Nieszczęście jednego spełnieniem marzeń dla drugiego. Oscar Mingueza walczy o honor La Masii


Zawodnik Barcelony B z miejsca wskoczył do „jedynki”, aby zastąpić lidera defensywy, Gerarda Pique

5 grudnia 2020 Nieszczęście jednego spełnieniem marzeń dla drugiego. Oscar Mingueza walczy o honor La Masii
barcablaugranes.com

Rok temu od pierwszej minuty nie rozegrał nawet połowy spotkań ligowych Barcelony B. Dziś bez wahania wypełnia będącą w szwach linię obrony „Blaugrany”. La Masia przywitała go w 2007 roku. Trzynaście lat później pozwoliła mu zadebiutować w pierwszej drużynie w spotkaniu Ligi Mistrzów. Nic takiego nie miałoby miejsca, gdyby nie pech innego obrońcy. Oscar Mingueza swoją historią pokazuje, że Barcelona powinna pójść po rozum do głowy.


Udostępnij na Udostępnij na

Myślę, że zasłużył na więcej występów. Dziś pokazał, że możemy na niego liczyć. Wykorzystał swoją szansę – Ronald Koeman tuz po debiucie Minguezy.

21-latek został wrzucony na głęboką wodę. Spotkaniem z Dynamem Kijów Barcelona rozpoczęła eksperyment pod tytułem: „Czy uda nam się ukryć brak Pique?”. Na pierwszy ogień poszedł Oscar Mingueza, który bez gry od ponad miesiąca wystąpił jak do tej pory w każdym spotkaniu. Trzy mecze z potencjalnie łatwymi rywalami, trzy czyste konta. Jest dobrze, ale sucha statystyka nie może zamydlić nam oczu.

Solidny początek niespodziewanego

Zadebiutowanie w Lidze Mistrzów w najlepszym klubie świata jest marzeniem. Jestem bardzo, bardzo szczęśliwy. Przez cały tydzień zastanawiałem się, czy pojawię się na boisku. Kiedy się dowiedziałem, że zagram, ucieszyłem się, miałem wielkie chęci do gry. Mam nadzieję, że to początek czegoś wielkiego. Trzeba dalej pracować powiedział piłkarz po wyczekiwanym debiucie.

Na boisku widzimy go często z kamienną twarzą, z którą zagrywa niczym zakodowane podania. Stres czy w pełni naturalne środowisko, do którego przyzwyczajany był przez ponad dekadę? Prawdziwą twarz zawodnika poznamy, kiedy ten otworzy usta. Trudno o ukrywanie szczerych emocji, gdy spełniają się twoje marzenia. Ciężka, wieloletnia praca się spłaca, ale z tyłu głowy wciąż pozostaje świadomość, że czar może zaraz prysnąć.

Być może tak się nie stanie, bo początek jest więcej niż dobry. Mingueza stworzył duet z Lengletem. Tym, którego do pewnego czasu uznawać można było za pewniaka dorównującego do poziomu Pique. W tym sezonie Francuz się zdrzemnął z Realem i do tej pory się nie obudził. Elektryczny, niepewny, z głową w chmurach. Lengleta pilnować muszą nie tylko rywale, ale i jego koledzy z drużyny. W tym trudniejsza robota dla Minguezy, który, wchodząc, musi przede wszystkim patrzeć na siebie. A to jak do tej pory się sprawdza.

Dlaczego? Można wyróżnić głównie jeden powód. Jest wychowankiem gotowym na takie wyzwania. Trzynaście lat grania w takim, a nie innym systemie. Do głowy wpajana ta, a nie inna filozofia piłkarska. Mając te same korzenie, łatwiej jest o chociażby stabilną głowę, tak ważną w dzisiejszym futbolu. Pewność siebie potrafi zakryć nawet pewne braki piłkarskie.

Oscar Mingueza chce wykorzystać dar od losu

W ciągu tygodnia wystąpił w trzech spotkaniach, wcześniej rozgrywając tylko jedno w sezonie 2020/2021. Od tego z 24 października minął ponad miesiąc. Do składu wszedł dosłownie z miejsca. Bez gry nawet w rezerwach, w których przez swoją całą karierę trudno powiedzieć, aby zachwycał. Nie był filarem „Barcy” B, nie był produktem, którym klub miał w zwyczaju przesadnie się chwalić. Nie zmienia to faktu, że stał się naturalnym wyborem, kiedy do gry pozostał zaledwie jeden środkowy obrońca.

Deficytu na tej pozycji na ten moment nie widać. Zasługa w tym niekoniecznie wymagających rywali i dobrej dyspozycji duetu Lenglet–Mingueza. Skupmy się na tym drugim. Szczerze? Po 270 minutach gry wychowanek nie powala na kolana. Nie jest to zawodnik z potencjałem na jednego z najlepszych na swojej pozycji. Nigdy nie był. To nie oznacza jednak, że nie może stanowić o sile nawet Barcelony.

Jego możliwości nie zostały jeszcze w pełni sprawdzone. Poza tym Mingueza prezentuje się o niebo lepiej, niż mogliśmy się tego spodziewać. To nie tak, że z góry kibice założyli sobie niskie wobec niego oczekiwania. Należało spojrzeć na sytuację „Blaugrany” na chłodno. Ta znalazła się w trudnej sytuacji, bez lidera swojej defensywy. Jak na razie po żadnym ze spotkań nie słychać głosów o jego braku.

Środkowa obrona to – obok pozycji bramkarza – poniekąd inna dyscyplina. Wykazać się tam umiejętnościami nie jest łatwo, a z góry definiuje się je nieco inaczej. Prościej o decydujący o wyniku spotkania błąd, o skreślenie swojego imienia na długie tygodnie. Do tej pory wychowanek wystrzega się rażących błędów. W Kijowie było niemal bezbłędnie, a nawet z asystą przy jednej z bramek. W meczach z Osasuną i Ferensvarosem wypadł nieco gorzej. Błędy się przytrafiały, lecz nie skutkowały groźnymi sytuacjami. Były sygnałami ostrzegawczymi, które należy wziąć pod uwagę przed ważniejszymi spotkaniami. A w takich Oscar Mingueza zagra na pewno, bo na to zasługuje.

Pozytywny budzik dla klubu

Dobrymi występami Mingueza na pewno staje przed szansą rywalizacji o pierwszy skład z wracającym po kontuzji Araujo. Jest o co walczyć, bo wygrany rozegrać może nawet kilkadziesiąt spotkań, które ominą kontuzjowanego Gerarda Pique.

Przykład Minguezy musi przemówić Barcelonie do rozsądku. Najprostsza, najtańsza, najbezpieczniejsza i często najlepsza opcja to ta tuż za rogiem. La Masia produkuje talenty, które klub ma ostatnio w zwyczaju marnować, aniżeli przynajmniej testować. Chodzi o zwykłe dawanie szansy, na które wielu z chłopców zasługuje. Ciężką pracą można spełnić największe marzenia. Te powinny być zasłużoną nagrodą, a nie ostatecznością w przypadku kataklizmu. Choć szkolenie piłkarzy zamienia się w produkcję masową, to aspekt człowieczeństwa nie powinien schodzić na dalszy plan. Bo nie po to stworzona została La Masia. Nie po to tak dobrze i głośno się o niej mówi, aby utalentowanych graczy widywać tylko wtedy, kiedy klub budzi się z ręką w nocniku.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze