Koniec dwuletniej hegemonii Chelsea. W tym sezonie tytuł powrócił na Old Trafford, do zdecydowanie najlepszej drużyny sezonu, czyli Manchesteru.
Tempo, które narzucili już od początku sezonu okazało się zabójcze prawie dla wszystkich. Jedynie żelazna Chelsea prawie do końca nie odpuszczała, jednak bo remisowych wpadkach z Newcastle i Boltonem w końcu oddała palmę pierwszeństwa „Czerwonym Diabłom”.
Podopieczni sir Alexa Fergusona prezentowali nie tyle futbol totalny, co bardzo poukładany, i to w każdej formacji. W bramce świetnie prezentował się wiekowy Edvin van der Sar, a gdy zastępował go Tomasz Kuszczak, prawie nie było widać różnicy. Rio Ferdinand i Nemedja Vidjic to prawdziwe skały, na których rozbiło się wielu, wielu napastników. O ich klasie świadczyły problemy całej drużyny, kiedy obaj byli kontuzjowani. Najlepszy sezon w swojej karierze rozegrał Cristiano Ronaldo, mało brakowało, ażeby został królem strzelców. „Złotej Piłki” chyba jednak nie odbierze, bowiem na mecie sezonu zdecydowanie lepszy od niego okazał się Kaka z Milanu. Czas zatrzymał się dla Giggsa i Scholesa, którzy już n-ty sezon z kolei popisywali się kapitalnymi asystami. I oczywiście Wayne Rooney, dzięki któremu na dobre zapomniano o Ruudzie van Nistelrooyu. O ile MU w świetnym stylu wywalczyło krajowy triumf, o tyle w Lidze Mistrzów okazał się wyraźnie za słaby na Milan i po porażce aż 0:3 na San Siro piłkarze musieli pożegnać się z tymi elitarnymi rozgrywkami.
Teraz Diabły zbroją się przed kolejnym sezonem. Zaciąg z Portugalii, czyli Nani i Anderson to pewnie takie tykające bomby jak Cristiano Ronaldo, o tym dowiemy się niebawem. Pojawił się też Owen Hargreaves, z którym linia pomocy będzie zdecydowanie jeszcze mocniejsza. Jako partnera dla Rooneya w ataku wymienia się także Nicolasa Anelkę z Boltonu.
Na swojej filozofii przejechał się Jose Mourinho. Jego drużyna przypominała jeden nudny organizm, który po kolei pokonywał na swojej drodze przeszkody. Jednak, gdy jeden (lub parę) z tych elementów organizmu szwankował, nie grała cała drużyna. Wystarczy przypomnieć morderstwo Portugalczyka na Essienie, który zmuszony był grać na pozycji stopera. Drugim takim morderstwem było posadzenie na ławce rezerwowych Arjena Robbena. Holender dysponuje przeogromnym potencjałem, ale czy będzie go mógł w pełni rozwijać w Chelsea? Wątpliwe. Trzecie morderstwo to sprowadzanie emerytów pokroju Ballacka czy Shevchenki, którzy wprawdzie wkomponowali się do szarej gry drużyny, jednakże efektów z ich gry było jak na lekarstwo. Na pocieszenie został król strzelców Didier Drogba i młody Obi-Mikel, który prawdziwie dojrzał pod czujnym okiem profesorów Makelele i Essiena. Kibice na pewno też nie zapomną „hełmu” Petra Cecha, w którym wyglądał niczym cyborg. Ostatnim mankamentem drużyny jest gra z najmocniejszymi. W spotkaniach z Man Utd, Arsenalem i Liverpoolem, „The Blues” wygrali tylko raz, i to bardzo skromnie, w pojedynku z podopiecznymi Rafy Beniteza.
I to właśnie Liverpool ponownie zatrzymał Chelsea w półfinale Ligi Mistrzów, zwyciężając po rzutach karnych. The Reds” w ciągu trzech lat dwukrotnie uczestniczyli w finale, raz przy tym zwyciężając. Te wyniki świadczą przede wszystkim o klasie managera. Teraz brakuje tylko triumfu na krajowym podwórku i na to właśnie kładą nacisk włodarze klubu. Liverpool może nie gra szybkiej, ładnej dla oka piłki, ma jednak kapitalną obronę i potrafi szybko przechodzić do kontrataku, gdzie mając dynamicznych Gerrarda i Pennanta może zdziałać cuda. W tym sezonie klub stracił szansę na mistrzostwo już na początku sezonu, gdzie po kilku wpadkach z rzędu przez dłuższy okres czasu znajdował się w środku tabeli. Potem jednak hiszpańsko-angielska machina ruszyła do przodu i bezproblemowo osiągnęła trzecią lokatę.
Tyle samo punktów w tabeli zdobył Arsenal, jednak ich gra w tym sezonie przypominała prawdziwą sinusoidę. Potrafili wygrywać z najlepszymi (obok West Hamu jako jedyni dwa razy ograli Man Utd), ale świetne mecze przeplatali z katastrofalnymi (porażka u siebie z wyżej wspomnianymi „Młotami”). Kruszył im się skład, szybko wypadli z niego najlepsi strzelcy, czyli Henry i van Persie, a zastępujący ich Adebayor i Julio Baptista zyskali przydomek „królowie pudeł”, ze względu na fatalną skuteczność, która dopisywała również całej drużynie. Na plus można zaliczyć jedynie postawę duetu Fabregas-Rosicky, którzy znakomicie kierowali poczynaniami „Kanonierów”. Po sezonie chcą przypuścić transferową ofensywę, a pierwszym nabytkiem został 22-letni Łukasz Fabiański.
Bardzo ciekawie układała się batalia o udział w Pucharze UEFA. Świetny sezon mają za sobą piłkarze Boltonu, którzy przez długi okres czasu zajmowali piąta lokatę, aby po fatalnej końcówce spaść na siódme miejsce. Prym w drużynie wiedli Kevin Nolan i Nicolas Anelka. Ten drugi nawet udanie zastąpił w kadrze „Trójkolorowych” kontuzjowanego Henry’ego. Przez długi okres czasu wysoko plasowała się drużyna Portsmouth, skupiająca weteranów i nigdzie niechcianych zawodników. Jednak i oni nie wytrzymali trudów sezonu i zakończyli go na 9. miejscu. Dwa pozostałe miejsca gwarantujące udział w „Pucharze pocieszenia” zajęli Ci, którym się w pierwszej części rozgrywek zupełnie nie wiodło. Ba! Tottenham przez pewien czas był nawet w strefie spadkowej! „Koguty” mieli w swoich szeregach świetnych napastników: Keane’a, Berbatova i Defoe, którzy wspomagani przez szybkiego Lennona siali postrach wśród bramkarzy ligi. Mało brakowało, aby wyrzucili za burtę w Pucharze UEFA Sevillę. Everton dzielnie walczył z najlepszymi, jednak posypał się po kontuzji Andy’ego Johnsona, najlepszego strzelca drużyny. Na duży plus należy zaliczyć grę Mikaela Artety, a szóste miejsce wydaje się być całkiem zasłużone.
Świetnie w Premiership zadebiutowało Reading. Podopieczni Steve’a Coppella wnieśli do Premiership powiem świeżości w osobach Kevina Doyle’a, czy przede wszystkim Stephena Hunta, który był sprawcą chyba największego skandalu na piłkarskich Wyspach, czyli bardzo niebezpiecznej kontuzji Petra Cecha. Każdy jednak zapomina, że oprócz tego incydentu Hunt zaprezentował się z bardzo dobrej strony w lidze, zanotował na swoim koncie 4 trafienia.
Ciekawie było nawet, co się rzadko zdarza, w środku tabeli. Blackburn miało swój duet McCarthy-Bentley. Aston Villa została królem remisów, aż 17-krotnie dzieląc się punktami. Newcastle było bliskie upadku, ale po zmianie trenera podźwignęło się ze strefy spadkowej. Ogromna w tym zasługa Martinsa, który grał nawet wtedy, jak całej drużynie się nie wiodło. I wreszcie Manchester City ze Stuartem Pearce’em na czele, którego wszyscy mają serdecznie dość. Drużyna, która jeszcze parę sezonu temu grała w Pucharze UEFA dzięki zasadzie „fair-play” (najmniej kartek w sezonie), teraz była niesamowicie brutalna, a prym w tym wiódł Joey Barton, który podobno jest w kręgu zainteresowań selekcjonera reprezentacji Anglii Steve’a McClarena. Do tego grali katastrofalnie, męcząc kibiców swoją grą i strzelając zaledwie 29 bramek w sezonie.
W tym sezonie prawdziwie pasjonującym widowiskiem było oglądanie walki o utrzymanie, szczególnie w końcówce sezonu. Przez długi okres czasu wydawało się, że West Ham i Chartlton już są w drugiej lidze. Tym bardziej wtedy, kiedy dzielnie radził sobie Sheffield United. Jednak już w 2007 roku jako pierwsi do roboty wzięli się piłkarze Charltonu, którzy wygrali kilka spotkań z rzędu i byli jedną noga od utrzymania. W końcu jednak siły z nich opadły, a do głosu doszły „Młoty” którzy dzięki ograniu w ostatniej kolejce na Old Trafford Manchesteru United uchroniły się przed spadkiem. Największa w tym zasługa Carlosa Teveza, który z miejsca stał się i ulubieńcem kibiców i najlepszym strzelcem oraz zawodnikiem WHU.
Tak w wielkim skrócie przypomnieliśmy miniony sezon w Premier League. Mimo, że czołówka tabeli praktycznie nie uległa zmianie i tak widzieliśmy wiele widowiskowych spotkań, dużo emocji i pięknych bramek. Życzymy sobie tego samego, ale więcej, za rok.