Było zimne, lutowe popołudnie. W Monachium G-ALZU AS 57 – ‘609 Zulu z piłkarzami Manchester United na pokładzie zatrzymał się, aby zatankować paliwo. W Niemczech szalała jednak śnieżyca i samolot, mimo dwóch prób, nie potrafił ponownie wzbić się w górę. Duncan Edwards zdążył wysłać telegram do dziewczyny, że wróci dopiero następnego dnia, gdy pilot podjął ryzkowną decyzję o trzeciej próbie startu. Samolot nie potrafił uzyskać jednak prędkości wymaganej do oderwania się od ziemi, nie potrafił również wyhamować tuż przed końcem pasa startowego, wpadając na ogrodzenie, a później na znajdujący się nieopodal dom. Z 44 osób na pokładzie, zginęło 21...
Do Monachium samolot z piłkarzami MU przyleciał z godzinnym opóźnieniem. A wszystko przez Johny`ego Berry`ego, który zgubił paszport i trochę czasu minęło, zanim go odnalazł.
Grali w karty
Do najstarszego gracza Czerwonych Diabłów nikt nie miał jednak pretensji. Ba, obojętnie co tego wieczora kto by nie zrobił, nikt nie byłby na niego zły, wszak kilka godzin wcześniej podopieczni sir Matt`a Busby`ego zremisowali w 1/4 finału Pucharu Europy z Crevną Zvezdą w Belgradzie 3:3 i zapewnili sobie awans do półfinału PE. MU był pierwszym angielskim klubem, który wystartował w tych rozgrywkach. Wcześniej, ze względu na napięty terminarz, inni mistrzowie Anglii odpuszczali sobie PE. Ale nie Busby…Szkot o kilkadziesiąt lat wyprzedzał swoją epokę, nie zmieniał zdania pod wpływem innych. Jeśli uznał, że MU ma grać w PE, to grać będzie, bez względu co na to powie FA. Cel United był ambitny- przerwanie dominację Realu Madryt, który od pierwszej edycji Pucharu Europy rozdawał karty w tych rozgrywkach. MU jednak, zdaniem wielu, miało duże szanse, by przerwać cudowną passę Królewskich. Wystarczyło tylko pokonać w 1/2 finału AC Milan, a w finale pokazać miejsce w szyku Realowi. I wszystko zdawało się zmierzać ku szczęśliwemu happy endowi, gdyby nie ten tragiczny 6 lutego 1958 r.
– W samolocie panowała prawidziwa sielanka – wspomina jeden z ósemki graczy MU, który cało wyszedł z monachijskiej katastrofy, Bill Foukles. Część piłkarzy grała w karty, część rozmawiała lub czytała książki i gazety. Znaleźli się też i tacy co ucięli sobie drzemkę. Nerwowa atmosfera nie pojawiła się również w momencie gdy nie powiodła się pierwsza próba startu. – Tematem przewodnim było to, jak strasznie zimno jest w Monachium – kontynuuje Foukles. Dalej graliśmy w karty, przy okazji dbając czy serwowana nam kawa jest wystarczająco ciepła, bo na dworze był naprawdę olbrzymi mróz. Kiedy jednak druga próba startu zakończyła się niepowodzeniem, niejednemu z nas, mocniej zaczęło bić serce. Przyczyną ciągłych problemów było nadmierne ciśnienie bogatej mieszanki paliwa, które spowodowało przyspieszoną pracę silników. Usterka ta była jednak charakterystyczna dla tego rodzaju samolotów, więc każdy myślał, że spokojnie uda się ją naprawić. Nikt jednak nie przypuszczał, że pilot postanowi wystartować po raz trzeci. – Miałem dziwne myśli, gdy ruszaliśmy – wspomina Foukles. Czułem, że to zły pomysł i może się to naprawdę tragicznie skończyć.
Reszty już nie ma
Piloci postanowili jednak zaryzkować. Z rozmów z inżynierem, Williamem Blackiem, dowiedzieli się, że te usterki są nader częste w Monachium, ze względu na wysokie położenie lotniska nad poziomem morza. Kapitan Thain, który przeżył tragedię, wspomina: – Umówiłem się z moim współpracownikiem, kapitanem Raymentem, że jeśli paliwo znów osiągnie za wysokie ciśnienie, będę kontrolował zawory. Gdy jednak przekraczaliśmy punkt V1 na pasie startowym, a wskaźnik prędkości wciąż spadał, czułem, że katastrofa jest blisko. Potem zdołałem zdobaczyć tylko okna domu, o który uderzyliśmy. Samolot połamał się na dwie części. Foulkes, tuż po odzyskaniu przyomności, nie mógł uwierzyć, że za nim jest jedna wielka dziura. – Nie tylko ja jednak miałem przed startem złe przeczucia – dalej mówi obrońca MU. Wielu graczy przed startem, zaczęło się przenosić w inne miejsca, uważając poprzednie, za niebiezpieczne. Jak więc widać, wszyscy czuli, że coś wisi w powietrzu.
To co działo się później, to już wielka walka z czasem aby pomóc poszkodowanym. Znacznej części udało się uratować, reszta jednak nie miała tego szczęścia… Sir Bobby Charlton mówi: – Odczytywanie listy ofiar to była najgorsza rzecz w moim życiu. To tak jak czytanie nazwisk tych, z którymi zaraz idziesz na dyskotekę czy przyjęcie świąteczne. Tyle, że w tamtym momencie wiedziałem, że to już nigdy nie nastąpi. Harry Gregg, który czynnie uczestniczył w akcji pomocniczej, mówi: – Gdy odwiedzaliśmy kolegów w szpitalu, byliśmy przerażeni. Ten zabandażowany, ten w śpiączce. Trener Busby znajdował się w specjalnym namiocie tlenowym, ledwo co oddychał. Po spotkaniu z kilkoma graczami, poszliśmy spytać siostrę, gdzie reszta. Gdy powiedziała, że reszty już nie ma, dopiero dotarło do nas, jak wielkiej tragedii byliśmy świadkami.
Najlepsi i basta!
Sir Matt Busby przez dwa miesiące walczył o życie. Z początku lekarze nie dawali mu większych szans na przeżycie. Szkoleniowiec MU był jednak człowiekiem wielkim nie tylko w szatni i na ławce trenerskiej, ale też w życiu. Jak przystało na prawdziewgo Szkota, walczyył do końca i w końcu wygrał walkę o życie i ponownie dane mu było poprowadzić United. To, że wrócił nie do spalonej ziemi, ale zespołu powoli wracającego na właściwe tory to zasługa szkoleniowca rezerw Czerwonych Diabłów, Bill`a Murphy`ego, który na czas absencji Busby`ego, przejął po nim obowiązki. Już 13 dni po katastrofie w Monachium, gracze z Old Trafford zmierzyli się w V rundzie Pucharu Anglii z Shieffield United. W obecności 60 tys. widzów wygrali 3:0. Sytuacja kadrowa United była więcej niż dramatyczna. Doszło do tego, że aż do końca sezonu, skład uzpełniany był juniorami, często mającymi zaledwie 15-16 lat. Ambitny Manchester doszedł aż do finału FA Cup, gdzie dopiero ponad jego siły okazał się Bolton Wanderers.
Mało kto jednak cieszył się z triumfu Kłusaków. Po tragedii w Monachium, sympatia całego świata spłynęła na Czerwone Diabły, które już były blisko europejskiego szczytu, ale lutowe wydarzenia sprawiły, że drogę na futbolowy Olimp sir Bobby Charlton, Harry Gregg, Billy Foukles i spółka musieli rozpocząć od początku, wsparci nowymi graczami, m.in. Georgiem Bestem i Denisem Law`em. – Bardzo chcieliśmy wygrać Puchar Europy i zadedykować go naszym zmarłym kolegom – wspomina Charlton. Niestety nie było to dane United, bo w półfinale przegrali z Milanem (2:1 u siebie i 0:4 na wyjeździe). Po dziesięciu latach, marzenie wszystkich ludzi, związanych z Old Trafford w końcu się ziściło- MU rozbił w finale PE w 1968 r. Benfikę Lizbona 4:1 i zdobył jako pierwszy angielski klub, Puchar Europy. Wielu zadaje sobie dziś pytanie, czy gdyby nie ta tragedia, United już wcześniej nie zdobyliby PE, a może i mieliby ich na swoim koncie więcej niż mają? Możliwe, ale też czy gdyby nie ta tragedia, świat na Manchester United patrzyłby w ten sam sposób jak patrzy dziś? Na zespół-legendę, który zaledwie kilka lat po wielkim ciosie, podniósł się i zakomunikował Staremu Kontynentowi wszem i wobec- bez względu na wszystko i tak jesteśmy najlepsi!
Oni zginęli w Monachium
Geoff Bent (obrońca, 12 meczów w barwach Manchester United)
Zawodnik głównie drużyny rezerw. Występ w Belgardzie umożliwił mu uraz Roger`a Bryne`a.
Roger Bryne (obrońca, 245 meczów- 17 goli)
Zdaniem wielu najlepszy kapitan w historii MU. Potrafił włożyć głowę tam, gdzie niejeden bałby się spojrzeć, a to wszystko dzięki temu, że w młodości trenował także rugby. Z powodzeniem mógł występować nie tylko w obronie, ale również w pomocy. Zginął dwa dni przez 29.urodzinami.
Eddie Colman (pomocnik, 85 meczów- 1 gol)
Najmłodsza z ofiar. Mimo młodego wieku, debiut w MU zaliczył już w wieku 16 lat.
Duncan Edwards (obrońca, 151 meczów-20 goli)
Gdyby żył, zdaniem wielu, to nie Pele, a właśnie on, zostałby ochrzczony mianem „króla futbolu”. Miał niesamowity talent, w MU debiutując już w wieku 16 lat, zaś w reprezentacji Anglii przed osiągnięciem pełnoletności miał na koncie już 18 występów. – Był jedynym graczem, który powodował, że czułem się gorszy – mówi o nim sir Bobby Charlton. Starsi kibice tak zaś wspominają Edwardsa: – Kto dziś uważa Cristiano Ronaldo za najlepszego piłkarza w historii MU, dwa razy zastanowiłby się nad tą tezą, gdyby widział w akcji również Edwardsa.
Mark Jones (obrońca, 103 mecze- 1 gol)
Popularny chłopak z Bransley. Z MU zdobył dwa tytułu mistrza Anglii.
David Pegg (pomocnik, 127 meczów-24 gole)
Przebojowy lewoskrzydłowy, który dziewięć miesięcy przed tragedią, zadebiutował w reprezentacji Anglii. Najmłodsza z ofiar obok Eddie`go Colman`a i Liam`a Whelan`a. Jego siostra, Irene Beevers, nakręciła film pt. „Munchen: End of a dream” (Monachium- koniec marzeń), na upamiętnienie 40. rocznicy monachijskiej tragedii.
Tommy Taylor (napastnik, 166 meczów-112 goli)
Fenomenalny snajper, legitymujący się skutecznością o której marzył niejeden napastnik. Kto wie, czy czasem nie wówczas najlepszy atakujący Europy? Dla MU zdobył aż 112 goli w 166 spotkaniach, wcześniej w barwach Barnsley uzyksła 22 trafienia w 46 meczach, co zadecydowało o przenosinach na Old Trafford.
Liam Whelan (napastnik, 79 meczów-43 gole)
Kolejny z nieprzeciętnych snajperów (w sezonie 1956/1957 strzelił aż 27 bramek). Również jedna z najmłodszych ofiar tragedii.
The Flowers of Manchester
One cold and bitter Thursday in Munich, Germany,
Eight great football stalwarts conceded victory,
Eight men will never play again who met destruction
there,
The Flowers of British football, the Flowers of
Manchester,
Matt Busby's boys were flying, returning from
Belgrade,
This great United family, all masters of their
trade,
The pilot of the aircraft, the skipper Captain
Thain,
Three times they tried to take off and twice turned
back again.
The third time down the runway disaster followed
close,
There was slush upon the runway and the aircraft
never rose,
It ploughed into the marshy ground, it broke, it
overturned,
And eight of the team were killed when the blazing
wreckage burned.
Roger Byrne and Tommy Taylor who were capped for
England's side,
And Ireland's Billy Whelan and England's Geoff Bent
died,
Mark Jones and Eddie Colman, and David Pegg also,
They lost their lives as it ploughed on through the
snow.
Big Duncan he went too, with an injury to his
frame,
And Ireland's brave Jack Blanchflower will never
play again,
The great Matt Busby lay there, the father of his
team,
Three long months passed by before he saw his team
again.
The trainer, coach and secretary, and a member of the
crew,
Also eight sporting journalists who with United
flew,
And one of them Big Swifty, who we will ne'er
forget,
The finest english 'keeper that ever graced the
net.
Oh, England's finest football team its record truly
great,
Its proud successes mocked by a cruel turn of
fate,
Eight man will never play again, who met destruction
there,
The Flowers of English football, the Flowers of
Manchester.
Anonim
Ogólnie [*], pamiętamy.
Oczywiście. Słynne "Kwiaty Manchesteru".