Ligowy Bigos #34: Polscy trenerzy nie są tacy źli, jak nam się wydaje


Stajemy w obronie szkoleniowców pracujących w Polsce

19 czerwca 2020 Ligowy Bigos #34: Polscy trenerzy nie są tacy źli, jak nam się wydaje
Łukasz Laskowski / PressFocus

Zaczyna się najważniejszy etap sezonu PKO Ekstraklasa. Jako temat Ligowego Bigosu obieramy wątek, który już wiele razy poruszaliśmy na naszym portalu. Polscy trenerzy, a w ramach rozwinięcia myśli – szkoleniowcy pracujący w Polsce. Czy faktycznie u nas nie da się trafić na dobrego fachowca? A może problem nie leży wcale po stronie głównodowodzących w drużynach z naszej ligi?


Udostępnij na Udostępnij na

W tym tekście będziemy chcieli spróbować obronić tezę, że polscy trenerzy nie są wcale tacy źli, jak nam się wydaje. Od razu na wstępie chcemy zaznaczyć, że nie chodzi nam o obronę wszystkich. W naszej lidze też trafiały się pomyłki. Nam bardziej chodzi tutaj o to, że wszystko, co złe, w polskiej piłce nie jest tylko za sprawą szkoleniowców pracujących w naszym kraju. Przecież nawet u nas potrafią się znaleźć prawdziwi fachowcy. Tylko nie każdy daje radę szyć z tego, co ma.

Nawet w ekstraklasie znajdziemy bardzo dobrych trenerów

Pewnie niektórych z Was mocno rozbawił powyższy nagłówek. Ale my to napisaliśmy serio. Polscy trenerzy też mogą być naprawdę bardzo dobrymi fachowcami. Kogo można wskazać z obecnych rozgrywek? Choćby Waldemara Fornalika. Obecny trener Piasta Gliwice od lat pracuje w polskiej lidze, ale nigdy nie objął drużyny, która w momencie jego pracy biła się o czołowe lokaty. Problemy były w Widzewie, który spadł na zaplecze ekstraklasy, a dość szybko udało się z nowym trenerem na pokładzie wygrać rozgrywki. Niestety przeszłość korupcyjna nie pozwoliła wejść łodzianom ligę wyżej. Grzechy z przeszłości uniemożliwiły cieszenie się z pierwszego miejsca w 1. lidze. W Ruchu Chorzów kasa się nie przelewała, a Fornalik potrafił wykręcić z tym zespołem niesamowity wynik. Dwa razy zameldował się w finale Pucharu Polski i dwa razy na ligowym podium.

Dopiero z Piastem Gliwice udało mu się sięgnąć po mistrzostwo Polski. A ile osób stawiało ekipę Fornalika w gronie ścisłych faworytów do wygrania ligi przed startem sezonu 2018/2019? Zapewne niewielu. Kolejnym, który robi wrażenie, potrafiąc skleić coś z niczego, jest Maciej Bartoszek. Korona Kielce była murowanym kandydatem do spadku. Do końcówki maja miała zdobytych zaledwie 15 goli. Kielczanie odpalili dopiero w momencie zatrudnienia faceta znającego świetnie panujące tam realia. Przed zmianą właścicielską to właśnie Bartoszek w Kielcach pokazał swój kunszt trenerski i został nagrodzony tytułem najlepszego szkoleniowca w lidze. Podział na grupy zweryfikuje jeszcze, ile jest magii w 43-latku.

W Rakowie Częstochowa Marek Papszun pracuje już cztery lata. Nikt w ekipie beniaminka nie żałuje, że zatrudnił szkoleniowca wcześniej niepracującego na najwyższym poziomie. Nikt też nie myśli o jego zwolnieniu, a pod jego wodzą beniaminek był bliski załapania się do grupy mistrzowskiej. Raczej spadek w kwestii sportowej mu nie grozi. Strzałem w dziesiątkę było także zatrudnienie na pozycji pierwszego trenera Aleksandara Vukovicia. Człowiek, który na ekstraklasie zęby zjadł i pracował w roli asystenta w Legii od kilku lat. Może miał niemrawy początek, ale teraz warszawiacy jadą pewnie po mistrzostwo (choć i im zdarzają się wpadki, jak ostatnio z Górnikiem). Dodatkowo „Vuko” ma orientację co do piłkarzy w naszej lidze i okazuje się, że transfer choćby Mateusza Cholewiaka nie był taki głupi, jak się pierwotnie wydawało.

Zagraniczni też pokazali klasę

Sprawę Vukovicia poruszyliśmy wyżej, ale on przebywa już tyle czasu w Polsce, że traktujemy go jak swojego. W PKO Ekstraklasa obecnie jest zatrudnionych w roli trenera pięciu obcokrajowców. Z tego grona czterech poprowadzi swój zespół w zmaganiach grupy mistrzowskiej. Na tę chwilę możemy pochwalić Vitezslava Lavickę ze Śląska Wrocław, który wykonuje znakomitą pracę. Można tam realnie myśleć o walce o wicemistrzostwo Polski. W ciągu półtora roku gra wrocławian znacznie się poprawiła. Podobnie mogłoby być z Kostą Runjaiciem z Pogoni Szczecin, w której do momentu sprzedaży Adama Buksy było pięknie. Niestety niemiecki szkoleniowiec nie dostał w zamian nikogo nowego, a wiosna w wykonaniu „Portowców” nie porywa.

Co do pracy Martina Seveli i Iwajły Petewa poczekamy jeszcze z pełną oceną na zakończenie sezonu. W zasadzie o każdym do tej pory wymienionym trenerze można byłoby stworzyć osobny artykuł. Ale przejdźmy dalej. Często u nas mówi się, że piłkarze trenują słabiej, a to sięgamy po zagranicznych zawodników, a to wyglądamy blado na tle przeciwników w europejskich pucharach. Znamy wszyscy dobrze tę wyliczankę. Naszym zdaniem nie jest tak, że za całym złem stoją wyłącznie trenerzy. Nie. W większości przypadków są to ludzie świetnie przygotowani do swojej pracy. Tylko w Polsce dostają kłody pod nogi z różnych innych stron. Ale o tym więcej za moment. Bo trochę na obronę tej tezy mogą pomóc nam przykłady trenerów zagranicznych, którzy w Polsce już nie pracują, a odnoszą sukcesy gdzieś indziej. A to na pewno nie było tak, że nagle przestali wdychać smog w Polsce i stali się dzięki temu wybitnymi fachowcami.

Patrząc troszkę dalej w przeszłość, to Dan Petrescu uchodził za treningowego tyrana. Od piłkarzy Wisły Kraków dużo wymagał i dawał im wycisk. Średnio to się podobało zawodnikom i z czasem podziękowano Rumunowi, który nie przetrwał buntu szatni. Polska to tylko był dla niego przystanek, a dalej z rodzimą Unireą zagrał pierwszy raz w historii klubu w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Jego wysiłek doceniono i otrzymał propozycję pracy w Rosji, gdzie był trenerem Kubania Krasnodar i Dinamo Moskwa. Pracował także w Chinach, m.in. w Jiangsu Suning, z którym zdobył Puchar Chin.

W Warszawie do dzisiaj bardzo dobrze wspomina się Stanisława Czerczesowa. Rosjanin zdobył mistrzostwo z Legią. Był także bardzo wymagający na treningach, ale piłkarze z czasem zobaczyli, że jego metody działają. Akurat za jego czasów nie było zgrzytu z podopiecznymi. Czerczesow chciał wzmocnić drużynę przed startem eliminacji do Ligi Mistrzów. Władze stołecznej drużyny nie mogły obiecać transferów. Nie przedłużono umowy z rosyjskim trenerem, który chwilę później został selekcjonerem reprezentacji Rosji. Na mundialu 2018 wykręcił z nią najlepszy wynik od czasu Euro 2008.

Świeższy przykład pochodzi z Poznania, gdzie teraz już trochę inaczej spogląda się na pracę Nenada Bjelicy. Zarzucano mu brak ambicji, kiedy określił skład Lecha na za słaby na mistrzostwo. Teraz okazuje się, że jednak Chorwat był po prostu realistą i miał znacznie lepszy podgląd na sytuację „Kolejorza” niż władze klubu. Po niego sięgnęło Dinamo Zagrzeb, z którym w obecnym sezonie pokazał się z bardzo dobrej strony w europejskich pucharach. Niestety za sprawą koronawiursa i braku porozumienia szefostwa z piłkarzami na temat obniżenia kontraktów został zwolniony. Jednak wydaje nam się, że bardzo długo nie będzie szukać nowej pracy.

Ale zostańmy jeszcze przy Poznaniu. Pamiętacie, kto został następcą Chorwata? Trener wychowany przez „Kolejorza”, czyli Ivan Djurdjević. Już tej sławnej konferencji prasowej nie będziemy przypominać. Ale podczas niej Serb otrzymał wielkie zaufanie od władz Lecha. Miał być to wielki ruch i początek rewolucji. A jak się skończyło? Nie było większych zmian, za to okazało się, że słowo wypowiedziane na konferencji prasowej jest mało warte. Djurdjevicia zwolniono po pół roku pracy. Kolejnym jego przystankiem został Chrobry Głogów. Tam początkowo też wyglądało wszystko fatalnie, ale władze „Pomarańczowo-czarnych” miały więcej świadomości co do koniecznego czasu pracy. Wytrzymano, szkoleniowca nie zmieniono, a teraz głogowianie opuścili strefę spadkową. A co ważniejsze, już wyglądają lepiej na boisku (tylko jedna przegrana wiosną).

Brak cierpliwości i wszystkie rozumy pozjadane

Nie napiszemy tutaj nic odkrywczego, ale za często szefostwom klubów w Polsce brakuje zwyczajnej cierpliwości. Zwalnianie trenera po miesiącu pracy z klubem, czy nawet trzech miesiącach, jest trochę śmieszne. Czasem, jeżeli dany szkoleniowiec ma plan całkowitej przemiany drużyny, potrzeba dłuższej chwili. Możemy założyć, że raczej taka kwestia jest omawiana podczas rozmowy przed zatrudnieniem. Pytanie, dlaczego potem to nie jest respektowane albo bywa weryfikowane za szybko? Oczywiście jeśli od początku rozgrywek dana drużyna gra „piach”, to jeszcze można zrozumieć reakcję władz. Tutaj za przykład możemy podać Kibu Vicunę, który raczej przedwcześnie „opuścił” Wisłę Płock. Następnie zacumował w egzotycznym dla Europejczyków Mohun Bagan AC, z którym zdobył mistrzostwo Indii. Niby był w teoretycznie słabszym środowisku piłkarskim, ale tam jego metody zadziałały. Ciekawe, prawda?

Kibu Vicuna o pracy w Indiach: Chciałem zacząć trenować z pasji

Nie zawsze doradcy prezesów czy dyrektorów są właściwymi ludźmi na właściwym miejscu. Naszym zdaniem zdrowa relacja w klubie jest wtedy, kiedy myśl trenera pozostaje zbieżna z planem władz. Dlatego też szefostwo powinno dobierać odpowiedniego człowieka pod własne cele. Czy zwalniając kogoś po trzech kolejkach przyznaje się wtedy do własnego błędu?

Zresztą przypomnijcie sobie, jak karuzela trenerska krążyła w Legii od czasu przejęcia samodzielnych rządów przez Dariusza Mioduskiego. Jacek Magiera był zatrudniony jeszcze za rządów wiadomej trójcy. Potem zrobił się straszny miszmasz, aż ktoś wpadł na genialny pomysł. Przecież wewnątrz jest człowiek, który obraca się cały czas wokół polskiej piłki. I tak dzisiaj Aleksandar Vuković stał się bohaterem i w sumie może być pierwszym trenerem od dawna, który nie będzie musiał toczyć boju o mistrzostwo Polski do ostatniej kolejki. Wicemistrzowie są na ostatniej prostej do zdobycia trofeum. Na razie Serb w Warszawie jest nietykalny. I bardzo słusznie, bo podoba nam się polityka wzmacniania drużny przede wszystkich piłkarzami z ligi. Na ile to wypali w europejskich pucharach, przekonamy się niedługo.

A skoro mowa o nich, to nasze drużyny dostawały też niezły cios ze strony osób odpowiedzialnych za układanie terminarza. Jeszcze dobrze piłkarze nie zdążyli się zresetować po minionym sezonie, a już trzeba zasuwać, bo zaraz gramy mecze do eliminacji do Ligi Europy czy Ligi Mistrzów. A za chwile dojdzie nam jeszcze jeden powód do wstydu, czyli rozgrywki trzeciego stopnia wprowadzone niedawno przez UEFA. Co ciekawe, zwykle najlepiej z polskich drużyn wygląda ta, która ma zagwarantowane miejsce z tytułu zdobycia Pucharu Polski.

Dlaczego? Bo dzięki temu trofeum jest rozstawiona wyżej i zaczyna od późniejszych rund niż cała reszta naszej wesołej gromadki z ESA. Dzięki temu piłkarze mogą dostać ciut więcej wolnego i lepiej przygotować się na nowe rozgrywki (w których wyglądają lepiej, przynajmniej optycznie). Ta sytuacja to nic nowego, a jakoś nikt nie pomyślał nad zmianami terminarza. Bo przecież niektórzy trenerzy podchodzili do eliminacji parę razy i jakoś nam się nie chce wierzyć, że cały czas popełniają te same błędy, a mimo to w lidze potrafią znaleźć się w czołówce.

Nie będziemy europejską potęgą trenerską

Jeszcze na koniec już ostatnia kwestia. Często też poruszana w social mediach czy drobnych artykułach. Polscy trenerzy są tylko w Polsce, nie ma naszych za granicą. Czy to świadczy o słabości naszej myśli szkoleniowej? Nie do końca. Sukces danej drużyny może spowodować lawinę. Tak jak z naszymi piłkarzami. Do niedawna było ich najwięcej w Niemczech. Teraz we Włoszech zaczęli pokazywać się z dobrej strony, zatem tamtejszy rynek przyjaźniej spogląda na naszych kopaczy. A skoro już jesteśmy przy nich, to często po przenosinach komentują oni, że u nas trenuje się bardzo podobnie. Różnice często są w intensywności. A może to przez efekt wygodnictwa, jaki u nas panuje? Ile było przypadków, w których trener chciał przykręcić trochę mocniej śrubę i potem starszyzna szła z nim na rozmowę? Albo od razu do dyrektora.

Ale nie jest tak, że w PKO Ekstraklasa nie potrafią przygotować piłkarza do rywalizacji w poważnej lidze. Karol Linetty, Bartosz Bereszyński czy Krzysztof Piątek praktycznie z miejsca wskoczyli do pierwszych składów swoich drużyn. To dlaczego brakuje polskich trenerskich akcentów w Europie? Mamy rodzynki w mniejszych ligach, ale są problemy w tych silniejszych piłkarskich miejscach w Europie. Nawet tak ceniony przez nas wszystkich Adam Nawałka jedyną ofertę, jaką otrzymał, to prowadzenie kadry Cypru. W Lechu mu kompletnie nie wyszło, ale to chyba nie przekreśla jego wszystkich zasług. Czy z nami jest faktycznie tak źle? Jesteśmy piłkarskim zaściankiem? Nie do końca.

Jaka droga prowadzi do tego, aby trenerzy z danego kraju mogli przebić się do silnej ligi? Sukces u siebie i podtrzymanie formy w lepszej lidze. Taką drogę dla portugalskich trenerów wytoczył Jose Mourinho, po którym w Anglii i nie tylko zaczęło pojawiać się więcej portugalskich szkoleniowców. Podobnie było z Hiszpanami, którzy zaczęli dominować europejskie rozgrywki. Trudniej się wybić z tych mniejszych lig i klubów. Podobno po dobrym sezonie z Dinamo Zagrzeb ciekawe oferty otrzymuje Nenad Bjelica. Ale nie ma gwarancji, że faktycznie trafi do jakiegoś znanego klubu.

Zejdźmy też parę stopni niżej i popatrzmy na BATE Borysów. Ile lat ten klub pracował na swoją pozycję na Starym Kontynencie? Europejskich trofeów nie zdobywał, ale grał regularnie w fazach grupowych Ligi Mistrzów lub Ligi Europy. Po kilku latach jego trener, Wiktor Gonczarenko, wylądował w CSKA Moskwa (po drodze trenując jeszcze Kubań, Ural i Ufę). Ale patrząc na Viktorię Pilzno, tamtejsi trenerzy nie wybierali się za granicę. Mimo że czeska ekipa w europejskich pucharach pokazuje się z dobrej strony od dziesięciu lat. Jedynie Pavel Vrba poszedł trenować zagraniczne kluby, ale Anżi Machaczkała albo Ludogorec Razgrad to raczej nie są zespoły ze znacznie wyższej półki.

Aby nasza myśl szkoleniowa mogła pójść w jakiś zakątek Europy, najpierw wewnątrz polskich zespołów jest potrzebna stabilizacja. Trzymanie się jednej wizji klubu, zbieżnej szefostwu i trenerowi. Przeprowadzenie przemyślanych transferów i odpowiedni skauting. A przede wszystkim wzajemne zaufanie, a nie przekreślanie planów po paru chwilach słabości. Recepta wydaje się prosta, ale jednak nie tak łatwa do zrealizowania u nas. Naszym trenerom też trzeba dać czas na zbudowanie siły drużyny. Ale pod warunkiem, że szefostwo również będzie dokładać starań do stworzenia silnego klubu. Inaczej dalej będziemy świadkami trenerskich karuzel, które nikogo do niczego nie doprowadzą. A naszym trenerom wtedy jest jeszcze trudniej udowodnić swoją wartość w skali kraju. Bo do skali europejskiej jesteśmy obecnie jak stąd do księżyca.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze