Pytając o najlepszych ligowych trenerów, przeciętny kibic jednym tchem wymieni Skorżę, Smudę, Wieczorka, Majewskiego, względnie Urbana i Stawowego. W podobnych spontanicznych zestawieniach notorycznie pomijane jest jedno nazwisko. Mowa o Jacku Zielińskim I, który niewątpliwie jest obecnie jednym z najbardziej niedocenianych polskich szkoleniowców. Mimo niekwestionowanych sukcesów - wciąż w cieniu. W dodatku pechowiec. Nawet kiedy znalazł się na absolutnym szczycie, został skrzywdzony. Tylko raz w historii plebiscytu 'Piłki Nożnej' zdarzyło się bowiem, że w kategorii trenera roku nie została przyznana żadna nagroda. Miało to miejsce w 2003 roku, a jurorzy ograniczyli się jedynie do przyznanie wyróżnienia. Otrzymał je 'Zielek'.
– Jeszcze to do mnie nie dotarło. Ale i tak jestem wniebowzięty – mówił w czasie uroczystej gali. Trudno jednak dać wiarę tym słowom. Żal pozostać musiał. Zwłaszcza, że na trenerskiej ławce faktycznie był to rok Zielińskiego. Reprezentacja zawiodła, kluby (za wyjątkiem Groclinu) też nie zachwyciły. Cały splendor zasłużenie spadł więc na barki głównego architekta sukcesów rewelacyjnego beniaminka z Łęcznej. Górnik momentami zajmował nawet miejsce na fotelu lidera, a ligowego podium zdobytego na początku sezonu nie opuścił aż do późnej jesieni, finalnie kończąc rok tuż za czołową trójką. Zieliński z grona solidnych wyrobników stworzył imponujący mechanizm, który najpierw w walce o ekstraklasę poradził sobie z mocarnym lubińskim Zagłębiem, a potem bez cienia zażenowania wdarł się na pierwszoligowe salony. Wyczyn Jacka Z. został jednak zlekceważony.
Samograj Skorży
Rok później, mimo całkiem znośnych rezultatów, łęczyńscy włodarze nie zdecydowali się na przedłużenie wygasającej umowy i Zieliński musiał szukać nowej pracy. Trafił do Gliwic, gdzie tylko punktowa kara od PZPN-u uniemożliwiła mu awans z Piastem do ekstraklasy. Kolejny przystanek – wodzisławska Odra – także należał do wybitnie udanych. Odmieniona przez 'Zielka’ ekipa stała się prawdziwą rewelacją zeszłorocznej rundy wiosennej, nawiązując do swoich najlepszych pierwszoligowych czasów, w tabeli stricte wiosennej zajmując piątą lokatę. Nic więc dziwnego, że po 46-letniego trenera sięgnąć postanowił Zbigniew Drzymała. Właściciel grodziskiego klubu zawsze miał nosa do szkoleniowców (Radolsky, Skorża), nie pomylił się także i tym razem. Groclin, mimo niewyraźnego startu, szybko doszlusował do ligowej czołówki, a w europejskich pucharach utrzymał się najdłużej spośród rodzimych ekip.
Złośliwych nie brakuje jednak nigdy. Tym razem zarzucają oni Zielińskiemu, że w wielkopolskim miasteczku odziedziczył po Skorży piłkarski samograj. Bzdura to jednak wierutna, zważywszy na fakt, że latem Grodzisk opuścili Takesure Chinyama, Aleksander Ptak, Michał Goliński i Piotr Świerczewski, a więc zawodnicy będący podporą ekipy poprzednika. O Drzymale i jego stosunkach z trenerami krążą legendy. Właścicielowi Groclinu z pewnością nie można jednak odmówić konsekwencji. Swoich szkoleniowców zwykł on bowiem obdarzać bezgranicznym zaufaniem, co jak dotychczas owocowało bezproblemowym wypełnianiem kontraktowych umów. Tak było z Kaczmarkiem, tak było z Radolskim; Skorży na przeszkodzie stanęła intratna oferta spod Wawelu. 'Zielek’ na inny problem. Mimo znakomitych wyników, w utrzymaniu posady przeszkodzić może mu fuzja grodzisko-wrocławska – na stołek w nowopowstającym klubie zęby ostrzy sobie bowiem także Ryszard Tarasiewicz.
Solidna marka
Zieliński I wybitnym futbolistą nie był. Swoją przygodę z piłką rozpoczynał w rodzinnym Tarnobrzegu, zdobywając w 1979 roku wicemistrzostwo Polski juniorów z tamtejszą Siarką. Studia zmusiły go do zmiany barw i reprezentowania ekip warszawskich: AZS AFW i Gwardii. Po czteroletnim wygnaniu powrócił na stare śmieci i przez niemal dekadę biegał po murawie w trykocie Siarki, chwilowo awansując z nią nawet do ekstraklasy. W sumie w najwyższej klasie rozgrywkowej 'Zielek’ zaliczył jednak tylko 15 spotkań, a boiskową przygodę zakończył w Stali Stalowa Wola. Pierwsze trenerskie szlify przyszło mu oczywiście zdobywać w klubie rodzimym, praca z czwartoligowymi rezerwami Siarki nie mogła jednak zaspokoić ambicji młodego szkoleniowca. W 1995 roku objął on funkcję pierwszego szkoleniowca Alitu Ożarów i w ciągu trzech sezonów wyprowadził świętokrzyski klub z czwartoligowej otchłani do trzecioligowej czołówki.
Po powrocie do Tarnobrzega pomógł Siarce odzyskać miejsce na zaplecze ekstraklasy, po czym przeniósł się do kieleckiej Korony. Zespół 'Scyzoryków’ znajdował się jednak wówczas w poważnym kryzysie, zarówno sportowym i organizacyjnym, a nieustanne przetasowania na trenerskiej ławce zaowocowały nawet spadkiem do trzeciej ligi, do czego rękę przyłożył także Zieliński. Dopiero kilka miesięcy po odejściu 'Zielka’ w Kielcach doszło do fuzji lokalnych ekip, a Krzysztof Klicki rozpoczął budowę ekipy, która już kilka lat później miała podbić ekstraklasę. Jacek tymczasem trafił do Gorzyc, dla których dwukrotnie w meczach barażowych ratował drugi front. Po przygodzie z Tłokami przyszedł mało znaczący epizod w Bełchatowie, a kilka miesięcy później 42-letni wówczas szkoleniowiec objął stery Górnika Łęczna. W ciągu pięciu lat solidną pracą dorobił się dobrej ligowej marki.
Teraz, mimo znakomitych wyników, fuzja Groclinu ze Śląskiem może sprawić, że znów zostanie na lodzie. Stan ten z pewnością nie potrwa jednak długo. Polskiej piłki nie stać bowiem na ignorowanie tak uzdolnionych szkoleniowców. Jeden Michniewicz na bezrobociu w zupełności wystarczy.