Premiership: Kanonada na Villa Park, Fulham wygrywa z City


W świąteczną niedzielę rozegrano dwa spotkania 32. kolejki Premiership. Pierwsi na murawę Villa Park wyszli podopieczni Martina O’Neilla, którzy w bezpośrednim spotkaniu podejmowali sąsiadów z tabeli - Everton. Na deser, dla spragnionych dalszych emocji, zaplanowano batalię na City of Manchester Stadium, gdzie gospodarze mierzyli swoje siły z Fulham.


Udostępnij na Udostępnij na

Fatalna passa O’Neilla

Przed meczem z Evertonem, Szkocki manager gospodarzy nie miał zbyt dobrego humoru. Jego zespół, walczący przecież do niedawna z Arsenalem o czwartą pozycję, przegrał ostatnie cztery mecze ligowe. W swojej karierze trenerskiej O’Neill miał już podobnie złą passę. Dokładnie dziewięć lat temu, kiedy był szkoleniowcem Leicester City, serię czterech przegranych zakończył remis z… Evertonem. Po dwudziestu trzech minutach pojedynku na Villa Park nie było chyba nikogo, kto wierzyłby, że fatalna passa się dziś zakończy. Goście prowadzili w tym momencie już dwoma bramkami i zanosiło się na to, że O’Neill przegra po raz pierwszy pięć spotkań ligowych z rzędu. „The Villans” grali fatalnie od pierwszego gwizdka Howarda Webba, co było wodą na młyn dla drużyny Davida Moyesa. Goście bezwzględnie wykorzystali niemoc Aston Villi i w ciągu czterech minut do siatki trafili Fellini i Cahill.

Gapiostwo gości

Hughes ma coraz mniejsze szanse na prowadzenie zespołu w następnym sezonie
Hughes ma coraz mniejsze szanse na prowadzenie zespołu w następnym sezonie (fot. bbc.co.uk)

Dwubramkowe prowadzenie na tyle uśpiło Everton, że w 33. minucie dopuścili oni do totalnego chaosu w swoim polu karnym. Fatalną postawę defensywy „The Toffees” wykorzystał Carew, przywracając w ten sposób nadzieję dla miejscowych na korzystny wynik.

W drugiej odsłonie gospodarze odzyskali rytm gry, zanim się to jednak stało, do bramki Fridela trafił Pienaar. Podopieczni Moyesa przeprowadzili dynamiczną akcję, po której reprezentant RPA zdobył gola przepięknym strzałem z przed pola karnego. Wydawało się, że tym razem goście nie zmarnują już wypracowanej przewagi, stało się jednak inaczej. Piłkarze Evertonu popełnili podobny błąd jak w pierwszej odsłonie i już dwie minuty po trafieniu Pienaara, z rzutu wolnego bramkę dla Aston Villi zdobył Milner.

Szansa na korzystny rezultat podziałała mobilizująco na zawodników O’Neilla. Do ostatniej minuty spotkania starali się oni przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę, jednak udało im się zdobyć tylko jedną bramkę. W 66. minucie Lescott faulował Petrova w polu karnym, za co Howard Webb podyktował dla „The Villans” rzut karny. Jedenastkę skutecznie wykonał Gareth Barry. Remis pomiędzy drużynami Aston Villi i Evertonu oznacza, że w tym sezonie skład „Wielkiej Czwórki” pozostanie niezagrożony.

Przebojowy Ireland, fatalni gospodarze

Drugie spotkanie niedzieli nie było tak ekscytujące, jak pojedynek na Villa Park. Co więcej, pierwsza połowa kompletnie rozczarowała i gdyby nie fantastyczna akcja Stephena Irelanda, śmiało można by ją pominąć milczeniem. Gospodarze rozpoczęli wolno i bez animuszu, a ponieważ podopieczni Roy’a Hodsona również nie kwapili się do ataków, z boiska wiało nudą.

Nic nie zapowiadało jakiejkolwiek zmiany wyniku, kiedy w 28. minucie kapitalną akcję przeprowadził Ireland. Środkowy pomocnik Manchesteru City po raz kolejny pokazał, jak wielką wartość stanowi dla drużyny Marka Hughesa. Irlandczyk przejął piłkę na własnej połowie, po czym przebiegł z nią niemal całe boisko i przepięknym strzałem z dwudziestu metrów zdobył prowadzenie dla gospodarzy. Clint Dempsey show

Piłkarze Fulham musieli dostać w przerwie meczu ostrą burę od Roy’a Hodsona, bo w drugiej połowie niczym nie przypominali topornego zespołu z pierwszej odsłony. Ich akcje były składne i szybkie, przez co Shay Given miał mnóstwo pracy. Z kolei podopieczni Hughesa grali nadal fatalnie, chcąc chyba najmniejszym nakładem sił „dowieźć” korzystny wynik do końca. Taka postawa musiała się na nich zemścić i po przerwie gospodarze stracili trzy bramki.

Bohaterem Fulham został Clint Dempsey. Amerykanin trafił do bramki Givena dwukrotnie, trzeciego gola dorzucił Dickson Etuhu. Dla tego drugiego był to zresztą wyjątkowy mecz. Nigeryjczyk mógł zmierzyć swoje siły ze swoim bratem Kelvinem, który do 64. minuty grał na skrzydle w drużynie Hughesa. O ile Dickson zaliczy ten występ do wyjątkowo udanych, to jego brat zagrał bardzo niemrawo. Jego złe podanie zapoczątkowało akcję Fulham, po której Dempsey zdobył wyrównanie.

Walijski manager gospodarzy próbował odmienić oblicze swojego zespołu, wprowadzając na boisko Evansa, Sturridge’a i Robinho. Na niewiele się to jednak zdało. Chwilę po tych zmianach Manchester City przegrywał już 1:2, w skutek bramki wspomnianego już wyżej Dicksona Etuhu. Fatalny błąd przy trafieniu Nigeryjczyka popełnił Nedum Onuoha, który wyłożył mu piłkę jak na tacy. Zresztą jego koledzy z formacji obronnej nie prezentowali się o wiele lepiej. Micah Richards i Richard Dunne będą mieli na sumieniu trzeciego gola. Ich indolencja w grze sprawiła, że Zamora i Dempsey praktycznie bezkarnie przeprowadzili akcję, po której ten drugi zdobył trzeciego gola dla gości.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze