Niemieckie warzenie: Niemcy nie lubią poniedziałków


Dlaczego kibice strajkowali przeciwko poniedziałkowym meczom?

18 lutego 2019 Niemieckie warzenie: Niemcy nie lubią poniedziałków

Mało kto lubi po weekendzie wracać do pracy, na uczelnię czy do szkoły. Przez to nie lubimy poniedziałku. Ale ten dzień stał się także wrogiem kibiców w Niemczech. Władze Bundesligi wprowadziły do terminarza w kilku kolejkach poniedziałkowe mecze. To się bardzo nie spodobało fanom futbolu u naszych zachodnich sąsiadów. Dlaczego aż tak źle podchodzą do tych dodatkowych terminów?


Udostępnij na Udostępnij na

Prawdopodobnie jakby raper O.S.T.R. był Niemcem lub rapowałby po niemiecku, to jego utwór „Nie lubię poniedziałków” byłby wykorzystany przez kibiców w Bundeslidze. Być może podobnie byłoby z reżyserem Tomaszem Chmielewskim i jego filmem z lat 70. XX w. pod tytułem „Nie lubię poniedziałku”. Ale dlaczego tak bardzo w Niemczech kibice mają po dziurki w nosie pomysłu z rozegraniem słownie jednego meczu? I to raz na jakiś czas? Odpowiedź jest prosta, ale dla kogoś obcującego dłużej z Niemcami. Zaraz postaramy się Wam to wytłumaczyć.

Pięć meczów na sezon w poniedziałki

Zacznijmy od początku. W 2016 roku władze Bundesligi zdecydowały, że w ciągu następnego sezonu zostanie rozegranych pięć meczów w poniedziałki wieczorem. Miałoby to początkowo potrwać do sezonu 2020/2021. Do tego czasu miałaby zostać podjęta decyzja o ewentualnym powiększeniu tej puli. Miało to związek z zwiększeniem liczby pokazywanych meczów w telewizji, co oczywiście wiązało się z większymi wpływami pieniędzy. Ta wiadomość błyskawicznie dotarła do fanów klubów Bundesligi. Pojawiły się transparenty krytykujące ten pomysł praktycznie na każdej arenie.

Jest kilka powodów, dla których ten pomysł nie podoba się kibicom. Po pierwsze ten termin był zawsze zarezerwowany dla ostatniego meczu kolejki rozgrywek 2. Bundesligi. W Niemczech zaplecze ekstraklasy też się cieszy dużą popularnością i pojawiły się obawy o spadek zainteresowania niższym poziomem ligowym. Po drugie jak możemy zobaczyć podczas transmisji spotkań lub też na własne oczy (jak mamy możliwość pojawić się na miejscu), że praktycznie cały stadion jest wypełniany. Zawsze też pojawiają się kibice gości. I właśnie tu chodzi o nich. Na mecz trzeba dojechać, a jak mamy mecz w piątek wieczorem, to na drugi dzień jest weekend i wolne. A we wtorek przecież trzeba pójść wyspanym do pracy!

Tradycja, czyli tak jak jest teraz, jest najlepiej

Jest też trzeci powód, taki najmocniejszy i zarazem najtrudniejszy do wytłumaczenia. Niemcy są tradycjonalistami. Jak coś cały czas działa jak należy, to po co to zmieniać? Przyzwyczaili się do danego porządku. Można to też przyrównać do innego głośnego tematu związanego z fanami Bundesligi. Kibice szanują tradycję, mają respekt do historii innych klubów i takie Paderborn, Darmstadt czy Ingolstadt nikomu nie przeszkadzało w najwyższej klasie rozgrywkowej. Te drużyny mają pewien „ciąg” i po latach udało się im dotrzeć na szczyt. Może nie na długo, ale tu dotarli. Ale inaczej się ma to w kwestii RB Lipsk, czy w trochę mniejszym w przypadku Hoffenheim.

Dla klubów w Bundeslidze i zwłaszcza ich fanów, takie kluby „sztucznie” wspomagane pieniędzmi nie są uczciwe w stosunku do obecnej stawki ligowej. Na swoją pozycję takie ekipy jak Bayern, Borussia, Bayer czy Eintracht pracowały latami, a tu pojawia się nagle znikąd RB Lipsk i od razu pcha się na afisz. Nie do pomyślenia. A nikt nie zwraca uwagi na to, jakimi zawodnikami ten klub dysponuje? Jaką drogę przeszedł? Bo przecież awansu sobie nie kupił, a uczciwie szedł od najniższych szczebli. Ale dla wielu kibiców „Byki” są teraz jednym z głównym wrogów. Sztucznym tworem do zniszczenia. Dlaczego? Bo przyszedł nagle i zakłóca obecny ład.

