„Niekochani” znów chcą być rozchwytywani


Omawiamy pierwsze dwa odcinki serialu dokumentalnego na Łączy nas piłka

6 kwietnia 2020 „Niekochani” znów chcą być rozchwytywani

Jesteśmy po premierze drugiego odcinka „Niekochanych”, czyli miniserialu o początkach pracy reprezentacji Polski pod okiem Jerzego Brzęczka. Gdzie futbol stoi, tam wojna pomiędzy kadrą a mediami trwa w najlepsze. Zdaje się, że kolejny epizod dokumentu, realizowanego przez Łączy nas piłka, pozwolił zawodnikom oraz selekcjonerowi skutecznie odeprzeć krytykę medialną. Ale czy na tyle, aby ją podważyć?


Udostępnij na Udostępnij na

Zacząć chcę od pozytywów, które nawet zagorzały hejter reprezentacji Polski musi dostrzec po obejrzeniu dwóch z trzech odcinków dokumentu. Jednym z nich jest udana obrona Jerzego Brzęczka, który już od objęcia sterów kadry spisywany był na porażkę. Jak się okazało, szybko nastała w sferze medialnej. Takowej dzielnie unikał jego poprzednik – Adam Nawałka – który gryząc się w język, nie karmił dziennikarzy swoimi ewentualnymi klopsami. Od samego początku z innym nastawieniem przywitał się z nami Brzęczek. Odważnie, wprost i bez precedensu. To dało pole do manewru mediom, które wykorzystają wszystko, co się da. Zwłaszcza kiedy wyniki reprezentacji Polski w Lidze Narodów nie szły w parze.

Wydawało się, że w Brzęczka wierzy tylko zatrudniający go prezes PZPN – Zbigniew Boniek. Nietrudno można było odnieść wrażenie, że cały świat jest przeciwko nowemu trenerowi, który ofertą tak dużej posady został rzucony na głęboką wodę. Wicemistrz olimpijski z 1992 roku miał za zadanie ponownie zjednoczyć grupę po nieudanym mundialu w Rosji. Idealnym okresem wydawać się miała wówczas Liga Narodów i spotkania z wielkimi markami jak reprezentacje Włoch i Portugalii.

Pozytywny wynik w którymś spotkaniu mógł być ogromnym lekiem na całe zło, jakie wtedy doskwierało kadrze. Okres ten miał być dla Brzęczka idealny na sprawdzenie nowych twarzy oraz taktyk bez nadmiernej presji otoczenia. Stało się jednak zupełnie inaczej. Ani styl, ani wyniki nie budowały drużyny, która do czasu eliminacji miała zostać nacechowana przez nowego selekcjonera. Nadzieją na udany 2019 rok były dwa spotkania wyjazdowe, które reprezentacja Polski w niezłym stylu zremisowała 1:1.

Wówczas przyszedł czas na eliminacje, które poniekąd zmieniły obraz zarówno Jerzego Brzęczka, jak i całej reprezentacji. Kropką nad i jest dokument „Niekochani”. Trzeba przyznać, że o lepszy czas wydania tej produkcji mogło być naprawdę trudno. Życie zza kulis kadry dostaliśmy w ramach odwołanych towarzyskich starć z Finlandią i Ukrainą. Niefortunną, ale prawdopodobną sytuacją byłoby zepsucie tego pozytywnego odbioru serialu dwoma kiepskimi meczami, które o ile by się wydarzyły, pozwoliłyby szybko zapomnieć o produkcji mającej na celu – jakby mogło się wydawać – odbudowanie relacji kadrowiczów z kibicami.

Zaufanie to podstawa

Co więc zagrało na korzyść Brzęczka? Na pierwszy rzut oka idą jego odprawy taktyczne, które według samych piłkarzy stoją na wysokim poziomie. Zwracanie uwagi na szczegóły, jak się później okazało, było kluczowe w kontekście wyniku niejednego spotkania. Tak przypomina się sytuacja z Arkadiuszem Recą, który dzięki indywidualnym zaleceniom trenera, ale również Jakuba Błaszczykowskiego zanotował asystę w meczu z Łotwą. Tak brzmiały słowa, które Brzęczek skierował do jego byłego podopiecznego z Wisły Płock na odprawie przed wspomnianym meczem: – To chcę widzieć. Chcę wykorzystać twoją siłę. Takie sytuacje są. Bez obaw. Jak nie podasz później, nie ma problemu. Ale ja chcę cię widzieć, że tam wchodzisz. Bo cię nie dogonią… „Reci”, z tobą już rozmawiałem, ta sama sytuacja. Nie grasz w klubie… Ale to są takie momenty pokazania swoich umiejętności. Niczym się nie przejmować. Dlatego też ważne, panowie, w szczególności do Arka. Wsparcie, pomoc. Bo nie jest to na pewno łatwa dla niego sytuacja, ale on sobie da radę. Ale potrzebujemy również jego w tych grach, w tych akcjach ofensywnych, pamiętając o wykorzystaniu jego szybkości, „Zielu”. Zejście, daj taką piłkę, nie dogonią go. Jak go tam wprowadzimy w ten sektor, to musimy to wykorzystać.

Fizyczny dowód, jaki teraz trener może przedstawić wszystkim niedowiarkom. Zaufanie, jakim darzył niegrającego w klubie Recę, w końcu się opłaciło. Rozebranie na czynniki pierwsze – jak mogło się wówczas słusznie wydawać – problemu, z którym na każdej konferencji selekcjonera witały media, powinny utwierdzić nas w przekonaniu, że to, co się dzieje w środku kadry, jest zawsze istotniejsze od tego, co się o niej pisze. Nic się w niej nie dzieje bez powodu, a trener ma prawo do własnych wyborów, za które może być skrytykowany. Takich sytuacji było niemało. Ćwiczone stałe fragmenty gry dające m.in. pierwsze trzy punkty w Wiedniu. Zwrócenie uwagi na problemy jednego z zawodników reprezentacji Izraelu. Wykorzystanie tylko takich detali pozwoliło naszym reprezentantom strzelić ważne bramki w pierwszych meczach eliminacji, które w późniejszym rozrachunku zapewniły nam spokojny awans z pierwszego miejsca w grupie.

Żeby jednak nie było tak kolorowo – jest się o co czepiać. Mowa o stylu, w którym trener Jerzy Brzęczek wypowiadał się do piłkarzy przed meczem oraz w jego przerwie. Ostry, nacechowany emocjonalnie, często wulgarny. Ale umówmy się – taka jest piłka. Wszystko wygląda pięknie w telewizji. Na stadionie i w szatni wszyscy żyją meczem. Jedni trenerzy robią to z klasą, pamiętając o wartościach merytorycznych. Takim jest chociażby selekcjoner Brazylii – Tite. Ojcowski styl połączony z osobowością. Natury człowieka, która ma ogromny wpływ w wykonywany zawód, nie powinno się podważać, szczególnie kiedy w jakimś stopniu pozytywnie oddziałuje na grupę.

Pozostaje sprawa stylu, tak bardzo krytykowanego. Nawet dziesięć eliminacyjnych potyczek nie wystarczyło, aby go wykreować. Ale czy w ogóle jest sens o nim dyskutować? Na ten temat wypowiedział się Wojciech Szczęsny w drugim odcinku „Niekochanych”: – Ja zdecydowanie zawsze będę wolał brzydko wygrywać niż ładnie przegrywać. Może dlatego, że jestem piłkarzem, a nie kibicem. Może kibic też chce widzieć ładną piłkę. Ale myślę, że 90 minut oglądania ładnej piłki zakończone smutkiem na koniec takiego spotkania nie jest warte szukania tych dodatkowych emocji. Najpiękniejsze emocje dla kibica to jest cieszenie się z bramki, trzy gwizdki sędziego na koniec. Nic innego tego nie zastąpi. Tak myślę, może się mylę? A może po prostu trudno jest zadowolić wszystkich.

Oko za oko, ząb za ząb

Zostawmy na chwilę selekcjonera i skupmy się na produkcji. Tytuł? „Niekochani”. Hasło bardzo mocne, zwracające uwagę i, chcąc nie chcąc, w pewien sposób kontrowersyjne.

