Drugi poziom rozgrywkowy w Zambii, drugi poziom rozgrywkowy w Polsce i drugi poziom rozgrywkowy na Litwie. W takich ligach przepracował ostatnie dwa lata Sławomir Cisakowski. W City of Lusaka FC był o włos od awansu do zambijskiej ekstraklasy. Prowadząc Riteriai, nie zostawił już rywalom – ani sędziom – cienia wątpliwości i wygrał rozgrywki na kilka kolejek przed końcem. Zapraszamy na wywiad z polskim szkoleniowcem, w którym opowiada o kulisach marszu do litewskiej ekstraklasy.
Adam Zmudziński: Na start oczywiście wielkie gratulacje za zwycięstwo w rozgrywkach i awans do A Lygi. Wygraliście ligę ze sporą przewagą.
Sławomir Cisakowski: Dziękuję bardzo. Jestem bardzo dumny z naszego zespołu. Dopowiem, że nie tylko to udało nam się osiągnąć. Przede wszystkim cieszymy się, że zawodnicy się rozwinęli. Sześciu z nich gra w reprezentacjach młodzieżowych. Mistrzostwo zdobyliśmy z rekordową liczbą punktów w historii I Lygi w formacie trzydziestomeczowym. Jako pierwsi ukończyliśmy rozgrywki, tracąc mniej niż 20 bramek.
Tylko trzech, czterech zawodników z mojego składu miało jakiekolwiek doświadczenie w A Lydze. Reszta piłkarzy pochodziła z niższych lig lub po prostu grała w poprzednim sezonie w drugim zespole Riteriai. A udało się udowodnić, że ci piłkarze mają świetny potencjał, co daje mi jeszcze większą satysfakcję.
Od razu zapytam o cel, jaki został Ci narzucony przez zarząd. Przychodząc do Riteriai, miałeś za zadanie wywalczyć awans – to oczywiste. Oprócz niego co jeszcze miałeś wykonać?
Cel był jasny – miałem awansować do A Lygi, a do tego skupić się na rozwoju indywidualnym zawodników. Ze sztabem wprowadziliśmy system paszportów, czyli profili piłkarzy, przy których ocenialiśmy ich pod kątem:
– umiejętności technicznych,
– grania w obronie,
– grania w ataku,
– aspektów mentalnych,
– aspektów społecznych/socjalnych,
– motoryki.
Co pół roku aktualizujemy wyniki, wystawiając piłkarzom noty w skali 0-10, gdzie:
– 0-3 – poziom I Lygi lub niżej,
– 4-5 – poziom A Lygi,
– 6-8 – poziom powyżej A Lygi, lepsze ligi zagraniczne,
– 9-10 – poziom top 5 lig na świecie.
Margines błędu jest dosyć spory, bo zawodnicy czasami miewają lepszą, a czasami gorszą rundę. Aczkolwiek paszporty służą nam do określenia, nad czym zawodnik powinien pracować, i wykorzystujemy je do decydowania, co piłkarz powinien indywidualnie poprawić.
Automatycznie nasuwa mi się pytanie – czy któryś z Twoich zawodników miał cechę ocenioną na dziewięć lub dziesięć?
Tak, i to nawet kilku. Jednak są to pojedyncze parametry, a nie całokształt piłkarski, a żeby grać na najwyższym poziomie, jedna cecha na wysokim poziomie nie wystarczy.
Moja pierwsza myśl padła na Ricky’ego Chandę, którego trenowałeś w zambijskim City of Lusaka FC. Później zaproponowałeś go do Stali Rzeszów, w której byłeś asystentem trenera, a teraz jest z Tobą w Riteriai. Czy będziesz go brał do każdego nowego klubu? (śmiech)
Haha, zobaczymy. A tak poważnie to po prostu tak wyszło. Gdyby nie pewne komplikacje z jego wizą w Polsce, to dalej byłby w Stali Rzezów. Ricky w obronie jest bestią. Człowiek praktycznie nie do przejścia, a jak go przejdziesz, to mija sekunda i już ci siedzi na plecach. Pracuję już sporo lat w piłce, miałem z nią styczność w wielu krajach i spokojnie mogę powiedzieć, że nieustępliwość i determinacja są u niego na bardzo wysokim poziomie.
Myślę, że w ciągu dwóch lat Ricky Chanda będzie na wysokim poziomie, ale jak będzie okazja wspólnie pracować, to nie miałbym nic przeciwko. Nie tylko on zrobił na mnie takie wrażenie. Po takim sezonie większość zawodników zasługuje na wyróżnienie i to nie było tak, że jeden lub dwóch zawodników ciągnęło cały zespół. Sporo piłkarzy miało potencjał, ale byli niedoceniani.
Na przykład Armandas Sveistrys cały poprzedni sezon grał w drugim zespole Riteriai, a ma niesamowitą prawą nogę. W tych rozgrywkach zrobił dla nas 17 asyst, ale oprócz tego przeanalizowałem wpływ, jaki miał nie tylko ostatnim podaniem, lecz także drugim czy trzecim do tyłu. W takim zestawieniu Sveistrys miał 40 momentów, w których był zaangażowany w zdobycie bramki. Przy stałych fragmentach gry wystarczyło mu powiedzieć, gdzie piłka ma trafić, i dokładnie tam ją posyłał. Takiej precyzji dawno nie widziałem. Aczkolwiek ma kilka innych aspektów, nad którymi musi popracować.
Nawiązując do wcześniejszej kwestii, dlatego w mojej i sztabu ocenie paru naszych piłkarzy ma cechy na poziomie TOP5. Jednak wiadomo, żeby grać w takiej lidze, trzeba mieć sporo tak wyćwiczonych atrybutów. Ale jest potencjał na to, by kilku zawodników zagrało wyżej niż A Lyga.
A propos A Lygi Riteriai przed Twoim przyjściem pierwszy raz w historii spadło z tych rozgrywek. Czy to wpłynęło na balans między Twoimi zadaniami? Spowodowało, że musiałeś mocniej skupić się na aspektach psychologicznych swojej pracy kosztem treningów taktycznych?
Trener zawsze musiał być psychologiem, tylko teraz zaczęło się o tym więcej mówić w mediach. Od zawsze w piłce szkoleniowiec był osobą zarządzającą grupą, a tam, gdzie jest zarządzanie grupą, w grę wchodzi psychologia.
Na Litwie mam bardzo młody zespół, nawet młodszy niż w Zambii. Tam było dużo młodzieży, ale jednak paru zawodników miało po 26-27 lat, przez co wiek był bardziej zbalansowany. W Riteriai wszyscy byli do 22. roku życia, oprócz dwóch zawodników po 24 lata, jeden 29 i bramkarz 35 lat. W trakcie sprowadziliśmy jeszcze Kubę Wawszczyka, który ma 26 lat.
Każdy trener musi znaleźć drogę, by dotrzeć do zawodników i ich poznać. Myślę, że złapałem ze swoimi piłkarzami dobry kontakt, bo na rozmowach indywidualnych po sezonie, na których prosiłem o feedback w kontekście naszej współpracy, dostawałem sporo pytań, czy będę w klubie na następny rok, bo chcieliby tę współpracę kontynuować.
To musiało być podnoszące na duchu uczucie.
W pracy trenerskiej motywacją – oprócz trofeów i aspektów finansowych – jest pomoc w rozwoju zawodników. I to nie tylko poprzez zdobywanie nowych umiejętności piłkarskich, ale czasami uczenie ich życia za pomocą piłki nożnej.
Ze strony sztabu, zanim skupimy się na aspektach taktycznych, staramy się wpoić odpowiednie wartości zawodnikom. Przede wszystkim wzajemny szacunek. I nie chodzi mi o płytkie podejście, żeby grzecznie się do siebie zwracać. My interpretujemy go głębiej. Jeżeli piłkarz nie daje z siebie 100%, to jest to dla nas oznaka braku szacunku do sztabu i do innych zawodników, którzy dają z siebie wszystko. Wpajamy też, że piłkarz musi umieć wziąć na siebie odpowiedzialność, a czasami ją przekazać – po to, żeby nie czuł, że jest wyłącznie pionkiem na szachownicy.
Jest jeszcze jeden zawodnik, o którego chciałem Cię zapytać – Jakub Wawszczyk. Jak udało Ci się przekonać kogoś, kto parę miesięcy wcześniej był w Zniczu Pruszków, do tego, by grał w drugiej lidze litewskiej?
Kuba przez pewien czas pozostawał bez klubu, ale na własne życzenie. Chciał spróbować gry za granicą, a podpisując kolejny kontrakt w Polsce, po prostu by się uwiązał. Zostawał w treningu indywidualnym i szukał klubu. Gdy się dowiedziałem, obejrzałem kilka jego spotkań, skontaktowałem się z kilkoma osobami, które z nim pracowały. Oprócz aspektów piłkarskich miałem rozeznanie, jakim jest człowiekiem, co mnie jeszcze bardziej przekonało. Profesjonalista, który w szatni potrafi wyznaczać standardy sobie i innym zawodnikom. Oczywiście aspekty finansowe są mniej okazałe niż w Polsce, ale mieliśmy przed sobą wizję awansu, a wówczas można było liczyć na podwyżkę.
Odwracając kota ogonem – wiemy, jak Jakub trafił do Riteriai, jednak jak Ty trafiłeś na Litwę?
Będąc w Stanach Zjednoczonych, pomagałem trenerom przyjechać tam do pracy. Jednym z nich był Krystian Skłodowski, który w pewnym momencie swojej kariery był asystentem trenera w Riteriai, i to on mi powiedział, że klub szuka szkoleniowca. Dzięki niemu doszło do spotkania z właścicielem, na którym przedstawiono mi Riteriai jako projekt z perspektywą awansu, grający młodymi zawodnikami. Do tego była możliwość zrobienia licencji UEFA PRO, na którą niedawno udało mi się dostać na kurs.
Podsumowując, doszliśmy do porozumienia i mogę przyznać, że ostatni rok był dla mnie bardzo dobry.
Czy dzięki temu czujesz, że los oddaje Ci to, co zabrał Ci w Zambii?
