Ostatnim sobotnim meczem, a zarazem hitem siedemnastej kolejki, było spotkanie na White Hart Line. Stołeczny Tottenham podejmował mistrza Anglii Manchester United, a potyczka stała przede wszystkim pod znakiem powrotu Dimitara Berbatova na stadion w Londynie.
Kibice „Kogutów” mocno ostrzyli sobie zęby na wizytę bułgarskiego snajpera. Fani drużyny Harry’ego Redknappa nie ukrywają dużej niechęci, by nie powiedzieć nienawiści, do byłego zawodnika Spurs. Przypomnijmy, że Berbatov odszedł z Tottenhamu do Manchesteru w ostatnim dniu okienka transferowego, czego kibice z White Hart Line nie mogą mu do dziś wybaczyć.
Niedużo zresztą brakowało, aby Berbatov nie zagrał w dzisiejszym meczu. Na wczorajszej konferencji prasowej Alex Ferguson mocno narzekał na kontuzje w zespole. Do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy w pierwszej jedenastce wystąpią Cristiano Ronaldo, Michael Carrick, Rio Ferdinand i właśnie Berbatov.
Kontuzje powodują, że potrzebujemy szerokiej kadry – wyjaśniał szkocki opiekun „Czerwonych Diabłów”. – Biodro Ronaldo jest nadal bardzo wrażliwe na jakiekolwiek uderzenie, które może być bolesne. Berbatow zmaga się z kolei ze ścięgnem Achillesa. Rio Ferdinand w czasie meczu z Aalborgiem poczuł ból w plecach. Jeśli Rio nie będzie gotowy, to zastąpi go Jonny Evans. – dodał sir Alex.
Lekarze na Old Trafford muszą być chyba cudotwórcami, bo cała czwórka wystąpiła od pierwszych minut spotkania w Londynie. Oczywiście Berbatov został przywitany potężnymi gwizdami, które towarzyszyły mu przez cały mecz. Bułgar nie rozegrał zresztą najlepszego meczu, trudno jednak powiedzieć, czy było to efektem zachowania publiczności, czy też pozostałości po niedawnej kontuzji.
Spotkanie nie zawiodło i było świetnym widowiskiem, trzymającym w napięciu do ostatniego gwizdka sędziego Mike’a Deana. W pierwszej połowie delikatną przewagę mieli goście, którzy dłużej utrzymywali się przy piłce, mimo to groźniejsze sytuacje tworzyli zawodnicy Tottenhamu. Spurs rozpoczęli jednak dosyć pechowo, bo już w jedenastej minucie kontuzji doznał Jonathan Woodgate i Redknapp zmuszony był dokonać zmiany.
Gospodarze mogli objąć prowadzenie po kapitalnym strzale Lenonna z dystansu, jednak równie wysokiej klasy była obrona Van der Sara. Szanse miał również Luka Modric, jednak jego uderzenie głową o centymetry minęło poprzeczkę bramki Holendra. Z kolei drużyna gości niesamowicie grzeszyła niedokładnością w rozgrywaniu piłki, szczególnie w okolicach pola karnego Tottenhamu. Wszystkie akcje drużyny Fergusona kończyły się więc szesnaście metrów przed bramką Gomesa.
Druga połowa meczu to czysta wizytówka Premiership. Obie drużyny toczyły zażartą walkę o każdy centymetr boiska w morderczym wręcz tempie. Podobnie jak w pierwszej odsłonie, przewagę posiadali goście, którzy tym razem stworzyli sobie kilka fantastycznych okazji do zdobycia gola. Najlepsze z nich w iście światowym stylu wybronił Gomes i to on został bezsprzecznie bohaterem tego spotkania. Kiedy w ostatnich dziesięciu minutach dominacja United była wręcz miażdżąca, brazylijski bramkarz w tylko sobie widomy sposób obronił strzał Parka, a w ostatniej minucie uratował punkt dla gospodarzy, parując uderzenie Giggsa z rzutu wolnego. Spurs najlepszą okazję mieli również po rzucie wolnym, jednak strzał Bentley’a również został wybroniony w świetnym stylu przez Van der Sara.
Mecz zakończył się bezbramkowym remisem, co szczególnie dla Fergusona, jest małym rozczarowaniem. Manchester mógł bowiem odrobić stratę do Liverpoolu, który stracił dziś punkty z Hull City. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że jakikolwiek inny rezultat krzywdziłby jedną z drużyn, ponieważ obie zasłużyły na zdobycz punktową. Podobnie chyba myślał opiekun „Czerwonych Diabłów”. Szkot po spotkaniu tryskał humorem, kończąc wizytę na White Hart Lane przyjacielskim uściskiem z Harrym Redknappem.