Podopieczni Carlo Ancelottiego skromnie, choć jak najbardziej zasłużenie, pokonali na wyjeździe Malagę. Tym samym odnieśli 16. kolejne zwycięstwo, co oznacza nowy klubowy rekord. W innych meczach byliśmy świadkami wygranych Espanyolu oraz Athleticu, który wydaje się mieć za sobą niedawny kryzys.
Gospodarze szumnie zapowiadali przed meczem, że pod żadnym pozorem nie położą się przed faworyzowanym rywalem. Początek meczu przyniósł co prawda nieco inny scenariusz, bo dość szybko zarysowała się przewaga Realu, który z łatwością stwarzał sobie groźne sytuacje do zdobycia bramki. Z czasem jednak słowa wypowiadane przez przedstawicieli andaluzyjskiego klubu zaczęły mieć potwierdzenie także w tym, co działo się na placu gry. Podopieczni Javiego Gracii zaczęli grać mądrze i bardzo uważnie przede wszystkim w defensywie, co utrudniało graczom prowadzonym przez Carlo Ancelottiego stwarzanie kolejnych okazji do objęcia prowadzenia. Tyle że „Królewscy” dysponują takim arsenałem ofensywnym, że obrona rywali musiała w końcu pęknąć. Dwójkowa akcja Ronaldo – Benzema przyniosła Francuzowi piąte z rzędu ligowe trafienie. To jednak nie podłamało piłkarzy z Malagi. Oni także byli w stanie poważnie zagrozić bramce strzeżonej przez Ikera Casillasa. Zresztą Hiszpan mógł wydatnie pomóc rywalom w doprowadzeniu do remisu, ale po jego błędzie piłka trafiła w słupek.
Dlatego włoski trener musiał uczulić swoich piłkarzy w przerwie, że mecz nie został jeszcze wygrany, bo jego podopieczni bardzo agresywnie ruszyli na rywala tuż po pierwszym gwizdku w drugich 45 minutach. Jednakże nie udało im szybko zakończyć meczu, bo niespodziewanie zaczęła szwankować główna broń Realu, a więc linia ataku. Nie mniejszym zaskoczeniem było to, że zupełnie przestali grać gospodarze, przez co na boisku po prostu zaczęło wiać nudą i taki stan rzeczy utrzymywał się przez co najmniej kilkanaście minut. Goście również nie zamierzali jakoś specjalnie forsować tempa, ale nie ma się w sumie co dziwić. Ancelotti nie stosował ostatnio jakiejś znaczącej rotacji, dlatego jego podopieczni mieli prawo być zmęczeni, a więc także i wykorzystywać z premedytacją okazję do odpoczynku. Również wprowadzenie z ławki Illaramendiego w miejsce Benzemy mogło dać oglądającym do zrozumienia, że fajerwerków nie należy się już spodziewać. Zresztą show zaczął skradać im także Kameni, który bardzo skutecznie zatrzymywał strzały „Królewskich”, tym samym rozwiał wątpliwości, dlaczego on, a nie bohater mundialu Ochoa jest pierwszym wyborem w Maladze. Zupełnie inaczej prezentował się Casillas, którego każda interwencja mogła przyprawić kibiców Realu o szybsze bicie serca. On jak najbardziej dał do zrozumienia swojemu trenerowi, że należy mu się odpoczynek. A im będzie dłuższy, tym bardziej skorzysta na tym drużyna.
Niespodziewanie nieco więcej emocji przyniosła końcówka. Najpierw po świetnej akcji wynik podwyższył Bale, a po chwili czerwoną kartkę otrzymał Isco. Co ciekawe, jest on chyba pierwszym zawodnikiem, który otrzymał owacje na stojąco po takim wykluczeniu.To jednak było spowodowane jego dobrą grą podczas wcześniejszego pobytu w Maladze. Gra w przewadze pozwoliła gospodarzom na zdobycie honorowego gola w doliczonym czasie gry za sprawą celnej główki Santa Cruza. To jednak nie zmieniło ogólnego obrazu tego meczu. Nie ma co się oszukiwać, że było to jakieś porywające widowisko. Malaga, tak jak zapowiedziała, nie położyła się przed rywalem i na tyle, na ile pozwoliły jej siły, a przede wszystkim umiejętności, stawiała opór faworyzowanemu przeciwnikowi. A Real swój cel osiągnął i pobił rekord należący między innymi do poprzednika Ancelottiego, a więc Jose Mourinho, który poprowadził zespół do 15 zwycięstw z rzędu.
W pozostałych pojedynkach Primera Division zakończonych jeszcze przed pierwszym gwizdkiem z Maladze, również nie mogliśmy narzekać na nadmiar emocji. Cenne zwycięstwa odniosły Espanyol, który pokonał Levante, oraz Athletic, który w pokonanym polu pozostawił Getafe. Szczególnie istotna wydaje się wygrana podopiecznych Ernesto Valverde, którzy – tak przynajmniej się wydaje – mogą już mówić o końcu kryzysu, który dopadł ich na początku rozgrywek. Jest poza tym tego namacalny dowód w postaci awansu na dziewiąte miejsce w tabeli. Późnym wieczorem odbyło się jeszcze jedno starcie. W meczu dla koneserów Celta mierzyła się z Eibarem. Tutaj, chyba dość niespodziewanie zwyciężył tegoroczny beniaminek, a asystę przy jedynym trafieniu zaliczył legendarny snajper Legii Mikel Arruabarrena.