Dokładnie taka myśl mi się pojawiła w głowie. Poniekąd powetowałem sobie za przygody z sędziami w drugiej lidze zambijskiej. Aczkolwiek w naszym awansie nie było ani trochę przypadku. Oczywiście, były trudne spotkania, w których wygraliśmy jedną bramką, ale w lidze liczy się gra na przestrzeni całego sezonu. Takie mecze też trzeba umieć przepchnąć na swoją korzyść.
Mieliśmy też pojedynki, w których pechowo traciliśmy punkty, na przykład spotkanie z Bangą 2 zakończone 1:1, w którym już do przerwy powinniśmy prowadzić 3:0. Jednak strzeliliśmy tylko jednego gola, dostaliśmy czerwoną kartkę i później mecz potoczył się w inną stronę. Myślę, że można powiedzieć, że suma szczęścia na końcu wynosi zero.
Pozostając przy Bandze, muszę niestety rozdrapać jedną ranę. Mecz 1/16 Pucharu Litwy z ekstraklasową drużyną tego klubu. Do 78. minuty prowadziliście 3:1, a finalnie przegraliście 3:5 po dogrywce. Banga w końcowym rozrachunku wygrała cały Puchar Litwy, a do półfinału grała wyłącznie z drużynami spoza A Lygi. Nie czujesz, że gdyby udało się Ci ten mecz wygrać, to byłaby szansa osiągnąć wynik pokroju przynajmniej 1/2 finału?
Mam ogromny niedosyt. Patrząc na to, z jakimi drużynami grała Banga, to myślę, że do półfinału pewnie byśmy doszli. Z drugiej strony – przy ziemi trzyma mnie fakt, że mieliśmy wąską kadrę, i czy długie granie na dwóch frontach nie odbiłoby się na wynikach w lidze?
Ona właściwie dała o sobie znać już w tamtym meczu z Bangą. Jest końcówka spotkania i trener przeciwników wpuszcza wszystko najlepsze, co ma. Ja nie miałem czym odpowiedzieć.
Ten pojedynek dał nam sporą lekcję. Przy prowadzeniu 3:1 mogliśmy zabić ten mecz. Zabrać piłkę do narożnika, zastawić się, przewrócić. Młoda krew zawodników sprawiła, że oni jednak chcieli atakować dalej i to nas zgubiło. Aczkolwiek sędziowie wówczas też nam nie pomogli. Powinniśmy otrzymać ewidentny rzut karny, którego nie dostaliśmy. Ponadto arbiter doliczył pięć minut, a mój zawodnik popełnił faul 15 sekund po upływie tego czasu. Później z tego rzutu wolnego padła bramka wyrównująca. Wspomniany faul w konsekwencji był czerwoną kartką, więc w dogrywce graliśmy w dziesiątkę i trudno było coś wskórać.
Ale uważam, że gdybyśmy mieli ten skład co teraz, to tamten wynik byśmy dowieźli.
Gdy oglądałem mecze drugiej ligi litewskiej, mocno zwracał moją uwagę fakt, że na spotkaniach trybuny były słabiutko zapełnione. Na Litwie sportem numer jeden jest koszykówka i to nią żyje cały kraj. Czy nie brakowało Ci kibicowskiego klimatu na meczach?
Piłka jest przede wszystkim dla kibiców i mi dużo lepiej się gra przy pełnych trybunach. Było kilka przypadków, że na spotkaniach było po kilkaset osób, ale były to odosobnione pojedynki. W I Lydze są zespoły, które ogrywają sobie młodych zawodników i jest to jedna z przyczyn niskiej frekwencji.
W A Lydze jest ona już dużo lepsza. Niektóre kluby mają zorganizowany doping, pod tym względem oczywiście najlepiej wypada Żalgiris Wilno, ale i tak nie umywa się to do zainteresowania koszykówką. Chociaż słyszałem, że wśród młodzieży to właśnie piłka nożna jest najczęściej uprawianym sportem i za kilka lat te proporcje mogą się odwrócić. Aczkolwiek do tego bardzo potrzebny jest sukces na arenie międzynarodowej, czyli regularne granie w fazie ligowej Ligi Konferencji.
Pod względem wybijania popularności mniejszych klubów trzeba przyznać – Liga Konferencji świetnie spełnia swoją funkcję.
Na Litwie jest głód na piłkę na wyższym poziomie. Byłem niedawno na meczu młodzieżowej Ligi Mistrzów, w którym Żalgiris grał z Manchesterem United. I co? Niemal pełen stadion, zorganizowany doping, race i prawie pięć tysięcy ludzi na meczu juniorów.
Na sam koniec – rozumiem, że zobaczymy Cię w przyszłym sezonie na ławce trenerskiej w A Lydze?
Mój kontrakt jest skonstruowany tak, że w przypadku awansu jest on przedłużany o dwa lata. Jednak od ostatniego meczu zarząd ma miesiąc na ewentualne rozwiązanie umowy. Mam już ustalone spotkanie z właścicielem, na którym wszystko sobie wyjaśnimy co do naszej ewentualnej dalszej współpracy.