Znaleźć się w samym centrum strefy kibica drużyny, która zostaje mistrzem świata, to coś niesamowitego. Po 24 latach Niemcy zdobyli złoto i uszczęśliwili 80 milionów rodaków, którzy oglądali mundial w Brazylii. Czy jednak nasi zachodni sąsiedzi spodziewali się takiego sukcesu? Wzloty i upadki niemieckich kibiców obserwowałam praktycznie od początku mundialu. W malutkiej miejscowości Albersweiler i trochę większym mieście Landau nie każdy wierzył w słynne powiedzenie, że na końcu i tak zawsze wygrywają Niemcy.
Niemiecka reprezentacja – od lat bardzo solidna, ale bez większych sukcesów na koncie. Podczas Euro 2012 w Polsce gry w finale pozbawili jej waleczni Włosi, a dokładniej Mario Balotelli. Na mistrzostwach w RPA z turnieju wyrzucili ją Hiszpanie. W Brazylii ostatni pogromcy Niemców pożegnali się z grą już w fazie grupowej. Nie zmienia to jednak faktu, że w samych Niemczech raczej ostrożnie podchodzono do myśli o grze chociażby w półfinale.
Półfinał? – ciągle w nich przegrywamy
Jak już wspomniałam, w Niemczech znalazłam się na początku mistrzostw. – W ćwierćfinale zagramy na pewno, ale nie sądzę, że uda nam się przejść do kolejnego etapu – to jedna z najodważniejszych spekulacji, jaką udało się mi wówczas usłyszeć. Nawet po pokonaniu Francuzów i awansie do półfinału tutaj w Albersweiler, niedaleko Frankfurtu nad Menem, Niemcy jeszcze ostrożniej podchodzili do jakichkolwiek przewidywań. Meczu z Brazylią obawiał się tutaj praktycznie każdy. Wygrać z Brazylią? Gospodarzem? Nawet bez Neymara i Silvy wydawało się to arcytrudnym zadaniem. – Ciągle gramy w półfinałach [na ostatnich dwóch mundialach Niemcy zajęli trzecie miejsce – przyp. red.] i zawsze kończy się tak samo. Z Brazylią może być podobnie. To będzie bardzo ciężki mecz – tak na gorąco awans Niemców do półfinału komentował jeden z mieszkańców Albersweiler. Nikt nie spodziewał się wtedy, że mecz z „Canarinhos” będzie dla podopiecznych Joachima Loewa jednym z najłatwiejszych na tym turnieju.
Chociaż z dystansem podchodzono tutaj do spotkań reprezentacji, to w ich trakcie zagorzałych kibiców nie brakowało. Już po wygranej nad Francuzami rozpoczęły się śpiewy i przejeżdżające w środku nocy samochody, z odzywającym się co chwila klaksonem. Po spotkaniu z Brazylią doszły do tego jeszcze fajerwerki. Nieźle jak na liczącą niespełna dwa tysiące osób wioskę, prawda? Swojej Nationalmannschaft kibicowali tutaj wszyscy, niezależnie od wieku.
Ja najbardziej lubiłam oglądać mecze z Omą, którą wszyscy tutaj tak nazywaliśmy. Oma, co po niemiecku znaczy „babcia”, przez cały pobyt dbała o nasze wiecznie głodne podniebienia. Na piłce nożnej się nie zna i ogólnie nie ogląda. Wszystko zmienia się jednak, kiedy do gry wkracza reprezentacja. Na początek jeszcze tylko kontrolne pytanie – „Biali to nasi, tak?” i 90 minut wyjęte z życia. Pomimo swojej już dawno zostawionej za sobą siedemdziesiątki Oma dla kadry jest w stanie nawet zarwać nockę (jak na przykład po meczu Niemców z Algierią). Zdarzały się również niedojedzone kolacje (pechowo zaplanowane na 18.00). Niektórzy (zwłaszcza mąż Omy, który piłki nożnej nie znosi) mieli z nas niezły ubaw, kiedy zrywałyśmy się jak oparzone od stołu i wbiegałyśmy do salonu, żeby sprawdzić, czemu komentator nagle podniósł głos.
W Niemczech nawet osoby, których piłka i reprezentacja mało tutaj obchodziły, zmuszone były dosłownie na każdym kroku stawiać jej czoło. Po wygranej z Francuzami o futbolu można było posłuchać na przykład w kościele . Szóstego lipca na niedzielnej mszy swoje kazanie miejscowy ksiądz rozpoczął właśnie od tematu mistrzostw (swoją drogą mnie od razu zaciekawił). Zdarzały się również przypadki, że pracodawcy zmieniali godzinę rozpoczęcia pracy na późniejszą, żeby dzień wcześniej móc spokojnie obejrzeć mecz reprezentacji.
Fußballfieber
Po zwycięstwie nad Brazylijczykami w Niemczech mówiono tylko o jednym. A było się z czego cieszyć. 7:1 z Brazylią. – Unglaublich [„niewiarygodne” – przyp. red] – to najczęstsze słowo, jakie wtedy można było tutaj usłyszeć. Marzenia o złocie stawały się coraz bardziej realne. Nawet najwięksi sceptycy zaczynali w końcu po cichu wierzyć w upragnione mistrzostwo świata. Najpierw jednak trzeba było pokonać Argentynę.
Na finał mundialu postanowiłam wybrać się do trochę większej miejscowości niż Albersweiler. Tuż po godzinie 20.00 ruszyłam do oddalonego o 10 kilometrów miasta Landau. Ponad 40 tysięcy mieszkańców i malowniczy rynek z wielkim telebimem na środku. Finał mundialu zgrał się tutaj z odbywającym się co roku festynem – Sommerfest, więc frekwencja była całkiem spora. Jak podawała na drugi dzień lokalna gazeta „Rheinpflaz”, finał obejrzało na rynku około 6000 osób.
Po 20.00 uliczki świeciły pustkami.Wszyscy wyruszyli na rynek albo pozamykali się w swoich domach przed telewizorami. Parkingi zapełnione co do jednego miejsca. Przez to o mały włos nie spóźniłam się na mecz. Na rynek dotarłam już w trakcie odśpiewywania hymnów.
Strefa kibica od razu zrobiła wrażenie. Wszyscy w pełnym skupieniu wpatrywali się w telebim. Flagi, dookoła tłum białych koszulek, wymalowane twarze i odzywający się co jakiś czas niemiecki doping. Pobliskie bary zapełnione. Futbolową gorączkę dało się tu wyczuć na każdym kroku.
Najwięcej emocji od początku wzbudzały akcje z udziałem Klosego i interwencje Neuera. Deszcz, który pojawił się w trakcie pierwszej połowy, nikogo od oglądania nie odciągnął (no może doping tylko trochę zmalał). Momentów pełnych zgrozy również w Landau nie zabrakło. Spowodowała je m.in. znakomita okazja Higuaina i szalona interwencja Neuera, po której mógł opuścić boisko z czerwoną kartką na koncie. Niemieckim kibicom strach zaglądał w oczy również, kiedy przy piłce znajdował się Lionel Messi. Jak to określił mój znajomy z Albersweiler: – Messi wydaje się szybszy z piłką przy nodze niż bez niej.
Na szczęście dla wszystkich niemieckich kibiców, Messi w tym meczu był jedynie szybki. Celności zdecydowanie mu brakowało. Wraz z upływem minut na rynku w Landau dało się jednak wyczuć coraz większe zdenerwowanie. Karne oznaczać mogły tylko kolejne minuty pełne nerwów. Doping był coraz mniej słyszalny, a wszyscy z coraz większym niepokojem śledzili boiskowe wydarzenia.
Wtedy nadeszła 113. minuta meczu. Schuerrle rusza z piłką lewą stroną, podaje do Goetzego, ten znakomicie przyjmuje, uderza i GOOOOOL!! Fußballfieber rozpoczęła się na dobre. Natychmiast odpalono czerwone race, doping wzmógł się do granic możliwości, a wszyscy rzucili się sobie w objęcia. Nie widziałam „cieszynki” Goetzego po tym golu, dopóki na drugi dzień nie włączyłam sobie powtórki tej bramki. Rynek w Landau oszalał.
To jednak nie był koniec meczu i nerwów. Dramaturgii nie zabrakło. Końcówka drugiej połowy dogrywki i rzut wolny dla Argentyny. W oczach kibiców ogromna niepewność. Przy piłce znowu Messi. Kibice od razu zareagowali jednak głośnym „Neuer, Neuer!” i tak aż do momentu wykonania przez Argentyńczyka stałego fragmentu gry. Przestrzelił! Teraz tylko końcowy gwizdek sędziego, na którego czekanie wydawało się trwać wieczność. Koniec! Tak, udało się. Po 24 latach Niemcy zdobywają mistrzostwo świata. Kibice w Landau szaleli z radości do rana.
https://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=-3SpRbAV52w
Mnie niestety nie dane było móc balować w tę niedzielę do bladego świtu. Tuż po ostatnim gwizdku wsiadłam w samochód i ruszyłam w drogę powrotną do domu. Tam przywitały mnie pełne radości oczy Omy. Oczywiście nie spała. W środku nocy zdążyła jeszcze wywiesić przed domem ogromną niemiecką flagę.