Piłka nożna to przewidywalna gra. Może nie zawsze jest tak, jak mówił Gary Lineker, ale jeśli spojrzymy na większość lig na świecie, to przewidywania przedsezonowe najczęściej pokrywają się z ostatecznymi rozstrzygnięciami. Całe piękno futbolu polega na tym, że od czasu do czasu jesteśmy świadkami sensacyjnych zwycięstw, romantycznych marszów po nieśmiertelność i biblijnych porażek Goliata z Dawidem. Niespodziewani mistrzowie i ich pierwszy raz zszokował kibiców.
Jeśli w Polsce przed sezonem mówiono, że o mistrzostwo będzie walczył Lech z Legią, to w ostatecznym rozrachunku mistrzem Polski 2016 będzie Legia Warszawa, po tym jak Lech stracił dużą część sezonu. Jeśli w Anglii faworytami do tytułu były drużyny z Manchesteru, walczące z Arsenalem i Chelsea, to klub Romana Abramowicza uniknął spadku, „Czerwone Diabły” walczą z „Obywatelami” o czwarte miejsce, a drużyna Arsena Wengera próbuje po raz kolejny uniknąć kompromitacji.
Jak w bajkach, w których pośród pysznych w sobie rycerzy i książąt pojawia się pastuszek i swoim sprytem, i zaangażowaniem zdobywa królestwo. Bagatelizowany długo ma większą szansę na zwycięstwo, podczas gdy możni rozdzielają sobie zaszczyty.
Szansa dla Leicester, ale w tym gronie również @ZaglebieLubin pic.twitter.com/rlzpVlNiPE
— Marcin Tyc (@MarcinTyc) March 28, 2016
W tym sezonie oczy europejskich kibiców skupione są na Leicester. Sensacyjny lider Premier League ma ogromną szansę po raz pierwszy w swej historii sięgnąć po tytuł mistrza Anglii. Będzie to szokujące wydarzenie nie tylko dla bukmacherów, którzy przed sezonem nie dawali graczom Ranierego większych szans na utrzymanie, ale i dla ekspertów, i kibiców na całym świecie.
Jeśli „Lisom” uda się uciekać przed pościgiem równie skutecznie, jak dotychczas, to 15 maja dołączą do grupy nie tylko sensacyjnych zwycięzców swojej ligi, ale także do grona klubów, które po raz pierwszy wygrały najwyższą klasę rozgrywkową w swoim kraju.
W kilku ligach europejskich może także dojść do równie sensacyjnych rozwiązań. W naszym kraju nadal szanse na tytuł zachowuje Piast Gliwice, w Słowenii Olimpia Ljubljana ma szansę na historyczny sukces, w Chorwacji Rijeka jest bliska przełamania dekady sukcesów Dinama Zagrzeb, a FK Rostow w Rosji będzie do końca walczył o tytuł. Na to musimy jeszcze zaczekać. Dziś jest okazja spojrzeć na tych, którzy już przeszli do historii futbolu.
Niedawne niespodzianki
W zeszłym roku swoje pierwsze tytuły mistrzowskie w historii zdobył belgijski Gent i duński FC Midtjylland. Każda z tych historii jest trochę inna.
KAA Gent to klub starszy niż liga belgijska. W swojej 115-letniej historii jednak nie przebił się do świadomości europejskich kibiców. Zawsze był średniakiem i nic nie zapowiadało tego, że się to zmieni. Nie mieliśmy do czynienia ani z bogatym inwestorem, ani z ofensywą transferową, a także nie była to eksplozja pokolenia talentów pod wodzą przebojowego szkoleniowca. Trener Vanhaezebrouck jest wprawdzie szkoleniowcem znanym w Belgii, ale przed zeszłorocznym mistrzostwem nie osiągnął żadnych większych sukcesów. Skład obecnego mistrza nie jest naszpikowany gwiazdami i tylko ci, którzy bardziej interesują się futbolem, są w stanie wymienić jakichkolwiek graczy tego klubu. Nazwisko kupionego zawodnika za niecały milion euro ze słowackiego Trenczyna, Mosesa Simona, czy też najlepszego strzelca, Laurenta Depoitre’a, znajdują się wprawdzie w notesach skautów wielkich klubów, ale trudno ich zaliczyć do gwiazd futbolu. Mieszanka doświadczenia i młodości, ciężkiej pracy i gry zespołowej przyniosły efekt w postaci tytułu i wspaniałej przygody w Lidze Mistrzów.