Trochę inna sytuacja jest z Hoffenheim. RB Lipsk to w zasadzie drużyna, która powstała na nowo. Ekipa z Sinsheim ma swoją historię. Tam bardziej była niechęć do sponsora „Wieśniaków”, który wpompował w klub kasę, co pomogło wspiąć się do Bundesligi. Do nich jednak szybko się przyzwyczajono i też nie atakowano tak mocno jak obecnie zespół z koncernu Red Bulla. Może poza fanami BVB, którzy „lubią docinać” właścicielowi TSG.

Trudno przegryźć nowe

Ten niemiecki porządek i tradycja czasem jest napędem „spowalniającym”. Może to właśnie przez niego futbol zawodowy i zarazem Bundesliga dopiero wystartowały w latach 60. XX w. Dopiero niedawno mogliśmy obchodzić 50-lecie istnienia tych rozgrywek. Z tej okazji powstała „Bundesliga. Niezwykła opowieść o niemieckim futbolu” autorstwa Ronalda Renga. Jest on niemieckim dziennikarzem, który ma już na koncie 12 napisanych książek (m.in. znany w Polsce „Robert Enke. Życie wypuszczone z rąk”). Wydaje nam się, że on najlepiej pokazał ten problem tego porządku i tradycji. I to na przykładzie Eintrachtu Brunszwik z lat 70. XX w. To pokazuje najlepiej, jak to jest zakorzenione w narodzie niemieckim.

Ale najpierw krótkie streszczenie sytuacji. W końcówce lat 60. XX w. DFB zabroniło drużynom umieszczać reklamy na koszulkach. Jednak jedna z ekip Bundesligi znalazła sposób na obejście tego przepisu. Prezes Eintrachtu Brunszwik wraz z producentem wódki Jaegermeister obeszli zakaz Związku. 24 marca 1973 roku przy spotkaniu ligowym z Schalke piłkarze „BTSV” mieli na koszulkach zmodyfikowane logo. Zamiast lwów w herbie drużyny pojawił się jeleń. Kto kiedykolwiek widział Jaegermeistra pewnie domyślił się o co chodzi. Dla pozostałych, jeleń to symbol tego trunku i od razu kojarzący się z danym produktem.

Sędzia meczu […] mierzył nawet linijką długość jelenia, dzięki czemu Niemcy znów mogli sobie podyskutować na swój ulubiony temat – o moralności. Czy reklama na koszulkach była znakiem czasu? A może oznaczała koniec sportu, skoro piłkarze stają się chodzącymi słupami ogłoszeniowymi?Ronald Reng „Bundesliga. Niezwykła opowieść o niemieckim futbolu”

Był to początek trendu, który trwa do dzisiaj. Obecnie wydaje nam się dziwne, kiedy jakaś drużyna nie ma żadnego brandingu na koszulce. A wtedy coś takiego było nie do pomyślenia w Niemczech i czymś odchodzącym od normy. Od tego meczu Eintrachtu musiało upłynąć ładnych kilka lat, żeby taka praktyka musiała się przyjąć. I do dzisiaj są takie zasady zakorzenione w Niemcach. Dlatego też cały czas nikt w Bundeslidze nie deklaruje śmiało zniesienia zasady własnościowej 50+1. Ale to temat na inną okazję.

Protesty zrobiły swoje

Kibice znajdujący się na stadionach Bundesligi zrobili dużo, aby uprzykrzyć władzom ligi ich pomysł. Już w pierwszym spotkaniu Eintrachtu Frankfurt z RB Lipsk pojawiło się nawet kilka rodzajów protestu. Najpierw tych najzagorzalszych kibiców nie było na początku meczu, dopiero po kilku minutach pojawili się na stadionie. Następnie nie prowadzono dopingu. Podczas ataku gospodarzy była cisza, a przy akcjach gości dmuchano w tzw. wuwuzele. Jeszcze opóźniono start drugiej połowy, bo boisko obrzucono piłeczkami tenisowymi.

Gdy przyszła kolej na poniedziałkowy mecz w Dortmundzie, to słynna „Gelbe Wand” była praktycznie pusta. Na znak strajku kibice prowadzący doping nie pojawili się na stadionie. Poza bojkotem spotkania z Augsburgiem oczywiście pojawiło się wiele transparentów przeciwko poniedziałkowi z Bundesligą. Pierwszy poniedziałkowe spotkanie obecnego sezonu było zaplanowane na 3 grudnia. W związku z tym kibice postanowili solidarnie nie tylko zaprotestować w ten konkretny dzień. Zaplanowano, że podczas pierwszych połów gier całej kolejki będzie cisza na trybunach.

To było wystarczające dla DFB, które wycofało się ze swojego pomysłu. Zapowiedziano, że od sezonu 2021/2022 z terminarza Bundesligi znikną poniedziałkowe spotkania. Dzięki tej decyzji podczas 13. kolejki doping był prowadzony przez kibiców. Jednak cały czas przez obecne i najbliższe dwa sezony mecze w pierwszy dzień tygodnia będą się pojawiać. Fani dopięli swojego. Ale czy jeszcze nie spróbują wymusić szybszego zniesienia tego niewygodnego terminu? Być może przekonamy się co nieco dziś wieczorem w Norymberdze.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze