Niektórzy z nich grali w meczach o najwyższą stawkę w obecności dziesiątek tysięcy kibiców, niektórzy nigdy nie wyszli poza poziom przeciętności. Wszystkich łączy jedno. Przez miłość do narkotyków zaprzepaścili szansę na zrobienie kariery na miarę ich potencjału. Oto ich pełne wzlotów i bolesnych upadków historie.
Żywot piłkarza jest niezwykle krótki i intensywny, ale przede wszystkim pełen pokus. W końcu kiedy znajdujesz się na świeczniku, wszyscy cię kochają i masz u stóp cały świat, trudno oprzeć się drobnym uciechom życia. Jednak nie każdemu wystarczy morze alkoholu i niezliczone ilości pięknych kobiet po wygranych meczach. Ci, którym to za mało, sięgają po narkotyki, potem mocno tego żałując.
– Byłem głupi, nie wiedziałem, co robię. Gdybym miał obecny rozum, nie zmarnowałbym swojej kariery – spowiadają się później w mediach, a my, kibice, po raz wtóry słuchamy tego typu historii, tracąc powoli resztki współczucia dla nich. Oto ich słodko-gorzkie historie o utraconej karierze głównie przez głupotę (o tym nie można zapomnieć!) i przekonanie o własnej wielkości.
Rumuński król koksu
Adrian Mutu przychodził do Chelsea z łatką jednego z najbardziej utalentowanych napastników świata. Stylem gry przypominał Alessandro Del Piero. Był cofniętym napastnikiem o wybitnej technice i finezji. Patrząc na jego grę w debiucie w barwach „The Blues”, wydawało się, że za kilka lat przebije Gheorghe’a Hagiego i zostanie najlepszym rumuńskim piłkarzem w historii. Tyle tylko, że w pewnym momencie coś pękło.
– To nie idiota. Zmieniła go kasa. Duża, mediolańska kasa. Mówiłem mu: przestań kupować telefony za 25 000 funtów sztuka. Przyhamuj z kupowaniem aut i jachtów, skup się na grze. Nigdy nie słuchał – mówił jego były menadżer Ioan Becali. Wydaje się, że to idealna diagnoza problemów piłkarza. Taka ilość pieniędzy musiała zmienić młodego chłopaka z rumuńskiej prowincji, który do 17 roku życia wielki świat widział jedynie na pocztówkach.
W pewnym momencie Mutu posunął się krok dalej. Wydawanie pieniędzy na drogie zabawki i seksafery z rumuńskim prostytutkami nie wystarczyły. W 2003 roku wykryto u niego kokainę. Zawodnik w pierwszej chwili wszystkiemu zaprzeczał, ale w końcu zrezygnował, widząc, że brnięcie w kłamstwo nie ma sensu. Przyznał się. Chelsea wyrzuciła go, a piłkarzowi przypięto najgorszą możliwą łatkę, łatkę ćpuna. Co więcej, po kilku latach musiał zapłacić angielskiej drużynie 17 mln euro za różnego rodzaju straty wyrządzone swoim zachowaniem*.
Zawodnik próbował wrócić na szczyt, ale pociąg do narkotyków był silniejszy. Nawet grając w ukochanej Fiorentinie u boku trenera-ojca Cesarego Prandellego, został przyłapany na zażywaniu kokainy. Wyjazdy na kadrę zawsze wyglądały tak samo. Bez względu na wynik Mutu kończył na dyskotece w Bukareszcie. Mimo tego ludzie go kochali.
Piłkarz uspokoił się dopiero pod koniec kariery. A kończył ją wyjątkowo nisko jak na swoje możliwości, bo w Petrolulu Ploiesti. Uzależnienie Rumuna od narkotyków nigdy nie było aż tak wielkie, by zawodnik musiał przerwać karierę, bo znajdował się w kokainowym cugu. Jednak wydaje się, że gdyby nie miłość do białego proszku i dobrej zabawy, dziś o Adranie Mutu mówilibyśmy w zupełnie innym kontekście.
* Proces między Chelsea a Mutu wciąż trwa. Po negatywnym wyroku piłkarz odwołał się do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Strasburgu. Ma niewielkie szanse na wygranie tej sprawy.
„Trainspotting” w Premier League
W latach 90. Premier League wyglądała zupełnie inaczej niż teraz. Rozgrywki zdominowane przez brytyjskich piłkarzy ociekały brakiem profesjonalizmu. Zawodnicy nie dbali o siebie, chlali alkohol na umór, bardzo często łącząc to z narkotykami. Kilkanaście lat później trudno zrozumieć, że tak mogły wyglądać te rozgrywki. Idealnymi przykładami graczy, którzy wpisywali się w obraz ligi z tamtych lat, jest dwóch byłych reprezentantów Anglii, Paul Merson i Paul Gascoigne.
Pierwszy z nich przez wiele lat grał w Arsenalu i wiódł prym w drużynie z Highbury. Jednak równocześnie z pokazywaniem nietuzinkowych zagrań żył drugim życiem. Życiem człowieka uzależnionego od wszystkich używek świata, włącznie z kokainą.
– Kiedy zabrałem się do narkotyków, wcale nie zbliżałem się do końca moich piłkarskich dni. Nie zacząłem ich brać, żeby stłumić w sobie rozczarowanie, jakie przynosi ze sobą schyłek kariery sportowca; a taka sytuacja byłaby może nawet trochę zrozumiała. Ludzie, to był mój najlepszy czas, przez co problem z narkotykami stał się dla mnie jeszcze bardziej destrukcyjny – spowiadał się na łamach swojej książki „Jak nie być profesjonalnym piłkarzem” Paul Merson.
Z każdym kolejnym dniem skrzydłowy upadał coraz bardziej na dno. Komiczne ekscesy na zgrupowaniach kadry zaczęły przeradzać się w stany paranoiczne. A przy okazji z każdym sezonem Merson tracił dawny błysk, którym zachwycał kibiców. Karierę kończył na uboczu jako grający trener trzecioligowego Walsall. Bez pieniędzy (te stracił, przegrywając wszystko, co miał u bukmachera), bez żony (odeszła od niego z powodu jego problemów), za to z szeregiem uzależnień. Dopiero po kilku latach piłkarz wyszedł na prostą.
Jednak przy kolejnym zawodniku, któremu narkotyki zniszczyły karierę, Merson wypada blado. Mowa oczywiście o Paulu Gascoigne, który, kiedy nie był pijany lub zaćpany, potrafił na boisku zrobić niemal wszystko. Nie owijajmy w bawełnę. Skala umiejętności „Gazzy” była tak duża, że gdyby skupił się jedynie na futbolu, mówilibyśmy o zdobywcy Złotej Piłki. Tak się jednak nigdy nie stało.
W piłce wszystko przychodziło mu zadziwiająco łatwo. W każdym kolejnym klubie rozkochiwał w sobie tłumy. I to poniekąd zniszczyło jego karierę. Gascoigne zawsze lubił się zabawić, a wszyscy dookoła tolerowali jego zachowanie. „Gazza rozbił klubowy autokar? A jemu wolno. To chłopak z robotniczej dzielnicy, takie ma poczucie humoru”, „Gazza przyszedł pijany na trening? E tam, na meczach i tak jest najlepszy”, w końcu „Gazza wciąga koks i imprezuje codziennie? Pfff, a kto tego nie robi”.
Jedynym, który nie patrzył na Gascoigne’a łaskawym okiem, był trener reprezentacji „Synów Albionu” Glenn Hoddle. W 1994 roku z powodu zachowania pomocnika nie wziął go na mundial. Niestety „Gazza” nie wyciągnął z tej sytuacji żadnej lekcji i dalej prowadził karierę w jednej linii z zabójczym trybem życia. Zakończył ją na dnie, w Boston United.
Jednak to, co najgorsze, było dopiero przed nim. Niemający co w życiu robić Anglik wpadł w alkoholowo-narkotykowy cug, co skończyło się dla niego depresją i stanami paranoidalnymi. Trzykrotnie próbował popełnić samobójstwo. Jego 12-letni syn mówił, że jeśli nic się nie zmieni, to wkrótce może dojść do tragedii. Gascoigne w pewnym momencie wyglądał jak żywy trup i podobnie się czuł. Twierdził, że pragnie zapić się na śmierć. Rękę do zawodnika wyciągali jego koledzy z reprezentacji, trenerzy, ale bezowocnie. W końcu wszyscy w Wielkiej Brytanii postawili na nim krzyżyk, czekając na wstrząsającą informację o śmierci „Gazzy”.
Obecnie była gwiazda reprezentacji powoli wychodzi na prostą. W wywiadach opowiada, że nie pije, ani nie zażywa narkotyków (nie stać go na nie). Jednak nikt nie wie, czy to ostateczna przemiana, czy zaledwie krótka przerwa pomiędzy pisaniem kolejnego rozdziału książki o tytule „Jak zniszczyć własne życie”.
W historii Premier League można znaleźć kilku innych piłkarzy, którzy przez miłość do narkotyków zmarnowali swoje kariery. W 2003 roku kokainę wykryto w organizmie bramkarza Chelsea, Marka Bosnicha. Dobrze zapowiadający się Australijczyk po odbyciu 9-miesięcznej dyskwalifikacji już nigdy nie wrócił do gry na najwyższym poziomie.
Po pięciu latach wznowił karierę w jednej z rodzimych drużyn, udowadniając sobie i wszystkim, że można wrócić do formy, ale był to jedynie łabędzi śpiew Bosnicha, bo po roku zakończył karierę i szybko o nim zapomniano.
Przez miłość do narkotyków swój potencjał zmarnowali również Claus Lundekvam i Andy van der Meyde. Ten pierwszy potrafił, jak sam mówił, wciągnąć trzy gramy kokainy dziennie. Natomiast Holender, grając w Evertonie (właściwie chronicznie leczył kontuzje, a na boisku pojawiał się bardzo rzadko), spędzał czas na braniu wszelkich możliwych narkotyków.
Holenderski skrzydłowy może nie był gwiazdą z pierwszych stron gazet, ale większość kibiców go kojarzy. Kojarzy też to, że Andy w pewnym momencie zniknął z europejskich boisk. To prawda, bo po grze w Evertonie już nigdy nie wrócił do dawnej formy.
„Boski Diego” – król futbolu i narkoman
W takim tekście nie można pominąć piłkarskiego „Boga”, za jakiego uważa się Diego Maradonę. Gdyby skupił się tylko na futbolu, pytanie o najlepszego piłkarza w historii byłoby bezzasadne. Argentyńczyk nie miał za to żadnych pytań, wciągając kolejne gramy kokainy, co powoli staczało go na dno.
Przypadek Maradony jest nieco inny niż wyżej opisanych zawodników. Jego upadek był oglądany przez miliony kibiców na całym w świecie. W 1994 roku został zdyskwalifikowany w czasie mundialu za korzystanie z niedozwolonych środków. Dwa lata później wyspowiadał się w mediach na temat swoich problemów. – Tak, byłem, jestem i będę narkomanem. Osoba, która zaczyna się w to bawić, musi potem walczyć każdego dnia – mówił wtedy dziennikarzom.
Musiał być to ogromny wstrząs dla jego fanów. W ciągu jednej chwili dowiedzieli się, że ich król jest nagi i niczym nie różni się od narkomanów spotykanych na ulicach.
Narkotyki w życiu Maradony były od zawsze. Gdy zaczynał błyszczeć na argentyńskich boiskach, jeździł na wakacje na Kubę, gdzie poznał ich smak. Potem za czasów gry w Napoli, kiedy to spotykał się na imprezach z bossami „Camorry” i w niezliczonych ilościach zażywał kokainę. Oczywiście za nic nie płacił. Wszystko oddawał na boisku. To dzięki niemu Napoli przełamało dominację klubów z północy Włoch i zdobyło scudetto.
– Gdybym nie brał narkotyków, byłbym fenomenalnym piłkarzem. Zanim przybyłem do Europy, wiedziałem, że z moją techniką mogę robić z obrońcami, co zechcę. Teraz mimo tego, że mam 55 lat, czuję się, jakbym miał 80. A wszystko przez narkotyki – żalił się w rozmowie z TyC Sports.
Śmiech przez łzy
Czytając kolejne historie graczy, możecie pomyśleć, że mimo zażywania narkotyków nie skończyli źle. Przez większość kariery zachwycali kibiców, tłumy ich kochały, a przy okazji zarobili sporo pieniędzy. Ale zwróćmy uwagę na drugą stronę medalu.
Paul Gascoigne jest życiowym wrakiem i nie zmieni tego fakt, że przez ostatni rok odciął się od starych demonów. Merson, jak sam mówi, jest tykającą bombą i nie wie, kiedy znowu wybuchnie. Mutu w każdej chwili może okazać się bankrutem i skończyć w więzieniu. Wtedy w moment przestanie być idolem rumuńskiej młodzieży. Z kolei Maradona przez narkotyki skrócił sobie życie o kilkanaście lat. Patrząc na „boskiego” Diego, widzi się człowieka, który w każdej chwili może umrzeć. Prawdopodobnie nie zobaczy, jak jego wnuk będzie próbował prześcignąć w osiągnięciach słynnego dziadka.
O wielu podobnych historiach nawet nie wiemy. Wielu zawodników po cichu walczy z uzależnieniem, bojąc się powiedzieć o tym głośno. Kończą później na marginesie życia i futbolu, samotni i zapomniani. Oczywiście nie chcę wzbudzać współczucia, ale zwrócić uwagę na skalę problemu, jakim są narkotyki w piłce nożnej. My, kibice, nie możemy temu zaradzić. Możemy tylko dziwić się, że ci mający wszystko ludzie umilają sobie życie narkotykami, mimo że ich to wykańcza.