Siła razy ramię, czyli ekstraklasowa moda na wysokich napastników


Kiedyś Eduard Visnakovs (190 cm), dziś Tomas Pekhart (194 cm). W ekstraklasie wzrasta liczba centymetrów na pozycji napastnika, ale co z jakością?

13 lutego 2020 Siła razy ramię, czyli ekstraklasowa moda na wysokich napastników
Adam Starszyński / PressFocus

Nieważne, który piłkarz czy trener otrzyma pytanie, bo odpowiedź i tak niemal zawsze zabrzmi w ten sam sposób. „Ekstraklasa jest ligą fizyczną”. Ba, przedstawiciele konkretnych narodowości powiedzą nawet, że bardziej fizyczną niż to, z czym kiedykolwiek wcześniej mieli do czynienia. Pytanie, czy tak musi być i czy to już pewnego rodzaju kierunek rozwoju? A może chwilowy trend wyznaczony przez obecnie pracujących szkoleniowców? Cóż, liczby mówią jasno: to, co było jeszcze pięć lat temu, uległo zmianie. Na pewno przybyło centymetrów, ale wątpliwości również.


Udostępnij na Udostępnij na

Gdy spoglądamy dzisiaj na ekstraklasowe boiska, częściej dostrzegamy napastników o posturze przypominającej prędzej postawnych golkiperów niż skrzydłowych. Oczywiście głównie pod kątem motoryki i budowy ciała, czyli – pokrótce mówiąc – zwinności i szybkości, która łączy się w parze z odpowiednio mniejszym wzrostem. Przykład? Niegdyś Arkadiusz Piech (171 cm) czy Nemanja Nikolić (180 cm), a teraz choćby Paweł Brożek (180 cm) czy Igor Angulo (181 cm). Ich obecność wciąż jest niepodważalna, jednak można odnieść wrażenie, że z biegiem lat polskie kluby coraz chętniej sięgają po odpowiedniki z większą metryką. Jakie to ma potwierdzenie w statystykach?

Ostatnim napastnikiem mierzącym ok. 190 cm, który przebywał wśród czołówki strzelców ekstraklasy, był Łukasz Teodorczyk w sezonie 2013/2014 (20 goli).

Tendencja wzrosła, utrzymuje się i najpewniej będzie rosnąć

Na wstępie trzeba zaznaczyć, że napastnicy, którzy otrzymali miano wysokich, zostali zamknięci w konkretnych ramach. I o ile jest to wybór subiektywny, o tyle granica na poziomie 187 cm (przykład: Łukasz Sekulski) nie powinna być kontrowersją, bo są to piłkarze nawiązujący do wzrostu typowego środkowego obrońcy. Co ważne, niezależnie od tego, czy granicą byłby pułap np. 186 czy 188 cm, wzrosłaby jedynie liczba napastników, nie proporcje. Teraz do rzeczy: jak one wyglądają? Na poniższym wykresie wyraźnie widać, że od pewnego momentu liczba wysokich napastników w ekstraklasie wzrosła o 50%.

 

Od 11 do 17 w niecałe trzy lata. Ktoś mógłby powiedzieć, że to wcale nie tak dużo. I, szczerze mówiąc, miałby rację, gdyby nie fakt, że mowa już o utartej tendencji, która zmierza w kierunku kolejnej poprzeczki na poziomie 20 piłkarzy. Od sezonu 2017/2018 średnio każdy klub w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce posiada w kadrze wysokiego napastnika, co w przeszłości nie było normą. A przecież trzeba pamiętać, że koniec okienka transferowego w Polsce przypada dopiero na 2 marca, więc te liczby mogą jeszcze wzrosnąć. Głównie za sprawą obcokrajowców, bo ich w tym zestawieniu jest najwięcej. Najświeższy przykład? Tomas Pekhart (artykuł o nim tutaj).

Na przestrzeni wyżej wymienionych lat przez ekstraklasę przewijało się wielu napastników, którzy na boiskach wyróżniali się wzrostem. Wyłącznie wzrostem. Jednostek wybitnych nie było niestety tak dużo, choć należy zaznaczyć, że gdy już były, potrafiły dać do pieca. Przyczyniały się bowiem nie tylko do podbicia atrakcyjności, ale również poziomu ligi. W sezonie 2014/2015 był to choćby Orlando Sa (wówczas 13 goli), później Cillian Sheridan (20 goli dla Jagiellonii), Nika Kacharava (dziewięć goli i osiem asyst dla Korony) i Aleksandar Prijović (24 gole dla Legii). Nie tak dawno również Adam Buksa (22 gole dla Pogoni).

Powyższa grafika mówi jasno: wzrasta nie tylko ogólna liczba wysokich napastników w lidze, ale także zaangażowanie klubów w tę tendencję. One coraz śmielej podążają za tym, co robi reszta, pomijając oczywiście takie wyjątki jak Lech Poznań, Górnik Zabrze czy Wisła Kraków. Śmiało można powiedzieć, iż istnieje duże prawdopodobieństwo na to, że pozostałe ekipy – w myśl odpowiedzi na pewnego rodzaju presję większości – uzupełnią braki. Tak jak dokonała tego Wisła Płock, która przyczyniła się do ponownego przywitania się Cilliana Sheridana z ekstraklasą. Dlaczego akurat on? Być może dlatego, że inni zaczęli inwestować np. w Raiceviciów i Pekhartów.

Jak przedstawia się skuteczność wysokich napastników w ekstraklasie?

Jak już wyżej zostało wspomniane, większość tego typu napastników (swoją drogą często nazywanych target manami czy – używając żargonu z gry komputerowej – tymi na główki) nie wykręca piorunujących liczb. Istnieją wyjątki i dowody na to, że oni potrafią zaoferować coś więcej niż tylko ciężką pracę dla zespołu, jednak grupa tych bardziej wartościowych piłkarzy odpowiedzialnych za strzelanie goli (gwarantujących średnio chociaż jedną bramkę co trzy mecze) to wciąż jedynie kropla w morzu nijakości.

Koneserzy naszej rodzimej ligi z pewnością pamiętają dłuższe lub krótsze epizody takich rodzynków, jak: Tomas Docekal (Piast Gliwice), Stefan Nikolić (Termalica), Aleksandar Kolev (Sandecja Nowy Sącz), Zlatko Janjić (Korona Kielce) czy Junior Torunarigha (Zagłębie Sosnowiec). Co łączy tych piłkarzy? Fakt, że ich osiągi bramkowe czy ogółem przygoda w Polsce nie powalały na kolana. Symptomatycznym obrazkiem wziętym z tabelek jest średnia goli, jaką mogą poszczycić się nie tylko wyżej wymienieni, ale również inni jegomoście wpisujący się w podobny schemat. Tzn. gol średnio co czwarty, piąty, szósty mecz… Przykłady z teraźniejszości? Oskar Zawada, Erik Exposito czy Sebastian Musiolik.

Co jest istotne i tworzy pewne przeciwieństwo, zdecydowanie lepiej, jeśli chodzi o dorobki strzeleckie, radzą sobie niżsi napastnicy, czyli mierzący ok. 180 cm wzrostu (niżsi od niemal wszystkich środkowych obrońców w ekstraklasie). Flagowymi przykładami z ostatnich miesięcy są choćby: Paweł Brożek (udział przy bramce średnio co dwa mecze) czy Igor Angulo (udział przy bramce średnio co półtora meczu).

Z dalszej przeszłości możemy wymienić takie nazwiska jak: Carlitos (udział przy bramce średnio co półtora meczu), Krzysztof Piątek, Jakub Świerczok, Adam Frączczak (udział w bramce średnio co trzy mecze), Nemanja Nikolić (prawie jedna bramka na mecz) czy Deniss Rakels (udział w bramce średnio co trzy mecze), którzy potrafili zagwarantować swojemu zespołowi co najmniej jednego gola na trzy lub nawet dwa spotkania. A przy tym przodowali w klasyfikacjach strzelców, w czym wypadają zdecydowanie lepiej od swoich wyższych kolegów.

Należy zatem postawić pytanie, czy ten kierunek rozwoju ma w ogóle sens? Skoro ci najwyżsi napastnicy nie oferują takich liczb, jakie dostarczają niżsi piłkarze na tej pozycji? Cóż, nie da się zaprzeczyć, że ekstraklasa jest ligą wymagającą pod kątem fizyczności, ale fizyczność nie musi przecież iść w parze ze wzrostem. Zasadność stawiania na metrykę w okolicach 190 cm mija się z celem, jeśli tzw. góra mięśni (nie zawsze mięśni) figuruje na boiskach ekstraklasy tylko dzięki temu, że jest górą mięśni. Niech dosadny będzie fakt, że ostatnim napastnikiem mierzącym ok. 190 cm, który przebywał wśród czołówki strzelców ekstraklasy, był Łukasz Teodorczyk w sezonie 2013/2014 (20 goli).

***

W roli sprecyzowania należy dodać, że powyższe treści mają przekazać konkretną myśl. Oto bowiem na poziom najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce trafia coraz więcej wysokich napastników w myśl ciężkiej fizycznej pracy, a nie strzelania goli. Oni przybywają, a najlepsze osiągi wciąż wykręcają ci, którzy w metryce mają ok. 10 cm mniej. Wielu trenerów (np. trener Vitezslav Lavicka) mogłoby się tym zdaniem nie zgodzić, ale po co zespołom wysoki napastnik, który fakt, o ile pracuje na zespół, o tyle jego dorobek nie jest nawet zbliżony do średniej osiąganej przez niższych graczy na tej pozycji? Skoro tak dobrze radzą sobie niżsi, dlaczego kluby coraz chętniej sięgają po wyższych?

Oczywiście istnieją przykłady na to, że wysoki napastnik bez liczb potrafi być niezwykle przydatny. Tym flagowym jest Olivier Giroud w reprezentacji Francji, które zakończył zwycięskie MŚ w Rosji bez ani jednego gola. Można? Można. Francuski napastnik był po turnieju niesiony na rękach, choć nie brakowało tych, którzy go wyśmiewali.

Wracając jednak dziesięć pięter niżej… Wyżej nakreślona tendencja nie byłaby czymś niepokojącym, gdyby nie fakt, że polskie kluby coraz częściej inwestują pieniądze w napastników niebramkostrzelnych. I być może to duże spłycenie, ale ci najlepsi, którzy wywarli największe wrażenie lub odeszli z ekstraklasy na rzecz lepszej ligi, to nie napastnicy sięgający 1,90 m. Są wyjątki, takie jak Prijović, który w Polsce się co prawda wybił, jednak na ogół dalszy los takich zawodników zabiera ich na poziom pokroju choćby 3. ligi czeskiej.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze