedy piłka zagrana głową przez Samego Hyypię przeszła mu między rękami i między nogami. Do składu wrócił dopiero wiosną 2003 roku, kiedy Kirkland złapał ciężką kontuzję, a Carson nie miał zbyt wielkiego doświadczenia, by strzec bramki The Reds. Po walnym przyczynieniu się do zdobycia przez team z miasta The Beatles wydawało się, że Polak ponownie stanie się numerem jeden. Niestety, plany pokrzyżowała mu kontuzja. Jednak nawet jeśli uczestnik mistrzostw świata 2002 był w stu procentach zdrowy, i tak grzałby ławę. Trener Czerwonych Rafael Benitez postanowił sprowadzić do Anglii swojego rodaka, Jose Manuela Reinę i jemu powierzyć obowiązki pierwszego bramkarza. Tu historia zatoczyła pełne koło. Dudek nie miał szans w pojedynku z Reiną, tak jak w rywalizacji z nim bez szans był Westerveld.

Kariera Dudka stanęła w miejscu. Można nawet powiedzieć, że były golkiper reprezentacji Polski przeżył głęboki regres. Niby to walczył o miejsce w wyjściowym składzie, ale gdy już trener Benitez dał mu pograć, to Dudi zawodził. Dla przykłady w ciągu trzech dni w dwumeczu ligowo-pucharowym z Arsenalem Polak piłkę z siatki wyciągał aż dziewięciokrotnie. W tym miejscu można by sobie zadać pytanie, o sens tego ciągłego siedzenia w zespole The Reds. Być może zwyciężyła wygórowana ambicja, zbytnia wiara we własne możliwości i możliwość wygrania rywalizacji z Reiną, która w praktyce nie miała sensu. Klasą i umiejętnościami niczym Hiszpanowi nie ustępował, w niektórych aspektach bramkarskiego rzemiosła wręcz go przewyższał. Jednak szkoleniowiec z Półwyspu Iberyjskiego wolał zaufać swojemu rodakowi. Dudek powinien wcześniej zdać sobie sprawę z zaistniałej sytuacji i podjąć odpowiednie kroki w kierunku zmiany klubu. Bander Westerveld tego błędu nie popełnił i skorzystał z pierwszej okazji, przenosząc się do Realu Sociedad San Sebastian, z którym uzyskał tytuł wicemistrza Hiszpanii i awans do Ligi Mistrzów. Wydaje się teraz, że naszemu bramkarzowi na dobrze wyszła afera z domniemaną libacją i zakuciem go w kajdanki. Być może gdyby nie to, zaproponowano by mu przedłużenie kontraktu i dalszą banicję na Anfield Road.

Od 30.06. Jerzy Dudek został wolnym strzelcem. Jego kontrakt z Liverpoolem wygasł. Teraz mógł przebierać w ofertach transferowych. A trochę ich miał. Z mojego punktu widzenia w tym miejscu zrobił jedną z najgłupszych rzeczy, jaką można było zrobić. Ze sprawy swojego transfery uczynił dosłowny show. Na jego stronie internetowej codziennie pojawiały się kolejne newsy odnośnie drużyny, w której spędzi co najmniej najbliższy sezon. Każdego dnia ukazywała się zdawkowa informacja zawierające niewiele treści. Co chwilę zmieniał się kierunek, w jakim się uda. W poniedziałek miał obrać kierunek hiszpański, we wtorek rano zostawał w Anglii, a wieczorem znów mówiło się zmianie wyspy na słoneczne południe Europy. Równie często zmieniał się klub, w jakim miał zagościć na co najmniej najbliższy sezon. Jednego dnia rozmawiał z Betisem Sewilla, drugiego z Bostonem Wanderers, a trzeciego ni stąd ni zowąd wracał do dialogu z Betisem. Ponadto Dudek „flirtował” między innymi z Recreativo Huelva, AEK Ateny i Benfiką Lizbona. Codziennie zarówno w gazetach i czasopismach piłkarskich, jak i na internetowych witrynach sportowych można było zauważyć kolejny news informujący o klubie lub ewentualnie kraju, w jakim zagra były brakarz biało-czerwonej reprezentacji. Przeglądając te wszystkie zdawkowe informacje, można było odnieść wrażenie, że czyta się jakiegoś brukowca lub ogląda program w stylu „Big Rother” lub „Jestem jaki jestem”. Ze swojego transferu Dudek uczynił nie wiadomo jaką sensację. Zrobił z niego istny show, przypominający perypetie małżeńskie jego kolegi po fachu Radosława Majdana z Dorotą Rabczewską. Aż chce się zapytać, co chciał w ten sposób osiągnąć? Może pokazać ludziom, że jeszcze istnieje i nie złożył broni w walce bluzę z numerem jeden teamie Leo Beenhakkera?

Najprawdopodobniej Jerzy Dudek podpisze roczny lub dwuletni kontrakt z Realem Madryt, stając się tym samym pierwszym Polakiem w pierwszym zespole Królewskich (piłkarzem rezerw jest obrońca reprezentacji do lat dwudziestu, Krzysztof Król). Wydaje się, że ze wszystkich ofert, jakie miał do rozważenia, wybrał najlepiej. Wysokie zarobki oraz czas spędzony w jednym z najlepszych klubów świata to dobry przystanek przed dobrą piłkarską emeryturą. Jednak wielki szum, jaki został zrobiony przez media i samego bramkarza odnośnie zmiany miejsca pracy nie odniesie zamierzonego sukcesu. Jeżeli celem Dudiego był powrót do drużyny narodowej, to raczej się przeliczył. Na dzień dzisiejszy niepodważalnym numerem jeden jest Artur Boruc, a z rywalizacji o miejsce w składzie nie rezygnuje Wojciech Kowalewski. Trzeba też pamiętać o grupie młodych zdolnych golkiperów: Mariuszu Pawełku, Tomaszu Kuszczaku, Łukasz Fabiańskim oraz ostatnio zgłaszającym swój akces do rywalizacji Bartoszu Białkowskim. Tak więc na powrót do kadry raczej nie ma szans, a szum medialny, choć dobrze wyreżyserowany, niekoniecznie przyniesie oczekiwane efekty.

Łukasz Koszewski

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze