Legioniści po kiepskiej pierwszej, ale niezłej drugiej połowie wywieźli z Walii korzystny wynik. Głosów krytykujących postawę podopiecznych Jana Urbana jest mnóstwo. Koledzy z Taktycznie.net wzięli wczorajszy mecz na warsztat i oto wyciągnięte przez nich wnioski.
Dramatycznie słabe 45 minut Legii zmusiło do zadawania kolejnych pytań o poziom polskiego piłkarstwa. Aktywniejsza gra w drugiej połowie pozwoliła jednak Polakom wywieźć z Wrexham korzystny wynik.
Ostrożna Legia
Jan Urban postawił w tym spotkaniu na wyjściowe 4-4-2. W teorii i Dwaliszwili, i Saganowski mogliby schodzić głębiej i wspierać pomocników w rozegraniu. W praktyce jednak okazało się, że obaj będą grali bardzo wysoko, bardziej czekając na piłki, niż uczestnicząc w ataku pozycyjnym. Boczni obrońcy nie byli bardzo aktywni w ofensywie, nie ustawiali się zbyt wysoko, przynajmniej w początkowych momentach rzadko wychodząc poza linię piłki.
Jeszcze ostrożniejsi New Saints
Gospodarze wyszli w 4-3-3, które w defensywie bardzo szybko zmieniało się w głębokie 4-5-1, choć nie brakowało też momentów, kiedy całość ekipy znajdowała się za linią piłki. Ofensywni zawodnicy byli ustawieni głęboko, często nawet na połowie Legii czekając na dłuższe piłki na wolne pole. Z uwagi na utrzymywanie niewielkich odległości przez piłkarzy zdarzało się, że również głębiej grający zawodnicy TNS byli adresatami podań, podczas gdy ci teoretycznie czekający na szpicy absorbowali uwagę defensywy.
Dziwna wojna
Zgodnie z oczekiwaniami od początku TNS schowało się głęboko na własnej połowie. Należało się spodziewać, że Legia zamknie rywala w pobliżu własnego pola karnego. Stało się jednak inaczej. Napastnicy Legii byli schowani w linii z obroną TNS, rzadko schodząc w głąb pola. Musiało to ograniczać podania do nich do ryzykownych dłuższych piłek, które w tym gąszczu były i trudne do opanowania, i często przecinane. W środkowej strefie z kolei Legia grała bardzo rachitycznie, nie potrafiąc stworzyć przewagi ani ruchliwością, ani dynamiczniejszymi indywidualnymi akcjami. Gospodarze przesuwali krycie bardzo przytomnie, nie wymagało to jednak specjalnych zabiegów przy tym tempie gry Legii.
Pressing Legii
Tytuł tego akapitu zachęcałby do tego, żeby pozostawić go pustym. Legia prawie zupełnie nie starała się odbierać piłki wyżej. Samotnie w pressing angażował się Saganowski, pozostali zawodnicy nie kwapili się zbytnio do odbierania piłki rywalom. Przyniosło to i gola (choćby Wawrzyniak niepróbujący odebrać piłki, ale tylko czekający, żeby zablokować dośrodkowanie na róg), i niewielką liczbę odzyskanych piłek na połowie rywala. Problem był jednak jeszcze jeden – nawet po odzyskaniu piłki legioniści nie spieszyli się z rozegraniem. Zamiast próbować przeprowadzić jakąś szybką akcję, spokojnie ją stopowali, często wręcz odgrywając piłkę do tyłu, dając rywalom czas na spokojne cofnięcie się do obrony. Później obraz gry wracał do normy. Kilka rozegrań wszerz pola, po których następowało dłuższe zagranie do przodu, a następnie strata. Bez większych problemów gospodarze dotrwali do końca pierwszej połowy, marnując jeszcze dobre szanse na podwyższenie prowadzenia.
Szarże TNS
Uproszczeniem byłoby jednak twierdzenie, że szanse TNS wynikały tylko z braku aktywności i ruchliwości. Faktem jest, że piłkarze w wielu miejscach byli zostawieni samymi sobie. Można to próbować usprawiedliwiać tak, że przy tym poziomie znaczną większość pojedynków indywidualnych powinni wygrać legioniści. Kiedy jednak Marriott i Seargeant przedzierali się lewą flanką gości, Wawrzyniak nie miał odrobiny wsparcia ze strony Koseckiego. Przy rozegraniu z kolei jedynym graczem, który wycofywał się po piłkę, był Vrdoljak. Wystarczyło jednak, że pomocnicy TNS podchodzili odrobinę wyżej, utrudniając dogranie do niego, trzeba było szukać piłek dłuższych. Jako się rzekło – niecelnych, rozpoczynających kontry, co przy dużej liczbie zawodników za linią piłki tworzyło groźne sytuacje.
Druga twarz
Dziwił bardzo brak jakiejkolwiek odpowiedzi Urbana na grę podopiecznych w pierwszej części. Nawet przy bardzo słabym rywalu tak marna postawa mogła się skończyć źle, o czym świadczyły kolejne szanse TNS. Na drugą połowę wybiegł już jednak zupełnie inny zespół. Taktycznie pod kątem ustawienia zmiany były minimalne (głębiej i częściej schodzący napastnicy, wyższa gra linii obrony), znacznie zmieniło się jednak podejście mentalne. Legia w końcu przystąpiła do pressingu, odzyskiwała piłkę wyżej i rozgrywała ją szybciej. Kluczowa była w tym przypadku gra skrzydłowych. Wreszcie odpuścili oni dalekie wrzutki, skupiając się na częstszym łamaniu akcji do środka. Pozwalało to w końcu i na krótsze rozegrania dzięki większej liczbie zawodników na małej przestrzeni, i na aktywniejszą grę bocznych obrońców, którzy mieli więcej miejsca na obieganie. Odżył Bereszyński, często blokowany w pierwszej połowie przez szeroko grającego Radovicia. Węższa gra pozwalała na forsowanie podwójnych zasieków, w czym pomagali boczni obrońcy Legii, szerokim rozgrywaniem nie pozwalając swoim vis-a-vis na zbytnie wspieranie partnerów ze środka pola.
Złe miłego początki
Każda drużyna, która ma kłopoty na tym etapie rozgrywek, tłumaczy się trudami sezonu przygotowawczego. Pierwsza połowa wyglądała dość podobnie jak mecz Śląska z Helsingborgiem. Jeden piłkarz ze Szwecji powiedział wtedy: „Przyjechaliśmy się bronić, może wywieźć remis, ale jak zobaczyliśmy, jacy oni są słabi…”. To samo TNS mogłoby powiedzieć o Legii. Klasa obu drużyn była tu jednak zbyt różna, żeby Legia nie miała odnieść przekonującego zwycięstwa. W kolejnych rundach poprzeczka będzie jednak wyżej, oby i forma warszawian rosła w wystarczająco szybkim tempie.
Autor: Andrzej Gomołysek/Taktycznie.net
Legia w lidze mistrzów ,czemu nie było by co
oglądać