Dzisiaj o godzinie 15:30 Lechia Gdańsk zagra we Wrocławiu ze Śląskiem. Spotkanie to będzie szczególne dla Sebastiana Mili, który w stolicy Dolnego Śląska spędził ponad sześć lat, podczas których zdołał sobie zapracować na miano ikony "Zielono-Biało-Czerwonych". Powrót na stare śmieci z pewnością będzie dla niego niezwykle sentymentalny, a kibice Śląska w końcu będą mogli podziękować swojemu byłemu kapitanowi – jednemu z twórców złotej ery wrocławskiego klubu.
Wieloletni kapitan, lider i symbol drużyny z Dolnego Śląska. Współtwórca złotego okresu w dziejach klubu, którego uwieńczeniem było zdobycie mistrzostwa Polski w sezonie 2011/2012. Mila przez lata nadawał ton i charakter drużynie z Wrocławia, był jej ikoną i z pewnością już niedługo zostanie włączony w poczet legend klubu u boku Ryszarda Tarasiewicza, Janusza Sybisa, a także obecnego trenera Śląska Tadeusza Pawłowskiego. „Milowy” w barwach drużyny z Wrocławia rozegrał 216 meczów, zdobył 39 goli. Był kapitanem i liderem zespołu, który oprócz wywalczenia mistrzostwa Polski, sięgał również po srebrny i brązowy medal rozgrywek oraz Superpuchar. To właśnie podczas pobytu w Śląsku Sebastian powrócił po latach do reprezentacji Polski, w której to zdobył niezwykle cenną bramkę w historycznym meczu z Niemcami.
Mila, jak sam wielokrotnie przyznawał, zostawił w Śląsku mnóstwo pięknych wspomnień i wielu przyjaciół. We Wrocławiu urodziła się jego córka, a okres piłkarski w drużynie z Dolnego Śląska jest szczytowym momentem w jego karierze. Sebastian zżył się z Wrocławiem, co można było zauważyć na pożegnalnej konferencji prasowej 23 stycznia 2015 roku, która jest najbardziej wzruszającą konferencją polskiego piłkarza w ostatnich latach.
Mila był bardzo związany ze Śląskiem, jednak zostawiał tę drużynę na drugim miejscu tabeli, jako rewelację rundy jesiennej, a sam za 300 tysięcy euro odszedł do Lechii – klubu, w którym zaczynał swoją karierę i w którym chciałby ją zakończyć.
– To miejsce, w którym dojrzałem jako człowiek, bardzo młody człowiek, nastolatek z Koszalina. Tu nauczyłem się samodzielności, bycia odpowiedzialnym za siebie, za rodzinę. To tutaj się wszystko zaczęło i od tej pory Gdańsk towarzyszył mi na zawsze – mówił Mila tuż po transferze do Lechii.
Zastępcą Mili w Śląsku miał zostać Peter Grajciar, pomimo tego, że Tadeusz Pawłowski unikał porównań pomiędzy tymi dwoma zawodnikami. Według niego Słowak miał grać inaczej, ale tak, żeby skorzystała na tym drużyna. Czas pokazał, że Grajciarowi zarówno do Mili, jak i również do gry na choć zadowalającym poziomie dużo brakuje. Słowak pomimo dobrego startu okazał się piłkarzem mocno przeciętnym, który może jedynie pochwalić się swoim stosunkowo bogatym CV.
Śląsk po odejściu Mili wpadł do dużego dołka, z którego nie może wygrzebać się do dziś. Piłkarze Pawłowskiego nie zdołali wygrać od dziesięciu spotkań, a sam trener zdecydował się na rewolucję, zabierając opaskę kapitańską Marco Paixao i przekazując ją Mariuszowi Pawełkowi. Pojawia się wiele opinii, że przyczyną słabych występów Śląska jest odejście Mili, który dzięki swojej charyzmie nadawał drużynie wrocławian charakteru, a kreatywnością mógłby obdzielić: Grajciara, Danielewicza i Droppę.
Przygotowany !!!! pic.twitter.com/uzyBzvm5tx
— Sebastian Mila (@SebastianMila11) April 17, 2015
Sam Mila nie uważa jednak, że jego odejście znacząco wpłynęło na obecną dyspozycję Śląska, a wyniki zespołu Pawłowskiego przyjdą już niebawem. Skromność? Pewnie tak, ponieważ nie da się ukryć, że klub z Wrocławia bez swojego wieloletniego kapitana jest jak bez ręki. Drużynie brakuje lidera z prawdziwego zdarzenia, który potrafiłby wziąć na siebie ciężar gry oraz odpowiedzialność za wyniki, które w ostatnich kilku miesiącach są słabe.
Dzisiejszy mecz przyjaźni pomiędzy Śląskiem a Lechią to również ważne spotkanie w kontekście walki o grupę mistrzowską, ponieważ wrocławianie nad drużyną Brzęczka mają jedynie dwa punkty przewagi. Jak zostanie we Wrocławiu przywitany dzisiaj Mila? Z pewnością bardzo ciepło, ponieważ kibice wiele mu zawdzięczają, jednak sam Sebastian uważa, że to on jest coś winien sympatykom wrocławskiego klubu, a nie oni jemu.
– Na pewno kibice nie muszą nic dla mnie robić, bo zrobili bardzo wiele przez ten czas, kiedy grałem w Śląsku. Wspierali mnie w naprawdę trudnych momentach. Jeśli ktoś jest komuś coś winien, to ja im.
Dzisiejsze spotkanie będzie dla Sebastiana Mili sentymentalną podróżą w przeszłość, przeszłość, którą piłkarz Lechii wspomina bardzo dobrze, a potwierdzeniem tego są trofea zdobywane przez Śląsk za „kadencji” swojej klubowej ikony. Dzisiejsze spotkanie będzie również okazją do oficjalnego pożegnania Mili z kibicami, kolegami z szatni oraz pracownikami klubu. Król Wrocławia powraca dzisiaj do swojego drugiego domu.