Tytuł, jak i sam przekaz zawarty w miniserialu skomentował w programie „Misja Futbol” Mateusz Borek: – Bardzo mi się podoba tytuł w kontekście promocyjnym. Uważam, że to świetnie hasło – prowokujące, mające nas zachęcić do obejrzenia tego dokumentu. Natomiast z tego przekazu, który zobaczyłem w filmie, mnie się do końca nie podoba jego budowanie. To znaczy – kibice z nami jadą, dziennikarze to są nasi wrogowie, oni nas cały czas krytykują, my musimy udowodnić im… Nie! Wy macie udowodnić sobie, że potraficie grać w piłkę. Mam poczucie oblężonej twierdzy. W co drugiej odprawie w słowach Jurka czy Kuby nie widzę odniesienia się do jakości naszej gry, do czegoś, co jeszcze tutaj nie funkcjonuje należycie. Tylko to jest znowu szukanie wroga zewnętrznego. Zauważ, to jest co 3–4 minuty. Bo nas krytykują, bo powiedzieli. Nie przejmujcie się ich gwizdami.

Choć sami piłkarze podkreślają, że skupiają uwagę tylko na sobie, nietrudno było odnieść wrażenie, że wraz ze sztabem otoczeni krytyką wykorzystali ją jako pewien rodzaj motywacji i siły napędzającą drużynę w trudnych momentach.
Nie staraliśmy się walczyć z tą krytyką w mixzonie po meczu, tylko na boisku – powiedział Grzegorz Krychowiak.

Najłatwiej jest zrobić opinię, że jest źle. To się czyta i najłatwiej jest o tym powiedzieć. Ale my wiemy, jak jest w środku, wszyscy dookoła, cały sztab, wszyscy wiedzą, jaka jest atmosfera, jak się dogadujemy. Wszyscy ze sobą żartują i jesteśmy razem. Tak że pisać niech sobie piszą, mówić niech sobie mówią, ale my będziemy nadal ciężko pracować i robić swoje – Jan Bednarek.

Ja powiem coś takiego, jest takie powiedzenie. Psy szczekają, karawana jedzie dalej. A my jedziemy. Mamy dziewięć punktów, idziemy do przodu i to jest najważniejsze – Kamil Grosicki.

Przekaz po drugim odcinku tylko się zaostrza. My kontra oni. Można się tutaj zastanowić, czy wykorzystanie kibiców i – okiem reprezentacji – nadmiernie przytłaczającej krytyki jest słuszne w celu zbudowania zespołu i wyników. Tak czy inaczej to zadziałało, bo kadra zatrzymała się dopiero na Słowenii.

W celu dogłębnego zrozumienia przekazu oraz zamysłu produkcji warto również zacytować opis, który został umieszczony pod drugim odcinkiem „Niekochanych” na kanale Łączy nas piłka: Drugi odcinek serialu „NIEKOCHANI” koncentruje się w głównej mierze na tym, jak piłkarze reprezentacji reagowali na krytykę (a czasem nawet hejt), jaki towarzyszył ich meczom w eliminacjach EURO 2020. Albo raczej na tym, jak… nie reagowali. Jak – zupełnie nie rozumiejąc tej całej ciężkiej atmosfery wokół – konsekwentnie, na każdym zgrupowaniu, robili swoje. Słowem, jak mocno byli na ten czas WYRWANI Z KONTEKSTU.

Jedno jest pewne. Każda osoba publiczna, a tym bardziej sportowiec na poziomie reprezentacyjnym dyscypliny najbardziej popularnej w kraju będzie narażony na krytykę, a nawet hejt. Zwłaszcza współcześnie, w dobie social mediów. Zdaje się, że powyższy opis tylko potwierdza zakładane tezy.

Wygląda na to, że produkcja to w jakimś stopniu próba odparcia krytyki i hejtu, ukazania życia kadry od środka, zmniejszenie dystansu między kibicem. A ten – szczególnie po mistrzostwach świata w Rosji, ale i w ich trakcie – kilkukrotnie się zwiększył. Również pokazanie, że piłkarze to także ludzie mający dostęp do sieci, których fala hejtu może przygnieść, ale też zjednoczyć. Najważniejsze jednak jest to, żeby „Niekochani” pamiętali, iż kochani będą zawsze, tak jak obecny jest internetowy hejt.

Komentarze
Kris (gość) - 4 lata temu

"Mistrz olimpijski z 1992 roku miał za zadanie ponownie zjednoczyć grupę po nieudanym mundialu w Rosji." z tego co pamiętam, to zajeliśmy 2 miejsce - ale tak dawno to było, że może autor wie lepiej

Odpowiedz
(gość) - 4 lata temu

Dziękuję za zwrócenie uwagi na błąd - już poprawione ;)

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze