Ukraińcy przejęli pałeczkę po Rosjanach i to oni dyktują warunki w tegorocznej edycji Pucharu UEFA. Nasi południowo-wschodni sąsiedzi poczynili ostatnio bardzo duże postępy i obecnie mają aż dwóch przedstawicieli w "pucharze pocieszenia".
Metalist Charków – Dynamo Kijów 3:2; pierwszy mecz: 0:1
Do bardzo emocjonującego meczu doszło w bratobójczym pojedynku drużyn pochodzących z tego samego kraju, czyli z Ukrainy. Metalist w 29. minucie odrobił starty z Kijowa. Strzelcem bramki został Walentin Sliusar. Kiedy po jedenastu minutach drugiej odsłony spotkania Jaja precyzyjnym strzałem z rzutu wolnego podwyższył na 2:0, wydawało się, że to obecnie trzecia drużyna w lidze ukraińskiej awansuje do ćwierćfinału. Dość niespodziewanie w 68. minucie zespół z Charkowa znalazł się na przeciwległym biegunie. Otóż zawodnicy Dynama, a konkretniej Goran Sabljic, zdołali zdobyć kontaktową bramkę, która dawała awans do następnej rundy. Morale Metalista nadal były wysokie i dwie minuty później Acevedo pokonał Bogusha. Było już 3:1 dla gospodarzy. Jednakże im bliżej końcowego gwizdka sędziego, tym bardziej dało o sobie znać zmęczenie piłkarzy z Charkowa. Metalist w 79. minucie pozwolił sobie na chwilę dekoncentracji, co skrupulatnie wykorzystał zespół z Kijowa. Antybohaterem akcji przeprowadzonej przez Dynamo został Berezovchuk, który wpakował piłkę do dalszej bramki. Metalist już nie zdołał się podnieść po stracie gola i to liderzy ligi ukraińskiej wyjechali z Charkowa z tarczą. Niestety w tym spotkaniu nie mogliśmy zobaczyć Seweryna Gancarczyka, który pauzował za żółte kartki. Być może z Polakiem w składzie podopieczni Mirona Markevicha zdołaliby awansować do następnej rundy Pucharu UEFA? Nie ma co gdybać, dzisiaj zakończyła się piękna przygoda w europejskich pucharach Metalista Charków; w ćwierćfinale zobaczymy Dynamo Kijów.
Szachtar Donieck – CSKA Moskwa 2:0; pierwszy mecz: 0:1
W drugim pojedynku zespołów z Europy Wschodniej doszło do niemałej niespodzianki. Stawiany w roli faworytów do końcowego triumfu zespół z Moskwy poległ w Doniecku 0:2 i tym samym pożegnał się z Pucharem UEFA. CSKA przez rozgrywki przechodziło niczym burza. W 1/16 pucharu Rosjanie okazali się lepsi od Aston Villi, czyli czołowego klubu w Anglii. Jednakże zapomnieliśmy, że Szachtar jest równie mocną drużyną, która potrafi grać na najwyższym europejskim poziomie. Regularne występy w Lidze Mistrzów zaprocentowały w dzisiejszym meczu. Podopieczni Mircei Lucescu wykazali się większym spokojem i opanowaniem. Pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem. W drugiej części meczu zawodnicy z Doniecka cierpliwie czekali na okazję i wykorzystali pierwszą, która się nadarzyła. W 54. Minucie Mamaev sfaulował w polu karnym Fernandinho i sam poszkodowany wymierzył sprawiedliwość. Kwadrans później kibice zgromadzeni na Stadionie Olimpijskim w Doniecku doznali ekstazy. Strzałem tuż przy słupku popisał się Luiz Adriano i Szachtar prowadził 2:0. Ukraińcy do końca walczyli o utrzymanie korzystnego rezultatu, co im się udało. W zwycięskiej drużynie cały mecz rozegrał Mariusz Lewandowski, który oddał jeden, ale niestety niecelny strzał. Piłkarze Szachtara sami twierdzą, że ich największą premią są uśmiechnięte twarze kibiców. Po takim zwycięstwie właściciel klubu, Rinat Achmietow, zapewne głębiej sięgnie do swej kieszeni i szczodrze wynagrodzi ten sukces swym pracownikom.
