Patryk Małecki – turbokozak na dnie


18 grudnia 2015 Patryk Małecki – turbokozak na dnie

Patryk Małecki – niepokorny, niesubordynowany, zawsze mający własne (niekoniecznie poprawnie skonstruowane) zdanie na każdy temat. Bad boy polskiego futbolu w ligowym wydaniu. Szybki, dynamiczny, przebojowy – Kamil Grosicki w wersji light. Tak było kiedyś. Dziś żal patrzeć na Małeckiego, który przypomina dziecko kwiatu w betonowej dżungli.


Udostępnij na Udostępnij na

Człowiek zapier****, stara się kur** – tą reakcję Patryka Małeckiego zna chyba każdy. Wszyscy mamy przed oczyma widok wściekłego piłkarza, który brutalnym kopniakiem nokautuje budkę dla rezerwowych. Niegdyś Małecki całkiem nieźle  radził sobie z kopaniem piłki, teraz upatrzył sobie inne, mniej mobilne cele. Pytanie brzmi, co się stało, że Małecki z każdym kolejnym meczem coraz bardziej pogrąża się w swojej przeciętności.

Wiślacki Totti

– Jeśli nie uda mi się wyjechać na Zachód, chcę zostać w Wiśle kimś na wzór Francesco Tottiego czy Stevena Gerrarda – tak w Lidze+ Extra mówił Patryk Małecki na temat swojej przyszłości. Był marzec 2011 roku. Wówczas jako piłkarz krakowskiej Wisły przeżywał bodaj najlepszy okres w swojej karierze. Sezon 2010/2011 zakończył z dorobkiem siedmiu goli i siedmiu asyst, był jednym z głównych architektów tryumfu „Białej Gwiazdy”  w ekstraklasie. Kochali go kibice, uwielbiał go trener Maaskant, dziennikarze wpychali go w szerokie ramiona Franciszka Smudy, który kompletował kadrę pod kątem Euro 2012. Małecki był na ustach wszystkich i mimo że wciąż był kontrowersyjny (warto w tym momencie wspomnieć chociażby o sytuacji, gdy odmówił wyjścia na mecz sparingowy z Hannoverem), Polska nosiła go na rękach. A miało być jeszcze lepiej.

17 sierpnia 2011 – Wisła Kraków podejmuje Apoel Nikozja w pierwszym meczu IV rundy eliminacji Ligi Mistrzów. Krok od piłkarskiego raju, krok od zastrzyku pieniędzy, który wywindowałby Wisłę wysoko ponad szarą rzeczywistość ekstraklasy. 70 minut wyrównanego meczu, żadna z drużyn nie chce ryzykować, gdzieś z tyłu głowy piłkarzy pojawia się myśl, że nie warto stawiać wszystkiego na jedną kartę, że to tylko pierwszy etap. Ktoś musi przerwać impas, a swoją kandydaturę zgłosił Patryk Małecki. Kto jest za? Kto przeciw? Kto się wstrzymał? Wniosek przyjęty jednogłośnie.

– To wszystko na oczach selekcjonera Franciszka Smudy – krzyczał Mateusz Borek, wznawiając medialną ofensywę mającą na celu wepchnięcie Małeckiego do kadry. W 2011 roku pewniakiem do gry na polsko-ukraińskim czempionacie był Błaszczykowski, ale na lewej flance mieliśmy spore problemy, co na dobrą sprawę nie zmieniło się do dnia dzisiejszego. Małecki miał być jednym z potencjalnych skrzydłowych na Euro. Trener Smuda był jednak uparty i z perspektywy czasu trzeba powiedzieć, że mimo wszystko miał rację.

Małecki zagrał dla kadry osiem razy, strzelił dwie bramki. Niby nieźle, ale warto bliżej przyjrzeć się temu, z kim przyszło mu rywalizować. Piłkarskie republiki bananowe jak Singapur, Kanada i Tajlandia – to właśnie z takimi rywalami mierzył się pierwszy w historii Canal+ „turbokozak”. Chapeux bas.

Początek końca

Dla Patryka zabrakło miejsca w kadrze na Euro i wydaje się, że był to moment przełomowy w jego karierze. O ile wcześniej można było o nim mówić jako o wyróżniającym się ligowcu, który potrafi wprowadzić odrobinę polotu i finezji w krajobraz ligowej szarzyzny, o tyle  odtąd coraz częściej dało się u niego zauważyć przerost formy nad treścią, chaotyczność w boiskowych poczynaniach, a czasem po prostu zwykła ludzką głupotę. Dużo wiatru, dużo przekleństw, mało piłkarskiej jakości. W dodatku Małecki nigdy nie słynął ze zbytniej inteligencji. To idealny przykład polskiego piłkarza, który zamiast na lekcje języka polskiego, uczęszczał na szkolny stadion. I żeby było jasne: nie wymagamy od zawodników tego, że z pamięci będą cytować inwokację czy Wielką Improwizację. Nie, to nie należy do ich zawodowych obowiązków. Warto byłoby jednak posiąść umiejętność poprawnego sklecenia zdania w ojczystym języku, unikając przy tym rzucania przysłowiowym mięsem na prawo i lewo.

https://www.youtube.com/watch?v=IQKQbBJ1WT8

Jego ostatni sezon, a właściwie runda jesienna rozgrywek 2014/2015 w Wiśle Kraków – użyję eufemizmu – nie była najlepsza. Jeden gol i jedna asysta przez 946 minut to wynik dość mocno absurdalny jak na skrzydłowego. Wydawało się, że Małecki albo na stałe zadomowi się na ławce rezerwowych Wisły, co ostatecznie pogrążyłoby jego marzenia o zostaniu klubową legendą na miarę Henryka Reymana, albo trafi do pierwszoligowego zespołu, by rozpocząć tak rozpowszechniony proces odcinania kuponów. Jednakże nieoczekiwanie pojawiła się tak zwana „propozycja nie do odrzucenia” – zarówno dla Wisły, jak i dla Małeckiego. Po Patryka zgłosiła się Pogoń Szczecin.

Portowiec, ale nie sportowiec

Co skłoniło Dariusza Wdowczyka do sprowadzenia Patryka Małeckiego, trudno powiedzieć. Być może liczył, że piłkarz odzyska formę, być może chciał wykreować siebie na trenera, który potrafi wskrzesić coś, co dawno dokonało swojego piłkarskiego żywota. Jednakże zarówno pierwsza, jak i druga opcja „kompletnie konkretnie” nie wypaliła.

Małecki pogrążył się w swoim systematycznym zjeździe z ligowego piedestału. Ilekroć wychodził na boisko, tylekroć do jego występów idealnie pasowałaby muzyka z Benny Hilla. Przykro było patrzeć na to, co na boisku pokazuje piłkarz, który nie tak dawno aspirował do gry w reprezentacji. 999 minut – tyle czasu na wiosnę 2015 roku spędził Małecki na boiskach ekstraklasy, biegając po ligowych boiskach. Przez ponad 16 godzin udało mu się osiągnąć IMPONUJĄCY dorobek – zero bramek i zero asyst. Trudno chyba znaleźć piłkarza, który w większym stopniu niż Małecki „jedzie na reputacji”.

Gdy w Szczecinie pojawiła się nowa miotła w postaci trenera Michniewicza, forma Pogoni wystrzeliła w górę. Niemalże cały zespół urósł, prezentował się nadzwyczaj dobrze. Jednak jak w każdym stadzie, tak i w ekipie „Portowców” pojawiła się czarna owca – Małecki.

Jak dotychczas w sezonie 2015/2016 były piłkarz Wisły spędził na boisku 1097. Warto odnotować, że zanotował progres. W 18 meczach zanotował, uwaga, bramkę i asystę. Ewidentnie możemy mówić o renesansie formy Małeckiego.

Żarty na bok, zachowajmy powagę. „Ciszej nad tą trumną”. Zawodnik ofensywny, który legitymuje się takim bilansem, powinien chyba zawiesić buty na kołku i przestać męczyć swoją grą wszystkich, począwszy od kibiców, przez trenera i kolegów z zespołu, na samym sobie skończywszy. Małecki potrzebuje średnio 29 strzałów, aby piłka wreszcie zatrzepotała w bramce. Porównując jego „osiągnięcie” do wyniku chociażby Grzegorza Bonina, który na jednego gola potrzebuje średnio sześciu strzałów, łatwo dojść do wniosku, że Małecki powinien bliżej zaznajomić się z repertuarem grupy Perfect i „zejść ze sceny”.

Powrót na stare śmieci?

W ostatnich dniach pojawiła się plotka, jakoby Patryki miał przejść do Wisły Kraków. Pytanie brzmi, czy to „Biała Gwiazda” potrzebuje Małeckiego, czy Małecki „Białej Gwiazdy”. Odpowiedź wydaje się prosta: dla piłkarza Pogoni byłoby to rozwiązanie idealne. Powrót do ukochanego miasta, gdzie mimo wszystko wciąż jest darzony sporym szacunkiem, okazja do przypomnienia sobie dni, w których mógł spojrzeć w lustro i nazwać siebie piłkarzem. Pewnie gdzieś w głębi siebie Małecki liczy na to, że magia Grodu Kraka zadziała po raz kolejny, a jego forma odrodzi się niczym feniks z popiołów.

Słodka naiwności…

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze