Niemieckie warzenie: Werder Brema – to miał być ten sezon


Ryzyko, które może się nie opłacić

22 września 2019 Niemieckie warzenie: Werder Brema – to miał być ten sezon
en24.news

W pierwszych dziesięciu latach XXI wieku Werder Brema był jedną z czołowych drużyn w Bundeslidze. Za sterami Thomasa Schaafa „Zielono-biali” przeżywali swój złoty okres. Obecnie jakbyśmy głośno powiedzieli, że ekipa z Północnych Niemiec ma na swoim koncie cztery krajowe mistrzostwa, to młodsi kibice przecieraliby oczy ze zdziwienia. Jednak i ten klub ma prawa marzyć o powrocie do elity. A wydawało się, że w obecnym sezonie wreszcie uda się po prawie dziesięciu latach wrócić na europejskie areny. Ale wtedy zaczęli „sypać” się zawodnicy.


Udostępnij na Udostępnij na

Kiedy jak nie teraz? Takie pytanie mogli skierować do siebie fani „Zielono-białych” przed startem sezonu 2019/2020. W Bundeslidze do europejskich pucharów kwalifikuje się siedem zespołów, z czego czołowa czwórka melduje się od razu w Lidze Mistrzów. Dlaczego Werder Brema nie miałby załapać się do tej siedmiozespołowej grupki? Wiemy dobrze, że Bayern Monachium i Borussia Dortmund są poza zasięgiem. Ale w RB Lipsk doszło do zmiany trenera i może nie od razu wszystko szybko zaskoczy (jak pokazał początek sezonu jednak szybko Nagelsmann zaaklimatyzował się w nowym otoczeniu), Hoffenheim straciło szkoleniowca i paru ważnych zawodników, Schalke jest kompletną niewiadomą, Eintracht stracił najważniejszych piłkarzy w ofensywie, Wolfsburg, Hertha i BMG pozmieniały też trenerów. Wydawało się, że jest to idealna sytuacja dla ekipy z Północy.

Ale niestety, kiedy wszystko idzie za dobrze, to musi coś się stać nieoczekiwanego. Latem utrzymano główny trzon drużyny, poza Maxem Kruse, który wybrał grę w Fenerbahce. Mądrze też uzupełniono skład i można było realnie myśleć o czołowej siódemce. Mimo wszystkich pozytywnych znaków dyrektor zarządzający ds. sportu Werdera – Frank Baumann – w przedsezonowym wywiadzie dla Weser Kuriera troszkę stonował te zapędy. Oczywiście, dla niego ważną sprawą byłby powrót do europejskich pucharów, ale sam przyznał o liczeniu na szczęście. Na razie ono odwróciło się od bremeńczyków, bo rozegrano dopiero 5. kolejek Bundesligi, a na liście kontuzjowanych pojawiło się aż 12 nazwisk.

Werder Brema zaryzykował

Władzom „Zielono-białych” udało się zatrzymać w klubie większość kluczowych zawodników. Jedynie z Maxem Kruse nie udało się przedłużyć kontraktu. W zasadzie nie sprzedano nikogo, dlatego podjęto ryzyko z zakupem dwóch piłkarzy. Drużynę zasilili Niclas Fuellkrug (6,5 mln euro) oraz Marco Friedl (3,50 mln euro). Poza nimi wypożyczono za gotówkę Omera Topraka, Michaela Langa oraz Leonardo Bittencourta. Tęsknota w Bremie za grą w europejskich pucharach jest już duża. Przed sezonem tak to ujął Frank Baumann: – Po sześciu trudnych latach o wiele odważniej było otwarcie mówić o Europie. Konieczne było jednak podjęcie pewnego ryzyka. Wszystko w celu, aby wyjaśnić, że po prostu nie jesteśmy zadowoleni z przeciętności. Tęsknię za międzynarodowymi meczami w środku tygodnia w Weserstadion.

W pewnym momencie ważne jest, aby zrobić ten następny krok. Na wiele sposobów. Finansowo, ponieważ wiąże się z wyższymi przychodami. Ale także, aby jeszcze bardziej związać niektórych zawodników z Werderem. Gra w europejskich pucharach to dla nich kolejny krok w ich karierze. Ci piłkarze już wzbudzają zainteresowanie innych klubów grających na arenie międzynarodowej. Frank Baumann dla Weser Kuriera

Na czym miałoby polegać to ryzyko? Werder Brema to nie jest drużyna mająca jakieś potężne zaplecze finansowe. Nie jest też najgorzej, a po prostu co roku udaje się spiąć budżet bez większych problemów. Na obecny sezon wydano trochę gotówki na transfery oraz zatrzymanie ważnych zawodników. Z transferów nie odnotowano przychodów, więc jeśli nie uda się w tym roku zająć miejsca gwarantującego grę w Lidze Europy, a przy dużym szczęściu w Lidze Mistrzów, to najprawdopodobniej za rok odejdzie paru istotnych piłkarzy.

A jeżeli spojrzymy na kadrę „Zielono-białych” to możemy znaleźć w niej kilka naprawdę solidnych postaci jak na rynek bundesligowy. W bramce świetnie spisuje się Jiri Pavlenka. W obronie mamy Ludwiga Augustinssona czy wypożyczonego Topraka. Druga linia oparta jest na Nurim Sahinie (tutaj działa już bardziej magia nazwiska), Davym Klaassenie, braciach Maximilianie i Johannesie Eggesteinach czy Milocie Rashicy. W ataku gra Yuya Osako, Niclas Fuellkrug, grający ostatni rok w karierze (kolejny raz) Claudio Pizarro czy dochodzący coraz bardziej do głosu młody Josh Sargent.

Skład wydaje się być solidny, ale zaletą jest zgranie. Skoro stracono tylko Kruse, to można było odważniej mówić o walce o europejskie puchary. W niedalekiej przeszłości drużyny ze słabszymi składami potrafiły zająć miejsca premiujące grą w Europie. Dlatego też w Bremie liczono na dobry sezon. Tylko czasem jak wszystko idzie dobrze, to zaczynają się pojawiać problemy. Nimi są kontuzje, bo od początku startu rozgrywek lista graczy kontuzjowanych tylko się powiększa.

Największe straty zanotowała linia defensywy. Zwłaszcza środek, bo dopiero w październiku do gry wrócą Omer Toprak, Sebastian Langkamp, Niklas Moisander oraz Milos Veljković. Obecnie Werder jest zmuszony grać na stoperze nominalnym prawym obrońcą Theodorem Gebre-Selassie oraz ściągniętym z rezerw 30-letnim Christianem Grossem. Dużo problemów sprawiła także kontuzja Ludwiga Augustinssona (wróci dopiero na wiosnę).

Werder Brema w obecnym sezonie

Liczne kontuzje na pewno nie pomagają w odpowiednim realizowaniu taktyki. Florian Kohfeldt musi szyć z tego co ma. Aktualnie w linii obrony ma zdrowych czterech piłkarzy, więc wyboru za dużego w tej formacji nie ma. Do tego dochodzą jeszcze urazy piłkarzy ofensywnych. W sezon świetnie wszedł Yuya Osako, który strzelił trzy bramki. Szło dobrze, więc złapał kontuzję ścięgna kolana. Najgorsze prognozy mówią o powrocie w listopadzie, ale może uda się szybciej „poskładać” Japończyka. Świeżo sprowadzony Fuellkrug już zerwał więzadło krzyżowe na treningu i na razie trudno przewidzieć kiedy wróci do gry. Fin Bartels i Kevin Moehwald też są wykluczeni na jakiś czas, a z dobrych wiadomości – wraca Milot Rashica.

„Zielono-biali” mają za sobą pięć meczów ligowych. Dwa z nich wygrali (3:2 z Augsburgiem i 2:1 z Unionem), a dwa przegrali (Fortuna 1:3 i Hoffenheim 2:3). Ale mimo wszystko można na razie oceniać plan trenera pozytywnie. Werder Brema dochodzi do akcji ofensywnych, bo jest najczęściej strzelającą drużyną na bramkę rywala w Bundeslidze (74 strzały). Drużyna z Północnych Niemiec znajduje się także w czołowej piątce w procentowej średniej celnych podań na mecz (86%). Piłkarze dużo biegają w meczach, ale nie notują za dużo sprintów.

Ogólnie podopieczni Kohfeldta lepiej czują się mając piłkę u nogi niż się za nią uganiając. A nawet jak to muszą robić, to nie są zbyt agresywni. Są jedną z najmniej faulujących drużyn w lidze i są niezbyt często karani kartami przez sędziów. Ale w powietrzu czują się jak ryba w wodzie, bo wygrali już 96 pojedynków główkowych (5. miejsce w lidze). Pod tym względem powyższych statystyk, to za bardzo nie zmieniło się to w porównaniu do zeszłego sezonu.

Przy spojrzeniu indywidualnym na piłkarzy, to kluczowym ogniwem był Niclas Fuellkrug. Nowy napastnik Werdera oddał już 15 uderzeń na bramkę rywali (Osako 14 strzałów), ale istotniejsza była inna statystyka. 26-latek zbijał dużo dośrodkowań, bo wygrał najwięcej pojedynków główkowych w całej lidze (26 razy). Skoro on i Japończyk są wykluczeni z gry to sztab szkoleniowy musi na nowo tworzyć wizję ataku. Na szczęście nie wszystko stracone, bo dość istotnym elementem w układance niemieckiego trenera jest Nuri Sahin. Przez byłego reprezentanta Turcji przechodzi najwięcej piłek, a sam też nią dobrze operuje. W tym sezonie zaliczył już trzy asysty, a ogólnie w pryzmacie ligi tworzy najwięcej sytuacji kolegom z drużyny. Do tego on daje pierwszy sygnał przy obronie nacierając na przeciwnika.

W sobotnim meczu przeciwko RB Lipsk było widać braki tych istotnych zawodników. Nowa linia ofensywna była jeszcze bez wsparcia Sahina, który pauzował za czerwoną kartkę. Wynik 0:3 trochę przekłamuje obraz gry, bo drużna Kohfeldta chciała grać swoje. Gospodarze starali się utrzymywać jak najdłużej przy piłce, ale do końca nie wychodziły im ataki. Duża wymuszona rotacja powoduje, że zawodnicy nie „czują się” wzajemnie na boisku. Przeciwko tak dobrze zorganizowanej drużynie, jaką jest obecny lider Bundesligi, to szybko musiało się zemścić. Niestety piękne marzenia o walce o europejskie puchary w tej chwili zamieniają się w koszmar.

Skąd marzenia o europejskich pucharach?

Zapewne młodsi kibice Bundesligi mogą tego nie pamiętać. Werder Brema jeszcze jakieś 15 lat temu grał nawet w Lidze Mistrzów. Od kiedy zatrudniono „tymczasowo” Thomasa Schaafa w końcówce lat 90. ubiegłego wieku, to z czasem „Zielono-biali” zaczęli pukać do ligowej czołówki. W sezonie 2003/2004 sięgnęli po mistrzowską paterę i Puchar Niemiec. Od tego momentu przez następne sześć lat tylko raz wypadli poza najlepszą trójkę w Bundeslidze. Wtedy to tę ekipę reprezentowali tacy piłkarze jak Johan Micoud, potem jego następca Diego. W ataku szalał Brazylijczyk Ailton, a też Miroslav Klose swoje strzelił. Poza nimi przez lata w Bremie pojawiły się takie nazwiska jak Frank Baumann, Tim Borowski, Nelson Valdez, Angelos Charisteas, Ivan Klasnić, Valerien Ismael, Tim Wiese, Naldo, Torsten Frings, Per Mertesacker, Max Kruse i wielu innych.

Od 2004 roku Werder Brema prezentował się przyzwoicie w europejskich pucharach. Swój pierwszy sezon w Lidze Mistrzów zakończył na 1/8 finału, a rok później osiągnął identyczny wynik. W 2007 roku zakończył rywalizację na półfinale Pucharu UEFA. Najlepszy moment dla klubu to finał tych rozgrywek w 2009 roku. Wtedy to „Zielono-biali” przegrali z Szachterem Donieck. Był to dość symboliczny finał, bo ostatni pod starą nazwą. Już dziesięć lat minęło od tego meczu. Dla spotęgowania tego kawałka czasu dodamy, że wtedy najlepszym piłkarzem w Polsce o nazwisku Lewandowski był Mariusz, legenda ukraińskiej drużyny z Donbasu. Dla Bremeńczyków przygoda ze spotkaniami na europejskich arenach trwała jeszcze dwa lata, po czym skończył się piękny okres w historii tego klubu.

Ostatni mecz w europejskich pucharach rozegrano jesienią 2010 roku. Dlatego też w głowach kibiców Werdera te wspomnienia są dość żywe. Dlatego dla nich dość ważną sprawą jest powrót na salony na Starym Kontynencie. To w tej chwili największe marzenie władz klubu oraz fanów zasiadających na Weserstadion.

Miłego złe początki?

Początek nowego sezonu nie należy do najłatwiejszych. Zanosi się na drugą z rzędu walkę o europejskie puchary do ostatniej kolejki. Werder Brema to drużyna zasługująca na grę w najważniejszych rozgrywkach w Europie. Dobrze o tym wiedzą kibice, wierzą w to władze w klubie oraz piłkarze, którzy zostali mimo ciekawych ofert. To wciąż może być ten sezon, ale najważniejsze będą czyste głowy piłkarzy. Jeżeli zostanie zatrzymana lawina kontuzji, to znacznie bliżej będzie do wymarzonej najlepszej siódemki. Może to tylko lekki falstart, a „Zielono-biali” od przyszłego miesiąca wlecą już na właściwą ścieżkę. Życzymy im żeby ten koszmar początku sezonu szybko się skończył.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze