Mecz za karę, czyli słabe zwycięstwo Górnika


21 lipca 2014 Mecz za karę, czyli słabe zwycięstwo Górnika

O takich spotkaniach mówi się czasem, że po prostu muszą się odbyć, bo wynikają z ligowego kalendarza. Początek sezonu w Zabrzu i po pasiastej stronie Krakowa chyba nikogo nie napawa optymizmem, bo oba zespoły zaprezentowały nam mocno sparingową formę. Na plus dla gospodarzy zapisać można trzy punkty, ale gra szału nie robiła. Cracovia prezentowała się lepiej od swoich rywali, co nie znaczy, że jej grę można określić jako dobrą czy atrakcyjną.


Udostępnij na Udostępnij na

Początek meczu i od razu (jedyny) hit. Bramka Augustyna to idealny materiał szkoleniowy. Z jednej strony pokazuje idealne wykonanie stałego fragmentu gry (chapeau bas dla Seweryna Garncarczyka za dośrodkowanie z rzutu rożnego) i perfekcyjnie oddany strzał głową, z drugiej zaś jest to klasyczny dla polskiej ekstraklasy przykład, jak nie należy kryć w polu karnym przy takiej sytuacji. Krzysztof Nykiel myślami był chyba jeszcze w szatni, bo Błażejowi Augustynowi, który nie jest przecież jakimś sprinterem, zgubienie rywala przyszło łatwiej niż Niemcom stoperów „Canarinhos”. Szkoda tylko, że była to chyba jedyna ciekawa akcja gospodarzy w pierwszej połowie, może poza komicznie zmarnowaną kontrą z końcówki tej części gry, za którą Zachara i Danch powinni zostać zesłani na samotne rejsy osobnymi galerami, bez wioseł.

Jeśli należałoby wskazać gracza meczu, to byłby to Łukasz Madej. Chłopakowi chciało się biegać po skrzydle, a jak już dośrodkowywał (z obu stron), to nawet jego niewidoczni koledzy mieli okazję do tego, żeby zdobyć bramkę, czego oczywiście nie robili, obijając reklamowe bandy za świątynią Pilarza. W drugiej części gry był to praktycznie jedyny zawodnik, który miał coś do zaoferowania w drużynie gospodarzy. To on rozprowadził ostatnią akcję meczu, w której Zachara ośmieszył obrońców Cracovii po kontrze i rozstrzygnął wynik na 2:0, przy czym przyznać trzeba, że blisko był zgubienia piłki.

Cracovia z kolei starała się grać prostymi środkami. Widać, że Robert Podoliński mimo ustawienia 3-5-2 nie planował bawić się w wariacje na temat tiki-taki znane z kadencji Wojciecha Stawowego. W ogóle obie ekipy grały trzema obrońcami, co nie przekładało się na ofensywny obraz widowiska. „Pasy” miały prosty pomysł za konstruowanie akcji, głównie przerzucały prostopadłe piłki nad linią obrony rywali. Wychodziło to przez jakieś 25 minut, jednak przyznać trzeba, że zagrożenie krakowianie pod bramką zabrzan czynili mizerne. Cetnarski nie umiał trafić w bramkę, a Nowak nie dojechał z urlopu. Poza pojedynczymi akcjami Dąbrowskiego czy Stebleckiego w drugiej połowie Cracovia nie miała nic do zaoferowania, a Dawid Nowak udowodnił, że jeśli nawet kiedyś wybijał się ponad poziom ligowy, to już mu przeszło, bo mijał się z piłką jak Britney Spears z powołaniem.

A największą atrakcją meczu był Łukasz Podolski, który odwiedził stadion Górnika, a którego kibice przywitali transparentem „Witamy mistrza świata!”. On jeden na stadionie przy Roosevelta prezentował dziś jakikolwiek piłkarski poziom.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze