Od momentu transferu do Realu Madryt latem 2005 roku, w karierze Julio Baptisty wszystko zaczęło być na opak. Furory w zespole Królewskich nie zrobił, później został bez żalu wypożyczony do Arsenalu, gdzie po roku odesłano go do Madrytu z pieczątką "nie, dziękuje". Ten sezon miał być identyczny jak dwa poprzednie, ale w związku z wydarzeniami z ostatniego miesiąca, nikt już na Santiago Bernabeu nie powie o Brazylijczyku, że w Realu jest "persona non grata".
No bo jak można powiedzieć tak o ojcu najważniejszego zwycięstwa Realu w tym sezonie- nad Barceloną na Camp Nou. Nie dość, że gol Brazylijczyka dał Królewskim trzy punkty i powiększenie przewagi nad Blaugraną do siedmiu punktów (Bestialska przewaga- jak określiła ją w poniedziałkowej relacji „Marca„), to w dodatku przerwał dwie fantastyczne passy Dumy Katalonii na swoim stadionie- 51 meczów ze strzeloną bramką oraz, co najważniejsze, 34 spotkań bez porażki. – To był magiczny moment – przyznał po potyczce, Baptista. Ale na sukces zapracował cały zespół, nie tylko ja.
Swoją karierę Julio zaczynał w Sao Paulo, wspólnie z Juliano Belettim i Kaką. Z obydwoma piłkarzami miał świetny kontakt, a ich przyjaźń trwa do dziś. W Sao Paulo „Czołg”, jak wówczas Baptista był nazywany, nie należał do gwiazd pierwszej wielkości. Grając na pozycji defensywnego pomocnika, miał za zadanie głównie ubezpieczać Kakę, by ten miał jak najwięcej miejsca do rozgrywania. Nie dziwne więc, że w ciągu czterech lat gry na Morumbi zdobył tylko 10 bramek w 73 spotkaniach. Dla porównania tyle trafień zanotował do tej pory w reprezentacji Brazylii, ale wystarczyły mu do tego tylko 35 mecze, zatem jego średnia goli na mecz wynosiła 0,13, podczas gdy w drużynie Canarinhos 0,30. Lepsza skuteczność to zasługa Joaquina Caparrosa, z którym Baptista spotkał się w 2003 r., gdy zamienił Sao Paulo na Sevillę. To Caparros wpadł na pomysł, aby wykorzystać wspaniałe warunki fizyczne nowego podopiecznego i z defensywnego pomocnika przekształcić go w napastnika bądź ofensywnego pomocnika. Przy okazji stwierdził również, że aktualny przydomek Julio, „Czołg” (El Tanque), nie ma żadnego wydźwięku marketingowego, zatem przechrzcił go na „Bestię” (La Bestia) co piłkarzowi zostało do dziś. Jednak nie nowa ksywa, a gole i wspaniała gra w barwach ekipy z Andaluzji sprawiły, że Brazylijczykiem zachwyciła się cała Europa.
Na Ramon Sanchez Pizjuan, Baptista spędził dwa lata. W sumie w zespole Sevilli rozegrał 62 spotkania, zdobywając 38 bramek, zatem jego średnia trafień wzrosła aż trzykrotnie! Przestał już być człowiekiem od czarnej roboty, pracującym na chwałę innych, a sam stał się gwiazdą numer jeden i wkrótce Sevilla okazała się dla Bestii za ciasna. Chrapkę na jego angaż miało wielu, a najbardziej walczyły o niego dwa londyńskie kluby: Arsenal i Tottenham. Julio długo pertraktował z The Gunners, by tuż przed zamknięciem letniego okna transferowego, zagrać Kanonierom na nosie i przenieść się do Realu Madryt. Kibice na Highbury, oczywiście z miejsca znienawidzili niesłownego piłkarza. Zarówno oni jak i on sam, pewnie nie spodziewali się, że wkrótce znów się spotkają i przez długi rok będą musieli się znosić. Nim doszło do wypożyczenia Bestii do Arsenalu, ten jeszcze przez rok grał w Madrycie, ale furory rzecz jasna nie zrobił. Już na wstępie swojej przygody z Królewskim, Baptista dostał znakomite referencje od Robinho, który powiedział: – Julio to wspaniały piłkarz. Znakomicie potrafi połączyć siłę fizyczną z umiejętnościami technicznymi. Jego transfer to znakomity zakup Realu. Piłkarzowi sezon 2005/2006 wyszedł średnio. Dostosował się do poziomu kolegów z zespołu, grając raz lepiej, raz gorzej. Częściej jednak gorzej. W sumie w 38 meczach zdobył 9 bramek, nie spełniając założonego przez siebie minima 12 trafień w sezonie.
W kolejnym sezonie nie dostał szansy na rehabilitację, bo na rok został wypożyczony do Arsenalu. Gdyby ta decyzja zależała tylko od niego, nigdy by jej nie podjął, bo przenosiny do Londynu były jedną z ostatnich rzeczy o której marzył. Jeszcze w lipcu mówił: – Real jest o wiele lepszy niż Arsenal. Poza tym znakomicie czuje się w Madrycie i nie w smak mi przeprowadzka gdzie indziej. To gdzie zagra w sezonie 2006/2007 nie zależało jednak tylko od niego. Z zespołu The Gunners bardzo chciał się bowiem wyrwać Jose Antonio Reyes i swoje marzenie spełnił, przenosząc się do Realu. Ktoś jednak w jego miejsce musiał powędrować w odwrotnym kierunku, a że był na Santiago Bernabeu takie jeden, który niespecjalnie się ostatnio prezentował, stąd wypadło na Bestię, który już na początku sierpnia doznał kontuzji kostki. Ogółem cały okres spędzony w Arsenalu, piłkarz może określić jednym słowem: „męczarnia”. Starał się jak mógł, aby przyzwyczaić się do angielskiego stylu gry, ale zbytnio mu to nie wychodziło, stąd mało imponujący bilans 24 meczów i zaledwie 3 bramek.
Najgorsze było to, że po zakończeniu sezonu 2006/2007, Baptista został na lodzie. Wenger powiedział mu wymowne: „Good bye”, zaś w Madrycie bardziej zajmowano się wydawaniem kasy na nowych piłkarzy, których kupowano bez opamiętania, że mało kto miał głowę aby myśleć o graczu powracającym z wypożyczenia. Ofert dla Bestii nie brakowało: Villarreal i Newcastle oferowały za niego 10 mln euro, Milan aż 25, z tym, że w końcu za te pieniądze kupił Alexandre Pato (choć mimo kupna gracza Internacionalu, Baptista wciąż był w planach Silvio Berlusconiego). W końcu jednak Rossonerich, 5 mln euro wysłupali na Emersona, co oznaczało, że Baptista chcąc nie chcąc, w Madrycie musi zostać. Niby przed rozpoczęciem sezonu 2007/2008 stwierdził, że jest szczęśliwy z powrotu do Realu i zrobi wszystko by tytuł pozostał na Santiago Bernabeu, ale…raczej mało było w tym szczerości. Tym bardziej, że Brazylijczyk od początku rozgrywek La Liga grywał ogony, i chociaż już w 2. kolejce Primera Division z Villarreal, zdobył pierwszego gola w sezonie, to jego pozycji raczej to nie wzmocniło. Do sprawy podchodził ze spokojem, ale coraz bardziej zaczęły męczyć go spekulacje transferowe. A to znów chce go Milan czy Tottenham, a to o jego powrocie do Sevilli marzy Juande Ramos, a to wspólnie z Roberto Soldado wkrótce trafi do Benfiki Lizbona. W końcu powiedział dość! – Dopóki Bernd Schuster nie powie mi, że w Madrycie jestem niepotrzebny, nigdzie się stąd nie ruszę! – zakomunikował tym wszystkim, którzy mieli zamiar w najbliższym czasie jeszcze gdziekolwiek go przymierzać.
Wilczy bilet mógł zresztą otrzymać znacznie wcześniej, gdy po spotkaniach el. MŚ 2010, wspólnie z Robinho, zamiast w czwartek, wrócili do Madrytu dopiero w piątek wieczorem. Obaj tłumaczyli się brakiem połączeń ze stolicą Hiszpanii w oczekiwanym terminie, ale tajemnicą poliszynela jest, że wspólnie z Ronaldinho hucznie świętowali efektowne zwycięstwo nad Ekwadorem 5:0. Ostatecznie ów duet nie zagrał w spotkaniu z Espanyolem Barcelona w 8. kolejce Primera Division i srogo oberwali po kieszeni. Gorzej jednak na całej aferze wyszedł Baptista, bo gdy Robinho występował już tydzień później w spotkaniu 3. kolejki Ligi Mistrzów z Olympiakosem Pireus, odgrywając przy tym prawdziwy show, Julio z kwaśną miną oglądał popisy kolegi z wysokości trybun. Ale jego czas w końcu nadszedł. Od początku grudnia i spotkania z Racingiem Santander, tylko raz (w starciu z Osasuną Pampeluna) zdarzyło się Bestii nie zagrać przez pełne dziewięćdziesiąt minut. Baptista grywał też częściej w Lidze Mistrzów, dorzucając do awansu Królewskich do 1/8 finału swoją cegiełkę. W sparingu z Partizanem Belgrad był jednym z nielicznych graczy, który na co dzień występuje w pierwszym składzie mistrzów Hiszpanii. W starciu z Serbami Bernd Schuster dał szansę głównie rezerwowym (m.in. Jerzemu Dudkowi). – Cały czas ciężko pracowałem na to by grać w pierwszym składzie i mój wkład został w końcu doceniony – nie posiadał się z radości po zakończeniu meczu. Wiedziałem, że każda szansa, którą dostanę, może być jednocześnie moją ostatnią, więc musiałem pokazać się z jak najlepszej strony. To co najgorsze w tym sezonie, jest już za mną.
Za to najlepsze, prawdopodobnie jeszcze przed nim, a zwiastunem lepszych czasów jest na pewno piękny gol z Barceloną, który dał Realowi zwycięstwo. „Baptista nieprzerwanie udowadnia swoją przydatność w Madrycie. W spotkaniu z Barcą, po raz kolejny pokazał, że jest nie tylko skutecznym napastnikiem, ale także niezwykle przydatnym graczem w środku pola”- piała nad jego grą „Marca„, obok Pepe, Ikera Casillasa i Sergio Ramosa, przyznając mu najwyższe noty za występ w Grand Derbi Europa. Julio Baptista gra jak Bestia dla rywali, ale dla kibiców jego gra jest po prostu piękna. Zatem Brazylijczyk jak mało który piłkarz na świecie, znakomicie oddaje specyfikę i nastrój baśni Jeanne- Marie Leprince de Beaumont „Piękna i bestia”.