Zenit Sankt Petersburg – Udinese Calcio 1:0; pierwszy mecz: 0:2
Rosjanie w ubiegłym sezonie wręcz demolowali drużyny, które przyjeżdżały na Petrovsky Stadion, więc przed spotkaniem mieli powody, by myśleć o wyeliminowaniu Udinese. Niestety tym razem los okazał się okrutny. Zawodnicy Zenitu zdołali zdobyć tylko jedną bramkę, co oznacza, że nie obronią Pucharu UEFA. Jedynego gola w spotkaniu zdobył w 34. minucie Anatoliy Tymoshchuk. W kolejnych minutach spotkania Włosi potrafili się umiejętnie obronić przed Rosjanami. Co może być zadziwiające, zespół Udinese oddał więcej strzałów na bramkę Malafeeva, niż Zenit na bramkę jego vis a vis. Dick Advocaat tym razem nie okazał się cudotwórcą i po dzisiejszym spotkaniu może powiedzieć, że cierpi na syndrom Włochów, bo w fazie grupowej Ligi Mistrzów musiał oglądać plecy Juventusu Turyn. Dziś lepsi byli piłkarze Udinese, którzy dzielnie bronią honoru „calcio” na europejskiej arenie. Co więcej, prezydent klubu, Giampaolo Pozzo, twierdzi, że jego zespół stać na zdobycie Pucharu UEFA. Widać, że apetyty pogromców Lecha Poznań są wyostrzone, ale do upragnionego triumfu jest, wbrew pozorom, bardzo długa droga.
Galatasaray Stambuł – HSV Hamburg 2:3; pierwszy mecz: 1:1
Pierwsze spotkanie rozgrywane w Niemczech zakończyło się remisem 1:1. Turcy na stadionie AOL Arena mogli czuć się jak u siebie, ponieważ w Hamburgu mieszka bardzo duża kolonia turecka, która entuzjastycznie dopingowała przybyszów ze Stambułu. Pierwsza połowa na stadionie Ali Sami Yen nie przyniosła kibicom zbyt wielu emocji. Turcy grali bardzo ostro, przez co drużyna HSV nie mogła rozwinąć skrzydeł. W 42. minucie spotkania, podczas zamieszania w polu karnym hamburczyków, na murawę padł Milan Baros i portugalski sędzia wskazał na jedenasty metr. Rzut karny na bramkę zamienił Harry Kewell i Galatasaray wyszło na prowadzenie. Druga połowa dla Turków była prawdziwym horrorem. W 57. minucie nadzieje w serca kibiców HSV wlał Paulo Guerrero, a 180 sekund później ten sam zawodnik wyrównał stan meczu 2:2. Taki rezultat w stu procentach satysfakcjonował Niemców. Turcy rzucili się do ataku. Strzały piłkarzy Galatasaray były albo za słabe, albo mijały o kilka metrów bramkę strzeżoną przez Franka Rosta. W 90. minucie Ivica Olic pozbawił Turków jakichkolwiek złudzeń. Chorwat w pojedynku „oko w oko” z Morganem De Sanctisem zachował zimną krew i HSV prowadziło 3:2. Hamburczycy udowodnili, że mają naprawdę mocne nerwy. Żeby na takim gorącym terenie z 0:2 wyciągnąć 3:2, trzeba być drużyną naprawdę wysokiej klasy. Tę klasę dzisiaj pokazali hamburczycy, którzy meldują się w ćwierćfinale Pucharu UEFA. Turcy mogą żałować niewykorzystanej szansy, a winę mogą zrzucać na niemiecką klątwę. Przypomnijmy, że w ubiegłym sezonie Galatasaray pożegnało się z rozgrywkami o Puchar UEFA po dwumeczu z Bayerem Leverkusen.
Aalborg – Manchester City 2:0, rzuty karne: 3:4; pierwszy mecz: 0:2
Drużyna z Danii w 1/16 sprawiła nie lada sensację, eliminując Deportivo La Coruna. Styl, w jakim zaprezentowali się piłkarze Aalborga, sprawił, że niejednemu kibicowi opadła szczęka ze zdumienia. Duńczycy zdołali wbić aż sześć bramek Hiszpanom, stracili tylko jedną. Niektóre gazety ochrzcili tę drużynę klubowym „duńskim dynamitem”. Jednakże pierwszy mecz w 1/8 finału zweryfikował siłę Aalborga. Do rewanżu podopieczni Magnusa Pahrssona podeszli z założeniem: „Jeśli udało nam się wbić trzy bramki Deportivo, to czemu nie mielibyśmy tylu goli strzelić Manchesterowi City?”. Pierwsza połowa upłynęła nam pod znakiem nudy. Obydwie drużyny nie zdołały oddać ani jednego strzału na bramkę. „The Citiznes” stosują bardzo zachowawczą taktykę, która nie pozwala Aalborgowi na zbyt wiele. W drugiej połowie obraz gry właściwie się nie zmienił. Manchester City nadal kontrolowało grę i starało się jak najdłużej przetrzymać piłkę. Piłkarze Aalborga nie mieli atutów, aby pokonać Shaya Givena, z kolei podopieczni Marka Hughesa nie palili się do ataku. Dopiero w 84. minucie Duńczykom udało się zaskoczyć irlandzkiego golkipera. Gola na 1:0 zdobył Shelton. Piłkarze Aalborga rozpaczliwie rzucili się do ataku i opłaciło się! W 90. minucie francuski arbiter podyktował rzut karny i po chwili zrobiło się 2:0 dla Duńczyków. Szczęśliwym strzelcem bramki został Jakobsen. W dogrywce obydwie drużynie bały się odważnych ataków. Zdawało się, że jedni i drudzy pogodzili się z wizją wykonywania rzutów karnych. „Jedenastki” celniej strzelali piłkarze Manchesteru City i to oni awansowali do dalszej rundy. Zawodnicy Aalborga nie wytrzymali presji i musieli pogodzić się z porażką.
Sporting Braga – Paris Saint Germain 0:1; pierwszy mecz: 0:0
Portugalczycy są jednym z większych zaskoczeń w obecnej edycji Pucharu UEFA. Jednakże obecność w 1/8 tych rozgrywek piłkarzy Bragi jest jak najbardziej zasłużona. Z kolei PSG dźwignęli się z dna. Ostatnie sezony upływały pod znakiem walki o utrzymanie w Ligue 1. Obecnie paryżanie zajmują trzecią pozycję, ze stratą tylko jednego punktu do prowadzącego Lyonu. W Pucharze UEFA również prezentują bardzo wysoki poziom. Pierwsze spotkanie między obiema drużynami zakończyło się bezbramkowym remisem. Dzisiejsze spotkanie na Estadio Municipal w Bradze było dość wyrównane, choć większą ochotę na zdobycie bramki przejawiali Portugalczycy. PSG było cofnięte i tylko czekało na okazje do kontrataku. Dopiero w 77. minucie na boisku pojawił się najlepszy strzelec paryżan, czyli Guillame Hoarau. Po 240 sekundach przebywania na boisku, dwudziestoczterolatek znalazł drogę do bramki strzeżonej przez Eduardo. Piłkarze Sportingu już nie mieli szans na odrobienie strat i wynik nie zmienił się do ostatniego gwizdka sędziego. Zawodnicy PSG mają powody do dumy. Po nieudanych kilku sezonach teraz znów mają szansę, żeby zaistnieć na europejskiej arenie.
Rewanżowe mecze Pucharu UEFA dostarczyły kibicom wielu sportowych emocji. Nie brakowało bramek oraz zaskakujących zwrotów akcji. Piłkarze udowodnili, że „puchar pocieszenia” może być naprawdę ciekawy. Niespodzianką jest z pewnością obecność aż dwóch drużyn z Ukrainy oraz brak zespołów z Rosji, które ostatnio zdominowały te rozgrywki. Nam pozostał tylko zazdrosny wzrok w stronę wschodniej granicy. Ukraińcy mogą, dlaczego nie my?
Poprzedni mecz Paris Saint Germain - Sporting Braga
zakończył się wynikiem remisowym i było to jedno z
najgorszych spotkań pucharowych które oglądałem w
ostatnim czasie. Mecz był nieciekawy i stał na
niskim, żenującym wręcz poziomie. Nie było akcji,
nie było celnych dośrodkowań, nie było precyzyjnych
przyjęć i tak jak mówił słynny Kononowicz: nie było
dosłownie ..niczego. Miałem wrażenie, że na murawie
paryskiego stadionu spotkały się dwie drużyny które
nie bardzo wiedziały czy grać czy może iść razem na
piwo. Obiecałem sobie, że przez dłuższy czas będę
omijał szerokim łukiem mecze z udziałem jednego i
drugiego zespołu. W związku z tym myśl o oglądaniu
rewanżu zarzuciłem gdzieś głęboko pod szafą. W
kontekście tego co dziś czytam to była dobra decyzja.
Wynik rewanżu 1:0. W dodatku bramka zdobyta pod
koniec meczu a więc podobnie jak i w meczu poprzednim
nudy na pudy i nic więcej. Szkoda, że los przydzielił
Lechowi Poznań włoski zespół Udinese Calcio. Gdyby
klub z Bułgarskiej trafił na PSG lub na Bragę to
prawdopodobnie dzisiaj czekalibyśmy z zaciśniętymi
kcikukami na wynik losowania kolejnego przeciwnika
dla poznańskiego Lecha.
i to jest niestety charakter polskich drużyn:
Gramy dobrze 1 połowę a 2 zawalamy
ale mimo tego podziwiam ich gre i jest to mój klub
Niemieckie dobrze grają :D:D:D