Zupełnie inną historię napisali piłkarze duńskiego FC Midtjylland, klubu pod kontrolą naukowców. Możemy mówić tutaj o niespodziance, choć trudno użyć słowa – sensacja. Wprawdzie było to ich pierwsze mistrzostwo, ale gdy mówimy o klubie, którego początki sięgają końcówki XX wieku, nie możemy mówić o szoku. Szczególnie, gdy mówimy o projekcie, którego owoce miały być widoczne dopiero po latach. Właściciel klubu – Matthew Benham i jego prawa ręka, czyli Rasmus Ankersen, od samego początku postawili na rozwój akademii. To ona miała dostarczać większość graczy do pierwszej drużyny. Wzmocnienia oparte o skauting statystyczny mają tylko wzmocnić słabe punkty drużyny wykształconej w grupach młodzieżowych. Kwestią czasu było, żeby system zaczął przynosić efekty. Choć nie daje to gwarancji seryjnie zdobywanych mistrzostw, to niewątpliwie FC Midtjylland stał się na lata znaczącą siłą w duńskim futbolu.
Francuski łącznik
Szokiem porównywalnym do tegorocznego liderowania Leicester było mistrzostwo Francji, jakie zdobyła drużyna Montpellier w 2012 roku. Tytuł już przed sezonem przyznano PSG, drużynie szejków wzmocnionej zawodnikami kupionymi za gigantyczne pieniądze. Ewentualna walka miała się rozegrać o drugą pozycję, a wśród pretendentów do tytułu wicemistrza nikt nie wymieniał drużyny prowadzonej przez Rene Girarda. Nic dziwnego. Skoro ich rekordowym transferem był kupiony za 2 miliony euro Oliver Giroud, lwią część składu stanowili wychowankowie, a władze klubu bardziej myślały o utrzymaniu niż o walce o górną połowę tabeli. Okazało się jednak, że paryżanie potrzebowali czasu, by stworzyć drużynę i sensacja stała się faktem. Losy tytułu ważyły się do ostatniej kolejki w nerwowej atmosferze na stadionie w Auxerre. Gracze Montpellier wygrali 2:1 i mogli świętować.
Wilki w natarciu
Podobnie piękną historię w sezonie 2008/2009 napisali gracze z Wolfsburga. Gdy pod koniec maja 2007 roku trenerem „Wilków” został Felix Magath, w klubie doszło do rewolucji. Odeszło kilku graczy, którzy stanowili trzon drużyny, a na ich miejsce sprowadzono młodych zawodników. Takich, którzy nie bali się współpracy z nowym trenerem. Wtedy to sprowadzono Grafite i młodego Bośniaka – Edina Dżeko, graczy, którzy rok później staną się najlepszą ofensywą Bundesligi. Pierwszy sezon pod wodzą nowego trenera zakończył się na 5. miejscu. Przed kolejnym sezonem wzmocniono głównie formację defensywną i drużyna była gotowa do walki o czołowe pozycje. Okazało się, że udało się zdobyć mistrzostwo kosztem faworyzowanego Bayernu Monachium. Jest to ciekawe, gdyż wewnątrz drużyny dochodziło do niesnasek, wewnętrznych tarć (między innymi z klubu odszedł w przerwie zimowej Jacek Krzynówek) i głosów narzekań na trenera. 10 kolejnych zwycięstw z rzędu przybliżyło drużynę do tytułu, ale Felix Magath i tak przed końcem sezonu ogłosił przenosiny do Schalke 04. Decyzji nie zmieniło nawet mistrzostwo.
Po turecku nie tylko kawa
W lidze tureckiej mistrzostwo zarezerwowane jest dla drużyn ze stolicy. Jedynym zespołem, który potrafił przełamywać ich monopol, był znany doskonale polskim kibicom – Trabzonspor. Tylko że robił to w zamierzchłej przeszłości, kiedy wylosowanie klubu znad Bosforu w europejskich pucharach oznaczało łatwy awans do kolejnej rundy. Ostatni tytuł drużyny z Trabzonu miał miejsce, gdy w Poznaniu krawaty lewą nogą wiązał Mirosław Okoński, a grający w Widzewie Włodzimierz Smolarek walczył o odzyskanie dla Łodzi tytułu mistrza. Później już tylko Fenerbahce, Galatasaray i Besiktas. I tak w kółko. Kilka sezonów dominacji jednego klubu i oddanie tytułu rywalowi zza miedzy. 25 kolejnych mistrzostw dla Stambułu. Aż nadszedł sezon 2009/2010, kiedy to trzech zwaśnionych sąsiadów pogodził niewiele znaczący Bursaspor. Przed ostatnią kolejką mając punkt straty, potrafił wygrać z Besiktasem, a lider Fenerbahce tylko zremisował z Trabzonsporem i sensacja stała się faktem. Niestety od następnego sezonu liga turecka wróciła na utarte tory i znów tytuł wrócił do Stambułu. Zespół z miasta Bursa przeszedł do historii, piłkarze tej drużyny odnieśli największy sukces w karierze i wszystko wróciło do normy.
Porto – wino, „Smoki” i niespodzianka
Czymże jest turecka „Wielka Trójka” w porównaniu z dominacją nad resztą stawki, z jaką mamy do czynienia w Portugalii. W 1946 roku mistrzostwo zdobyło Belenenses, a później już tylko Lizbona i Porto były siedzibą mistrza. Mówiąc – Porto – wszyscy myślą o byłym klubie Jose Mourinio. W tym portugalskim mieście jest jednak klub, który przerwał na chwilę ciągłość tytułów „Wielkiej Trójki” – Boavista. Dużo mniej znani od lokalnych rywali swoje chwile triumfu mieli w Pucharze Portugalii. Przynajmniej do 2001 roku, kiedy to zespół Panter sensacyjnie wygrał ligę.
Tatarski najazd
Obrona mistrzowskiego tytułu rzadko udaje się sensacyjnym mistrzom. Ewenementem jest Rubin Kazań – niespodziewany mistrz Rosji w 2008 roku. Do tego czasu stolica Tatarstanu znana była bardziej z drużyny hokejowej. Rubin przez lata istnienia ZSRR grywał w niższych ligach, tam też spędził pierwszą dekadę istnienia Rosji. Do najwyższej ligi awansował w 2002 roku i zrobił to z przytupem. Debiutancki sezon zakończył na 3. miejscu. Jeszcze lepszym okazał się sezon 2007/2008. Rok wcześniej dominację zespołów z Moskwy przerwał Zenit Sankt Petersburg. Rubin Kazań dołączając do tego duetu, nie pozwolił na to, aby liga rosyjska przypominała turecką. Drużyna z Moskwy musiała zaczekać na tytuł aż do roku 2013. „Tatarzy” zdobyli tytuł żelazną defensywą, która mimo braków w przednich formacjach, pozwoliła im na triumf. Mistrzem zostali rzutem na taśmę, strzelając decydującą bramkę na minutę przed końcem spotkania z Saturnem Ramienskoje. Rok później powtórne mistrzostwo dla Kazania mógł świętować Rafał Murawski.
W najsilniejszych ligach sensacyjni mistrzowie trafiają się rzadko. Pierwsze pozycje najczęściej okupowane są przez możnych, którzy swoją pozycję umacniają kolejnymi sukcesami w kraju i w Europie. Jednak, jak pokazuje przykład Montpellier czy Wolfsburga, czasem na szczycie znajduje się ktoś, dla kogo jest to „pierwszy raz”
Pamiętajcie o Hiszpanii
Klub Deportivo La Coruna na swoje pierwsze mistrzostwo czekał prawie 100 lat. Udało się to na zakończenie XX wieku. Sukces poprzedziło sprowadzenie do klubu nowego trenera – Javiera Iruretę. Na zrębach budowanej przez poprzedników drużyny stworzył zespół, którego przez najbliższych kilka lat bała się cała Europa. Po pierwszym sezonie pracy i zajęciu 6. pozycji ściągnięto Roya Makaaya, który swoimi bramkami pociągnął drużynę do tytułu mistrzowskiego. Seria siedmiu wygranych z rzędu wywindowała ich na pierwszą pozycję, którą natychmiast stracili, zdobywając tylko jeden punkt w kolejnych czterech meczach. Jednakże końcówka sezonu należała do graczy z La Coruny i po 94 latach oczekiwania udało się zostać mistrzem Hiszpanii. Wprawdzie następne lata to ogromne sukcesy na płaszczyźnie międzynarodowej, ale drugiego tytułu już nie udało się zdobyć.
Polacy nie gęsi
Na koniec wspomnijmy rok 1991, kiedy to w naszym kraju ostatni raz mieliśmy sytuację, w której tytuł mistrzowski przypada komuś po raz pierwszy w historii. Jeśli Piast Gliwice nie zakończy tego sezonu na pierwszym miejscu, to nadal ostatnim takim wypadkiem będzie drużyna Zagłębia Lubin. Niezbyt lubię wspominać tamten okres w polskim futbolu, czas spotkań, których wynik znany był przed pierwszym gwizdkiem i którego okresem szczytowym były wypowiedziane dwa lata później słowa: „Cała Polska widziała”. Wydaje się, że ograniczenie się do krótkiej wzmianki na ten temat jest wystarczające. Warto dodać, że zwycięstwo lubinian nie było sensacją, gdyż w poprzednim sezonie zakończyli rozgrywki na 2. miejscu. Wzorem Tomasza Hajty nie będziemy podawali składu mistrzowskiej drużyny ze spotkania z Zawiszą Bydgoszcz.
Futbol jest przewidywalny, ale nadal jest w nim miejsce na sensacyjne rozstrzygnięcia. Na to, co kibice kochają najbardziej, na emocje do ostatnich minut meczu, na zwycięstwo maluczkich, na pognębienie pychy wielkich. Trzymajmy więc kciuki za Leicester, za Rostów, za drużynę z Rijeki. Niech nie zawsze wygrywają pieniądze, transfery i zaplecze techniczne. Niech w futbolu pozostanie ten element bajkowej magii i romantycznych zrywów.