Powrót na szczyt jest zawsze bolesny


6 sierpnia 2013 Powrót na szczyt jest zawsze bolesny

W sezonie 2008/2009 o tytuł mistrza Anglii walczyli z Manchesterem United jak równy z równym – zdobyli najwięcej bramek w lidze i ponieśli zaledwie dwie porażki. Dobrą skutecznością pod bramką rywala popisywali się Steven Gerrard, Fernando Torres, Dirk Kuyt i Yossi Benayoun, którzy razem wzięci zdobyli wówczas dla ekipy z Anfield prawie 3/4 wszystkich bramek w sezonie. Mimo to nie udało im podnieść w górę pucharu Premier League, co było początkiem pierwszych problemów jednego z najbardziej utytułowanych klubów na Wyspach Brytyjskich. Ale po kolei…


Udostępnij na Udostępnij na

Po wyżej wspomnianym sezonie oczekiwania kibiców Liverpoolu sięgnęły apogeum. Wszyscy mieli nadzieję, że mistrzostwo Anglii po prawie 20 latach absencji w końcu wróci na Anfield, jednak zamiast sukcesu było wielkie rozczarowanie. Ówczesna drużyna Rafy Beniteza zajęła odległe siódme miejsce w lidze, odpadła w fazie grupowej Ligi Mistrzów oraz przegrała półfinał Ligi Europy z Atletico Madryt. 

Daniel Sturridge - nowa nadzieje „The Reds”
Daniel Sturridge – nowa nadzieje „The Reds” (fot. Skysports.com)

Po tych smutnych dla kibiców Liverpoolu wydarzeniach klub za porozumieniem stron zrezygnował z usług hiszpańskiego szkoleniowca. – Na zawsze zapamiętam piękne momenty, które tutaj przeżyłem. Będę pamiętał silne i lojalne wsparcie kibiców w trudnych chwilach i miłość całego Liverpoolu. Brak mi słów, żeby podziękować wam za te wszystkie lata. Jestem dumny z tego, że byłem waszym menedżerem. Dziękuje raz jeszcze i pamiętajcie: „You’ll never walk alone” – mówił po ogłoszeniu tej decyzji Rafael Benitez. 

W następstwie na ławce trenerskiej Liverpoolu zasiadł aktualny szkoleniowiec reprezentacji Anglii, Roy Hodgson, który jednak nie zaskarbił sobie miejsca w historii klubu i został zwolniony już po sześciu miesiącach pracy. „The Reds” zanotowali wówczas najgorszy start w rozgrywkach od wielu lat, wszak najwięcej mówiło się o nich ze względu na duże zawirowania finansowe, które zostały rozwiązane poprzez sprzedaż – bądź raczej wymuszenie sprzedaży – klubu przez amerykańskich właścicieli – Toma Hicksa i George’a Gilletta. 

Nabywcą okazała się spółka New England Sports Ventures (obecnie Fenway Sports Group), do której należy także drużyna baseballowa Boston Red Sox oraz zespół wyścigowy Roush Fenway Racing. Cała transakcja opiewała na kwotę 300 milionów funtów i wyeliminowała wszystkie długi ciążące na drużynie Liverpoolu. Choć warto dodać, że Tom Hicks i George Gillett długo blokowali możliwość sprzedaży klubu, ponieważ obaj zgodnie uważali, że przedstawiona oferta potencjalnych nabywców jest zdecydowanie za niska i żądali sumy rzędu 500 milionów funtów (inne źródła mówią o kwocie 800 milionów)! Propozycję spółki NESV nazwali nawet „epickim szwindlem” oraz „ofertą, która zaniża faktyczną wartość Liverpoolu o setki milionów dolarów”! 

Amerykańscy biznesmeni byli jednak w kryzysowej sytuacji, bo do 15 października 2010 roku musieli spłacić dług opiewający na kwotę 285 milionów funtów, który zaciągnęli na zakup drużyny „The Reds” trzy lata wcześniej. Sami jednak zapewniali, że posiadają orzeczenie sądu w Teksasie (!), które nakazuje o tymczasowym wstrzymaniu sprzedaży Liverpoolu, a w międzyczasie grozili, że wystąpią na drogę prawną przeciwko trzem członkom zarządu klubu, Royal Bank of Scotland oraz spółce New England Sports Ventures, domagając się odszkodowania w wysokości ok. jednego miliarda funtów. Ostatecznie obaj panowie poddali się orzeczeniu Sądu Najwyższego, który  wydał wierzycielom klubu zgodę na przeprowadzenie owej transakcji, która spłaciła długi zaciągnięte w Royal Bank of Scotland. 

– Wreszcie uporamy się z zadłużeniem i będziemy mogli inwestować w zespół. Wcześniejsi właściciele niestety nie dali nam takiej możliwości – komentował wszystko były już prezes Liverpoolu, Martin Broughton, a tak wypowiadali się przedstawiciele New England Sports Ventures: – W imieniu firmy i jej partnerów chcę wyrazić niewiarygodną dumę, połączoną z pokorą, z faktu stania się nowymi właścicielami Liverpool FC. Naszym głównym zadaniem będzie przywrócenie klubowi dawnej świetności.

Aspas jeszcze w barwach Celty
Aspas jeszcze w barwach Celty (fot. Skysports.com)

To jednak nie koniec sagi związanej z Tomem Hincksem i Georgem Gillettem – na początku 2011 roku Sąd Najwyższy przyznał byłym właścicielom Liverpoolu pozwolenie na wszczęcie procesu dotyczącego sprzedaży Liverpoolu, które według nich było zwykłym oszustwem, ponieważ w chwili przeprowadzania transakcji klub wart był zdecydowanie więcej niż tylko 300 milionów funtów. Niemniej jednak orzeczenie sądu oznaczało, że będą mogli procesować się tylko przed obliczem brytyjskiego systemu prawnego, a nie przed sądem stanu Teksas.

– Jesteśmy zadowoleni, że Sędzia Floyd wziął pod uwagę wnioski złożone przez Martina Broughtona, RBS i NESV i podtrzymał zakaz uniemożliwiający byłym właścicielom podejmowania jakichkolwiek działań prawnych przeciwko wymienionym podmiotom poza Unią Europejską – czytaliśmy w oficjalnym oświadczeniu FC Liverpool. 

Para biznesmenów chciała złożyć pozew przeciwko trzem członkom zarządu klubu – Martinowi Broughtonowi, Christianowi Purslowi oraz Ianowi Ayre – którzy pomagali spółce NESV w przejęciu drużyny z Anfield, jednak ostatecznie sprawa została zaniechana i szczegóły jej zakończenia nigdy nie wyszły na światło dzienne. Trzeba także dodać, że jeszcze wcześniej byli właściciele „The Reds” wnieśli apelację o opóźnienie procesu sądowego w innej sprawie, ponieważ zabrakło im pieniędzy i nie mieli odpowiednich środków ku temu, aby dalej walczyć o swoje racje na drodze prawnej. Sąd Apelacyjny negatywnie rozpatrzył jednak owy wniosek i – mówiąc żargonem piłkarskim – cała akcja spaliła na panewce.

8 stycznia 2011 roku doszło do kolejnej zmiany na ławce trenerskiej „The Reds” – Roya Hodgsona zastąpiła żywa legenda klubu, Kenny Dalglish. Wykorzystując zimowe okienko transferowe, klub pozyskał dwójkę nowych graczy – Luisa Suareza oraz Andy’ego Carrolla. Ten drugi dołączył do Liverpoolu z Newcastle za kwotę 35 milionów funtów, czym stał się najdroższym graczem w historii klubu oraz najdroższym angielskim piłkarzem w historii futbolu. Niestety, transfer Carrolla okazał się kompletną klapą, ponieważ lewonożny napastnik zdobył zaledwie 11 bramek w 58 meczach w barwach „The Reds”. Pod wodzą Dalglisha klub zaczął odrabiać starty do czołówki ligi (kiedy Szkot obejmował ekipę Liverpoolu, zespół zajmował 12. lokatę) i ostatecznie zakończył rozgrywki na miejscu szóstym, które niestety nie uprawniało do gry w europejskich pucharach. 

Przed rozpoczęciem sezonu 2011/2012 Kenny Dalglish sprowadził do klubu m.in. Charliego Adama, Jose Enrique, Craiga Bellamy’ego, Jordana Hendersona i Stewarta Downinga. Po bardzo słabej grze na własnym boisku (6 zwycięstw na 19 meczów) Liverpool zakończył rozgrywki ligowe dopiero na miejscu ósmym. Poważnym wzmocnieniem drużyny nie okazali się również nowo sprowadzeni piłkarze, którzy zdobyli w lidze w sumie 11 bramek, z czego sześć autorstwa Craiga Bellamy’ego. Ze względu na brak uczestnictwa w europejskich pucharach podopieczni Kenny’ego Dalglisha skupili się na rozgrywkach krajowych, czego efektem tego było zwycięstwo w Pucharze Ligi Angielskiej z Cardiff City (po rzutach karnych 3:2) oraz przegrany finał FA Cup z londyńską Chelsea 1:2. 

Brendan Rodgers
Brendan Rodgers (fot. Zonabola.com)

Puchar Ligi Angielskiej nie zadowolił jednak właścicieli Liverpoolu i wraz z końcem sezonu z klubem pożegnał się Kenny Dalglish, a na jego miejscu zatrudniono dotychczasowego menedżera Swansea City – Brendana Rodgersa. Irlandczyk znany był/jest z tego, że jego podopieczni grają fajny, miły dla oka i ofensywny futbol, a ponadto zawsze starają się narzucić swój styl gry. Brendan Rodgers nie chciał kontynuować pracy Dalglisha, dlatego od razu zrezygnował z usług Bellamy’ego, Carrolla i Kuyta. Mimo to Liverpool zaliczył najgorszy początek ligowej kampanii od 1911 roku! Jeszcze w październiku odpadli z Pucharu Ligi Angielskiej, zaś trzy miesiące później upokorzyli się w przegranym meczu FA Cup z trzecioligowym Oldham Athletic. Mały zwrot akcji nastąpił podczas zimowego okienka transferowego, podczas którego na Anfield trafili Daniel Sturridge oraz Philippe Coutinho i ostatecznie „The Reds” zakończyli ligowe zmagania dopiero na siódmym miejscu. 

Tutaj zaczyna się powolna odbudowa dawnej świetności Liverpoolu. W bieżącym okienku transferowym Brendan Rodgers dokonał już trzech poważnych wzmocnień składu – drużynę zasilili Iago Aspas, Simon Mignolet oraz Kolo Toure. Po pierwszych sparingach „The Reds” można wyciągnąć pierwsze wnioski, które mówią, że maszyna o nazwie „Liverpool” powoli zaczyna ruszać we właściwym kierunku – piłkarze zaczęli grać z większą pewnością siebie, są zgrani oraz skuteczności, a w dodatku w świetnej dyspozycji są Coutinho i Aspas. 

Nie możemy jednak mówić, że ekipa Rodgersa jest już gotowa na walkę o mistrza Anglii. Jest to głupie i niemożliwe, bo przy tak silnych dwóch drużynach z Manchesteru oraz jednej Chelsea, byłoby to po prostu bardzo dużym zaskoczeniem. Chodzi tutaj o sam fakt, który starają się pokazać nam właściciele „The Reds”. Mimo kolejnego słabego sezonu postawili na stabilizację i zaufali byłemu menedżerowi Swansea. Popierają jego wizję gry i cały czas wspierają. Kadra Liverpoolu wygląda zatem bardzo obiecująco – z jednej strony doświadczenie Gerrarda i Aggera, a z drugiej strony młodość i fantazja Sturridge’a i Coutinho. 

Trzeba także dodać, że Rodgers przez cały czas jest jeszcze aktywny na rynku transferowym. Najpierw Liverpool walczył o Henricha Mchitarjana, a teraz o Diego Costę. Czy to nie jest piękne? Czy to nie jest piękne, że zespół, który tak naprawdę nie ma nic do zaoferowania – bo „The Reds” nie grają ani w Lidze Mistrzów, ani Lidze Europy – walczy o graczy z prawie najwyższej półki? Widać – są jeszcze piłkarze, którzy nie wierzą tylko w banknoty z królową Elżbietą, ale i w historię, tradycję czy politykę klubu. Bo nie ma co się oszukiwać,  że w ostatnich latach Liverpool popełnił karygodne błędy na rynku transferowym – Andy Carroll, Downing, Hernderson to jedne z najbardziej przepłaconych transferów ostatnich lat (choć i tak w tym rankingu na razie króluje Fernando Torres). Są to piłkarze, którzy mogą błyszczeć co najwyżej w klubach typu: Stoke City, Sunderland czy Norwich. A Liverpool to światowej klasy marka, która musi ściągać do swoich szeregów najlepszych piłkarzy. Ale żeby to robić, trzeba zdobywać puchary i przede wszystkim wydawać pieniądze. Dlatego cel numer jeden to powrót do europejskich pucharów. 

W moim prywatnym odczuciu Liverpool szczebel po szczeblu wspina się coraz wyżej. Aktualnie mają zespół, który stać na walkę o europejskie puchary. Wróżę im zatem zacięty bój o czwarte miejsce z Tottenhamem oraz Arsenalem, bo pierwsza trójka wydaje się być już dawno zarezerwowana. 

Obserwuj autora tekstu na Twitterze: @JakubSosnicki

Komentarze
~szalony mnich (gość) - 11 lat temu

wypad oszuscie

Odpowiedz
~typp (gość) - 11 lat temu

Moim zdaniem to i z Chelsea możemy walczyć :), oby
teraz sprzedali Bale'a, i nie sprzedać Suareza, to i
te 4 miejsce będzie, może i nawet 3, bo jednak
Manchester'y zdominowały.. :/ chyba że City upadnie
znowu na sezon, a w sumie United z nowym trenerem, no
to są szanse, są, na pewno jeszcze nie mistrzostwo,
ale nawet na LM bez el. są duże szanse :)

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze