Jeśli ktoś ma jeszcze wątpliwości, czego brakowało w minionym sezonie przy Łazienkowskiej, to po meczu z Cracovią już doskonale wie. Piłkę do siatki na dwa do jednego wnieśli kibice, którzy wiarą zagrzewali piłkarzy Legii do gry do ostatniej sekundy meczu. Atmosfera udzieliło się wszystkim.
To kibice przede wszystkim wierzyli, że ten mecz jest do wygrania, a kiedy zszedł z boiska charyzmatyczny Bartosz Ślusarski stało się jasne, że gościom pozostało już tylko głęboko się bronić. Sposób gry, w którym zespół cofa się blisko własnej bramki, nie rokuje dobrze, szczególnie w występach przeciwko dobrze usposobionej ofensywnie Legii. „Wojskowi” mają swoje problemy w obronie – co pozwoliło Cracovii dojść do kilku stuprocentowych sytuacji, których nie wykorzystała – ale ofensywnie Legia jest jedną z najmocniejszych drużyn w Polsce.
Obydwie drużyny mogły rozstrzygnąć ten mecz wcześniej, ale tym razem obaj bramkarze wygrali pojedynki jeden na jednego z napastnikami. Co stało się w końcówce meczu i jak długo piłkę trzymał w rękach bramkarz Cracovii już nie jest ważne. W Krakowie będą udowadniać, że miał jeszcze czas, a w Warszawie, że czas wprowadzenia futbolówki dawno minął. Jak zwykle rację miał sędzia i nie ma co rozdzierać szat o to, że arbiter trzymał się przepisów. Często takie sytuacje uchodzą w naszej lidze bez echa i może dlatego pewne przyzwyczajenia u piłkarzy pozostają.
Sędzia mógł podjąć decyzję, że nic się nie stało i czy bramkarz wprowadzi piłkę sekundę szybciej czy dwie sekundy wolnej nie ma wielkiego znaczenia. Arbiter podjął decyzję taką, a nie inną i warto przeliczyć na powtórkach, ile sekund trzymał piłkę w dłoniach bramkarz Cracovii. Zresztą później stanął zbyt daleko od dalszego słupka bramki, co przy tak szerokim murze było ryzykowną decyzją.
Maciej Iwański uderzył piłkę lekko i celnie, zapewniając Legii trzy punkty. Kibice na stadionie stworzyli wspaniałą atmosferę, która udzieliła się piłkarzom. Legia pokazała, że będzie trudna do pokonania na własnym boisku. Czasem to gra zespołu podrywa trybuny i emocje sięgają zenitu, ale bywa, że to kibice znakomitym dopingiem mobilizują drużyny do lepszej gry z wiarą w końcowy sukces.
Przy Łazienkowskiej tym razem największe słowa uznania należą się kibicom i każdy już wie, co oznacza dwunasty zawodnik w zespole lub jego brak.
Byłem, dopingowałem, wygrałem ;) Póki co cały
doping "ucieka" w wolną przestrzeń po 4 trybunie -
aż boję się myśleć co się stanie, kiedy obiekty
zostanie zamknięty ze wszystkich stron :D