W ćwierćfinałowym meczu na szczycie pomiędzy Realem Madryt a Liverpoolem górą okazali się podopieczni Zinedine'a Zidane'a. Wynik spotkania był taki sam jak trzy lata temu w wielkim finale Ligi Mistrzów pomiędzy tymi drużynami, czyli 3:1. Dla zawodników z Hiszpanii to dobra zaliczka przed rewanżem, a dla Liverpoolu to nieudany odwet za mecz w Kijowie.
Trudno było przy okazji tego meczu nie wspominać finału Ligi Mistrzów z sezonu 2017/2018. W Kijowie lepszym zespołem okazał się Real Madryt, gdzie pokonał Liverpool 3:1. Spotkanie to zostanie zapamiętane na bardzo długo. Katastrofalny mecz Lorisa Kariusa, faul Sergio Ramosa i kontuzja Mohameda Salaha, a także kapitalna bramka Garetha Bale’a. W meczu o wszystko działo się po prostu bardzo dużo.
Niecałe trzy lata później Liverpool stawał przed szansą, aby zrewanżować się zespołowi Zinedine’a Zidane’a. – Kiedy zobaczyłem losowanie – z racji, że to pierwszy raz od tamtego finału, to wiadomo, że przypomniałem sobie nasz ostatni mecz. Dobrze byłoby po prostu wygrać z Realem, ponieważ wtedy przejdziemy do półfinału, a taki mamy cel – mówił na konferencji przedmeczowej Juergen Klopp.
Obie drużyny w tym sezonie to nie synonimy zwycięzców, a pechowców, którzy wiecznie walczą z napotkanymi na swojej drodze przeszkodami. Pół żartem, pół serio solidarnie nie wystawili w tym meczu swoich obrońców. Real Madryt musiał radzić sobie bez kapitana – Sergio Ramosa, który narzeka na kontuzję mięśnia, i Raphaela Varane’a, który uzyskał pozytywny wynik na COVID-19.
W angielskim zespole bardzo podobna sytuacja. Poza Virgilem van Dijkiem, który dochodzi do siebie po zerwaniu więzadeł w kolanie, kontuzjowani są także Joel Matip i Joe Gomez. U Hiszpanów na środku obrony oglądać mogliśmy zatem Nacho i Edera Militao, za to w Liverpoolu duet stoperów tworzyli Ozan Kabak oraz Nathaniel Phillips.
Halo? Ziemia do Liverpoolu
Pierwszy kwadrans to piłkarskie szachy w wykonaniu obu drużyn. Zawodnicy obu zespołów podeszli do tego meczu z respektem do przeciwnika. Z tą różnicą, że Real Madryt rozkręcał się z minuty na minutę, a Liverpool jak nie istniał, tak dalej również nie dawał o sobie w ogóle znać.
Kompletna dezorganizacja Liverpoolu. Wydawało się, że jadą do Madrytu w lekkim rozpędzie, a tymczasem są kompletnie zepchnięci i nieporadni.
— Michał Gutka (@M_Gutka) April 6, 2021
Kapitalne zawody rozgrywał Toni Kroos, który dwoma kapitalnymi podaniami wypracował dwie bramki dla Realu Madryt. Najpierw w 27. minucie zagrał fantastyczną piłkę do Viniciusa Juniora, który po świetnym przyjęciu wykorzystał szansę i zdobył naprawdę ładnego gola. Kilkanaście minut później Niemiec zagrał niemal identyczną piłkę, w rolę asystenta wcielił się jednak… Trent Alexander-Arnold, który futbolówkę wybił wprost pod nogi Marco Asensio, a ten pewnie pokonał Alissona i ustalił wynik pierwszej połowy na 2:0.
Nie obyło się również bez kilku kontrowersji. Felix Brych albo zapomniał gwizdka, albo słuchawki do porozumiewania się z wozem VAR. Ozan Kabak faulował w polu karnym Karima Benzemę. Faul był ewidentny, a odległość zawodnika od piłki była zbyt duża, aby interpretować to jako czyste zagranie. Arbiter jednak milczał. Podobnie było tuż przed drugą bramką dla Realu Madryt.
Sadio Mane przyjął piłkę, a przed nim był już tylko Thibaut Courtois. W tył zawodnika z dość dużym impetem wszedł Lucas Vazquez, który również wspomagał się łokciem. Felix Brych, jak i VAR w tej sytuacji również milczeli. Po tej sytuacji poszła kontra, po której właśnie Marco Asensio ustalił wynik pierwszych 45 minut.
Liverpool w całej pierwszej połowie nie oddał żadnego strzału i oprócz kontrowersji z udziałem Sadio Mane na połowie Realu Madryt nie działo się zupełnie nic. Perspektywa zemsty za finał sprzed trzech lat oddalała się i nie zapowiadało się, aby w drugiej części meczu cokolwiek miało się zmienić.
Oko za oko, ząb za ząb
Nie wiemy, co się działo w szatni Liverpoolu podczas przerwy, ale zespół z Anglii wyszedł na początek drugiej połowy odmieniony. Podopieczni Kloppa naciskali, aż doczekali się gola kontaktowego. Diogo Jota popisał się świetnym zwodem, piłka chwilę później wpadła pod nogi Mohameda Salaha, a ten pewnie wykorzystał swoją szansę.
O pierwszej części drugiej połowy możemy powiedzieć, że zespoły grały w myśl zasady oko za oko, ząb za ząb. Raz atakował Liverpool, a raz Real Madryt. Ci drudzy kwadrans po golu Salaha stworzyli sytuację, która przyniosła kolejnego, drugiego w tym meczu gola dla Viniciusa Juniora. Po ponad godzinie gry ukazywał nam się taki wynik jak trzy lata temu podczas finału w Moskwie, czyli 3:1.
Dla Realu Madryt taki rezultat był bardzo korzystny i stanowił sporą zaliczkę przed meczem rewanżowym. Liverpoolu taka różnica bramek zupełnie nie urządzała. Nie pomogli nawet zmiennicy w postaci Roberto Firmino i Xherdana Shaqiriego. W drugiej połowie obyło się bez kontrowersji. W ostatnich 30 minutach gry nie obserwowaliśmy wiele akcji podbramkowych i wynik nie uległ już zmianie.
***
Choć przed pierwszym gwizdkiem trudno było wskazać faworyta, to Real Madryt pokazuje jednak, że jest zespołem stworzonym do gry w wielkich meczach. Wynik 3:1 może cieszyć Zinedine’a Zidane’a i jego zawodników, którzy do rewanżu będą przystępowali pewni siebie. Odwet Liverpoolu można uznać za nieudany, jednak zespół z Anglii będzie miał jeszcze okazję do zemsty u siebie na Anfield.