Piotr Laboga dla iGol.pl (cz.1)


1 marca 2013 Piotr Laboga dla iGol.pl (cz.1)

Kolejny natłok Gran Derbi. To dobrze czy źle? O tym i wielu innych sprawach rozmawialiśmy z Piotrem Labogą, dziennikarzem stacji Canal+, ekspertem ligi hiszpańskiej, który uważa między innymi, iż sobotni klasyk nie wzbudza takich emocji jak wcześniejsze. Dlaczego? Zapraszamy do lektury!


Udostępnij na Udostępnij na

Nie znudziły się Panu te klasyki? Nawet Diego Simeone mówił niedawno, że te mecze już się przejadły.

Akurat nie ma się co dziwić, że Diego Simeone używa takiej argumentacji, bo cały czas dąży do tego, by Atletico wyszło z cienia wielkiej dwójki, więc jak gdyby to zainteresowanie mediów skierowane głównie na mecz „Barcy” z Realem kosztem spotkania Sevilli z Atletico, a przecież to wicelider, na pewno go troszeczkę irytuje. Wiadomo, w ciągu trzech, czterech dni drużyny grają ze sobą, przenoszą się tylko ze stadionu na stadion. Co gorsza, ten mecz ligowy jest meczem o pietruszkę i tutaj mamy deprecjację samego El Clasico. Ja uważam, że to jest dobre dla piłki, że te drużyny konfrontują się częściej. Niektórzy mówią co prawda, że to powinno być święto, że takie mecze powinny się odbywać dwa razy w roku, ale siłą rzeczy tego się nie da przeskoczyć. Wiemy, że te drużyny walczą o najwyższe cele i prędzej czy później, w Lidze Mistrzów czy ewentualnie w Pucharze Króla, się spotkają, więc moim zdaniem narzekanie jest bez sensu. Zawsze chcemy oglądać te drużyny, traktujemy to jako święto. Gdyby te mecze odbywały się dziesięć razy w roku, ludzie mogliby mówić, że pojęcie „El Clasico” się zdewaluowało, ale tak naprawdę to są dwa mecze ligowe plus superpuchar, który będzie już chyba teraz tradycją, przy czym ten superpuchar zawsze jest traktowany trochę po macoszemu. W zeszłym roku wyglądało to tak, że starcie w pucharze też było w okolicach lutego, a kolejne El Clasico w kwietniu. Teraz tak to się zbiegło, że działacze ligi – mając na uwadze to, co się stało w zeszłym roku – przesunęli ten terminarz, bo zdawali sobie sprawę, że sytuacja z zeszłego roku miała wpływ na to, że klasyk kosztował mnóstwo sił obydwie drużyny i w jakimś stopniu wpłynęło to na dyspozycję w Lidze Mistrzów. We wszystkich ligach robi się tak, żeby te wielkie mecze, jak derby Mediolanu czy starcia Manchesteru z City czy z Chelsea, nie zbiegały się z ważnymi meczami w Lidze Mistrzów. Ja uważam jednak, że dla piłki to jest dobre [duża liczba meczów Realu z Barceloną – przyp. red.].

Piotr Laboga, dziennikarz Canal+
Piotr Laboga, dziennikarz Canal+ (fot. Facebook.com/Piotr.Laboga)

Jest chyba też tak, że większa liczba tych meczów wpłynęła na lepszy obraz Gran Derbi. Nie oglądamy już takich scen jak chociażby walka Ramosa z Puyolem, jest zdecydowanie spokojniej, nawet Pepe się trochę wstrzymuje.

Moim zdaniem jest to wynik tego, że Realu nie dopada już frustracja. Był ten okres, w którym Real nie miał żadnych szans. Wychodził na mecz z Barceloną i kończyło się to jednym wynikiem. Pomijam już tę manitę na Camp Nou, ale były też mecze przegrane po 0:2, 1:3. Tacy piłkarze jak Pepe czy Sergio Ramos zawsze byli piłkarzami łatwo się podpalającymi. Zresztą w przypadku Ramosa ta przemiana jest przemianą trochę na siłę. Ramosa zawsze będzie ciągnęło w stronę konfliktów, w stronę starć, rywalizacji. Zresztą do tej grupy śmiało można dodać także Alvaro Arbeloę, któremu często puszczają nerwy. Akurat teraz to Real jest w komfortowej sytuacji, ale mam takie wrażenie, i chyba nie trzeba być kibicem Realu czy Barcelony, aby takie wrażenie odnieść, że jeśli „Barca” mecz przegrywa, potrafi zachować się z większą godnością. Natomiast Real Madryt, przynajmniej część piłkarzy, zawsze ma problem w momencie konfrontacji, jeśli jest stroną przegrywającą. Jeśli Realowi nie idzie, Real się szybciej frustruje, ci piłkarze szybciej popadają w nerwowe, niepotrzebne spięcia i pod tym względem Barcelona ma przewagę. Nie wiem, czy jest to wina Mourinho, pewnie trochę tak, to wynika z tego pompowania bębenka. Natomiast zawsze podkreślam, że bycie grzecznym i ułożonym, szczególnie na boisku, nie zawsze przynosi efekty, czego mamy teraz dowód w przypadku dwóch porażek „Barcy”.

Był Pan zaskoczony tymi ostatnimi Gran Derbi? Real zagrał całkowicie inaczej w porównaniu do tych ostatnich meczów. Pojawiły się też głosy, że to definitywny początek końca Barcelony…

Nie, nie, nie… Jedna poprawka. To jest jakby taka zasada, że dziennikarze popadają w skrajności. Z jednej strony jeszcze dwa, trzy tygodnie temu wszyscy uważali, że to jest znowu drużyna marzeń, że to jest walec, który rozjedzie wszystkich po kolei, że nikt nie jest w stanie Barcelony zatrzymać. Teraz popadają w drugą skrajność, że kończy się era katalońska. Myślę, że ani jedno, ani drugie nie jest prawdą. Ani że Barcelona nie jest tak genialną drużyną, bez żadnych wad i nienadającą się do żadnych przeróbek, ani że mamy jakąś kompletną klęskę. „Barca” przegrała dwa mecze. Ten pierwszy był efektem zlekceważenia rywala. To był tak naprawdę jedyny mecz w Lidze Mistrzów, w którym z góry upatrzono zwycięzcę. W przypadku innych spotkań było gdybanie, kto kogo – pary były w miarę wyrównane. Owszem, Bayern w starciu z Arsenalem był uważany za faworyta, ale jednak nikt nie przypuszczał, że na The Emirates mecz dla Bayernu będzie tak łatwą zabawą. W przypadku „Barcy” wszyscy jednoznacznie wskazywali, że pokona Milan na stojąco. Piłkarze Barcelony chyba za bardzo w siebie uwierzyli. Po drugie, wierność swojej taktyce… To jest niestety zgubne dla „Barcy”. Nieważne, jaką taktykę obiera przeciwnik, „Barca” zawsze jest wierna swojemu stylowi gry. Wszystko fajnie, ale wielkie drużyny potrafią w razie niekorzystnego scenariusza tak się zmienić przez ustawienie, sposób atakowania czy nawet podejścia rywala, że uzyskują przewagę. A „Barca” nie, „Barca” konsekwentnie gra swoje i jest przekonana, że w końcu to przyniesie efekty. Widać to w lidze. Teraz się to zemściło, bo jak widać, nie przyniosło to efektów – ten ciągły, konserwatywny styl gry, który się absolutnie przez 90 minut nie zmienił. Moim zdaniem Barcelona ma teraz problem, z którym kiedyś mierzył się w lidze Real Madryt. Real w lidze miażdżył wszystkich, zdobywał mistrzostwo jeszcze za czasów Schustera i Capello, a w Lidze Mistrzów trafiał nagle na zespoły pokroju Lyonu i Liverpoolu i był bezbronny. „Barca” ma podobnie, jest przekonana i nauczona, że w lidze każdy jej się boi. W Lidze Mistrzów, gdzie mamy już drużyny z topu, ta mentalność się skończyła. Nikt nie pozwoli na to, żeby Barcelona rządziła w Europie i zdobywała puchar po pucharze. Każdy ma swoją taktykę. Chelsea zaprezentowała swoją w zeszłym sezonie. Miała oczywiście nieprawdopodobnie mnóstwo szczęścia, ale wyeliminowała Barcelonę. Teraz Milan zastosował jakąś mutację systemu opartego na grze defensywnej, na wysokim pressingu, przede wszystkim na walce i wyższości w przygotowaniu motorycznym. To znowu przyniosło efekty. Nie można jednak powiedzieć, że „Barca” się kończy.

Skąd biorą się te problemy Barcelony?

David Villa faktycznie jest lekiem na całe zło Barcelony?
David Villa faktycznie jest lekiem na całe zło Barcelony? (fot. Marca.com)

Messi musi znaleźć sobie nową formułę, swoje miejsce na boisku – to jest pierwsza sprawa. Druga sprawa, trzeba pomyśleć o klasycznej „dziewiątce”, ponieważ we wszystkich meczach z tymi mocniejszymi rywalami widać, że Barcelonie brakuje środkowego pomocnika. Messi ucieka z tej pozycji, jak tylko może, nie czuje się dobrze w roli środkowego napastnika. On się cofa, on rozgrywa piłkę, to jest piłkarz bardziej w stylu mediapunta, czyli tego podwieszonego pod „dziewiątkę”.

Ale czy nie jest też tak, że Barcelona sama daje oznaki swojej słabości? Za czasów Guardioli czy nawet Vilanovy nie do pomyślenia było, żeby już przed meczem narzekać na sędziego. Gdyby Barcelona była pewna, że jest w stanie pokonać Real, Jordi Roura nie wypowiadałby takich słów.

Zgadzam się, to było całkowicie bez sensu. Bądźmy szczerzy, „Barca” ma problem, bo teraz nie ma trenera. Trener jest skupiony na leczeniu, na bardzo poważnej chorobie. Wielu się wydawało, że rak ślinianki przyusznej to jakaś pierdółka, którą w dobrym katalońskim szpitalu wyleczą jak zapalenie oskrzeli, ale tak nie jest. Człowiek, który walczy tak naprawdę o życie, nie może się skupić na co dzień na tym, co się dzieje w klubie. A Jordi Rouda… Powiem szczerze, jeśli Messi nazwał Karankę kukiełką Mourinho, to Jordi Roura… nie wiem, czy jest kukiełką, ale nie jest człowiekiem, który jest w stanie ogarnąć całą tę drużynę. Dla piłkarzy również nie jest osobą, na którą patrzą z przekonaniem, że jest to ktoś, kto jest w stanie pociągnąć tę drużynę. Po prostu nie ma tego lidera na ławce, nie ma też lidera w samej Barcelonie. Messi nie jest takim liderem, jeśli chodzi o charakter, umiejętność poderwania drużyny. Messi jest genialny, tutaj nie ma dyskusji, ale to jest zawodnik, który w momencie, kiedy nie idzie, szybko się irytuje, jest konfliktowy. Przecież te utarczki z Villą, Cuencą i Tello są na porządku dziennym. Messi się irytuje, Messi staje się elektryczny, aż w końcu Messi gaśnie, nie ma go na boisku. Xavi? Wielki reżyser, ale też nie potrafi poderwać drużyny. Pozostaje Carles Puyol, ale to już też nie jest ten sam zawodnik co dwa, trzy lata temu.

Ale Messi przecież już swego czasu krytykował Villę, kłócił się z nim na boisku, a teraz po meczu z Sevillą on się wręcz domagał, żeby Villa zagrał z Realem.

Tito Vilanova musi jak najszybciej wrócić na ławkę trenerską Barcelony
Tito Vilanova musi jak najszybciej wrócić na ławkę trenerską Barcelony (fot. Skysports.com)

Uważam, że mecz z Sevillą pokazał to, w jaki sposób Barcelona powinna szukać drugiego modelu gry. Jeśli ta once de gala, która jest wystawiana na najważniejsze spotkania, czyli właśnie trójka z Fabregasem, Iniestą i Xavim – ja to nazywam „trojaczki” – a z przodu Messi i Pedro, nie funkcjonuje, a wspominałem o tym, że nieważne, co się dzieje, „Barca” gra zawsze jednym systemem, trzeba znaleźć coś, co w danym momencie jest w stanie zastąpić to, co nie funkcjonuje, a co jest uważane za najlepsze. Właśnie takim pomysłem jest ustawienie Villi na pozycji środkowego napastnika. W meczu z Sevillą to działało perfekcyjnie. Messi z tyłu, Villa z przodu, całe prawe skrzydło otwarte dla Daniego Alvesa, z lewej strony dajmy na to Tello, który jest szybki. Ale jego akurat w wielkich meczach nie widzę i nie dziwię się, że Roura go nie wystawia. To jest jakaś nowa jakość, to jest coś nowego, co Barcelona – mając odpowiednie narzędzia – może zaprezentować. Jeśli na przykład Fabregas jest w formie genialnej, to na system gry, który stosuje Vilanova, nie ma bata, nie ma rywala.

Tylko tutaj również pojawia się problem, niejako problem, bogactwa. Ostatnio gra Barcelony z Iniestą i Fabregasem w pierwszym składzie nie wygląda najlepiej.

W środku pola miejsca dla Iniesty nie ma. Jest Sergio Busquets. Jeżeli Fabregas jest w formie topowej, a w tych dwóch meczach nie był, to jest to problem jego samego i Barcelony. W jednym spotkaniu potrafi zaprezentować się na miarę piłkarza globalnego, absolutnie genialnego, nieustępującego w niczym Leo Messiemu, a przychodzi mecz, w którym Fabregasa nie ma. Jeśli jest jednak w topowej formie, idealnie się z Messim uzupełnia. Messi się wycofuje, zostawia pozycję „dziewiątki”, tam wchodzi dynamicznie Fabregas i on wtedy potrafi odnaleźć sobie wolny sektor. Wtedy nie gryzie się z Iniestą. Kiedy jednak nie ma formy, robi się problem. Wtedy faktycznie tworzą się sektory, w których jest gęsto, w których piłkarze się o siebie obijają, a są miejsca, gdzie jest pusto. Wtedy, jeśli na przykład Real skupia się w danym momencie większą liczbą zawodników, to jest w stanie rozbić tę „tiki-takę”. Natomiast jeśli Fabregas jest w formie, to nie ma takiego problemu. Bo mimo tego, że oni czasami poruszają się tymi samymi korytarzami, to dzięki znakomitemu zmysłowi taktycznemu Iniesty oni sobie nie przeszkadzają. Dla mnie problemem na dzisiaj jest forma Fabregasa, a także znalezienie klasycznej „dziewiątki”, która w danym momencie, przy niekorzystnym rozwoju sytuacji, dawałaby Barcelonie zmianę systemu gry. Taki piłkarz oczywiście jest, nazywa się David Villa.

Nie uważa Pan, że ta słabsza forma w ostatnich meczach wynika z braku Vilanovy? Że brakuje tych decyzji czysto boiskowych, podejmowanych w trakcie meczu?

Absolutnie tak. Ja jestem przekonany, że Vilanova i Roura pozostają w stałym kontakcie, czego może nie widać, bo Roura nie będzie biegał cały czas z telefonem przy uchu, natomiast kontakt na pewno jest. Poza tym są przygotowywane scenariusze na wypadek niepowodzenia jakiegoś schematu. Jest analiza rywala i na to nakłada się jakąś taktykę, planuje się mniej więcej co się może wydarzyć, co można zrobić, kiedy coś nie zadziała. Na pewno są plany B, C i D. Ale brakuje człowieka, który potrafiłby z ławki krzyknąć, zmobilizować, brakuje po prostu lidera. To jest coś, co potrafił Pep Guardiola. Nawet jeśli przyjmiemy teorię spiskową, że to Vilanova był tym mózgiem, był osobą, która przygotowywała taktykę, która organizowała Barcelonę. Ale Pep dawał bardzo dużo jakości, jeśli chodzi o te kwestie mobilizacyjne, motywacyjne, był wielką osobowością. Vilanova aż taką osobowością nie był, ale potrafił się tego uczyć, starał się przekształcić swój charakter i to było widać w niektórych meczach. Jordi Roura jest „panem nikim”. Nie czarujmy się, kto wcześniej słyszał o Jordim Rourze… Z całym szacunkiem, to nie jest człowiek, który jest w stanie poprowadzić tę drużynę.

Czyli uważa Pan, że genialna pierwsza część sezonu w wykonaniu Barcelony nie była efektem pozostałości jeszcze po Pepie Guardioli?

Nie, nie, nie, absolutnie. Zawsze zaznaczam, że widać pracę Tito Vilanovy. To jest naprawdę inny zespół. Jak zaczniemy się zagłębiać w te niuanse taktyczne, w sposób gry Barcelony, to jest to robota Tito Vilanovy. To, że on znalazł miejsce dla Cesca Fabregasa, a nie tak, jak było za Guardioli, że wstawiało się tego Fabregasa i może uda się, że zagrają z Messim coś ciekawego. Nie mam wątpliwości, że Tito Vilanova zostawia swój ślad. Znalazł miejsce na boisku dla Adriano, zmienił rolę Sergio Busquetsa. Moim zdaniem Barcelona jako zespół jest na dziś zespołem wszechstronniejszym i lepszym niż ta Guardioli w ostatnim sezonie. To, że nie wyszły jej dwa mecze – zdarza się. Ale przecież też rywale umieją się już odpowiednio przygotować i znaleźć formułę, która wypaliła.

Komentarze
~HASAN (gość) - 12 lat temu

Goethe powiedział kiedyś że ten kto nie idzie do
przodu ten się cofa. Dla mnie na dzień dzisiejszy
to jest największy dylemat Barcelony. Nie brak
Vilanovy,Villi czy dołek drużyny a brak zmian w
systemie wymyślonym przez Katalończyków. Ewolucja
jaką prezentowała blaugrana utkneła w martwym
punkcie.
Mówi się że lepsze jest wrogiem dobrego ale na
Camp Nou zapomniano chyba że stojąca woda z czasem
zaczyna cuchnąć.

Najnowsze