Były trener Zagłębia Lubin, Ben van Deal, opowiedział nam niedawno o swoim pobycie w polskim klubie. Z ust trenera padło także kilka gorzkich słów. O całej sytuacji ze swojej perspektywy opowiada nam dzisiaj Mateusz Dróżdż, który w tamtym czasie był prezesem dolnośląskiego klubu. Zapraszamy do lektury o Benie van Dealu, ale także lubińskiej Akademii czy Bartoszu Białku.
Choć wydawać by się mogło, że Zagłębie Lubin to bogaty klub, Mateusz Dróżdż odkrywa przed nami jego nieco ciemniejszą stronę. Jakie były kulisy zwolnienia Bena van Deala? Kiedy po raz pierwszy Wolfsburg zainteresował się Bartkiem Białkiem? Jakim trenerem jest Piotr Stokowiec? Na wszystkie te pytania odpowiedział nam były członek Rady Nadzorczej, a później prezes Zagłębia. O ekstrenerze, Akademii i lubińskich talentach – prezentujemy pierwszy w Polsce tak obszerny i szczery wywiad o Zagłębiu Lubin.
Jakiś czas temu na naszym portalu pojawiła się rozmowa z byłym już trenerem Zagłębia Lubin, Benem van Daelem. Z ust szkoleniowca padło także kilka mocnych słów w stosunku do Pana. Prosimy zatem o komentarz.
Nie chcę tutaj przerzucać się „kto i w czym jest winny”, bo wygrywaliśmy, czy też przegrywaliśmy jako jedno Zagłębie. Muszę jednak zaznaczyć, że przyczyna zwolnienia nie dotyczyła przede wszystkim wyników sportowych. Główną były relacje oraz współpraca trenera ze sztabem i pracownikami klubu. To są wewnętrzne sprawy tego, co działo się w klubie. Trener miał rację, że zwolnienie nastąpiło zaraz po meczu [van Deal wspomina, że Prezes Dróżdż wpadł do szatni zespołu po meczu z Wisłą Kraków – przyp. red.], ale to nie było działanie pod wpływem emocji czy też decyzja „podjęta na już”. Dla przykładu: przed meczem pion sportowy starał się przekonać trenera, że Alan Czerwiński powinien wrócić na prawą stronę obrony, natomiast jego miejsce w pomocy powinien zająć Bohar. Wydawało nam się, że doszliśmy do porozumienia – „spróbuj, może się uda”. Kiedy zobaczyłem skład i że w meczu z Wisłą na prawej pomocy zagra Alan… Pomyślałem sobie „no, trenerze, gra trener va bank”, miał do tego święte prawo.
Z drugiej jednak strony cały pion sportowy, wraz z selekcjonerem, ustalił przecież pewne rzeczy między sobą. Dodatkowo wcześniej dotarły do mnie także zastrzeżenia trenera przygotowania fizycznego co do wyznaczenia przez pierwszego szkoleniowca po meczu z Wisłą Kraków pięciu czy też sześciu dni wolnego. Trener miał także po tym meczu jechać do domu. Wiedziałem, że w tym momencie była przerwa reprezentacyjna i trener przygotowania fizycznego liczył na to, że w tym czasie uda się nadrobić pewne rzeczy, których nie udało się zrobić podczas feralnego obozu w Holandii. Dlatego decyzja była natychmiastowa, ale przemyślana, ona „rodziła się” o wiele wcześniej.
A więc nic pod wpływem pomeczowych emocji?
Po meczu dałem sobie czas wolny, zostałem przez dłuższy okres „sam ze sobą”, przedyskutowałem decyzję z niektórymi osobami z klubu i udałem się pod szatnię. Poprosiłem na rozmowę sztab trenerski, bez udziału pierwszego trenera, bo był na konferencji, i spytałem, czy są w stanie przygotować zespół w przerwie reprezentacyjnej do spotkania z Wisłą Płock, gdybym jednak podjął decyzję o zmianie szkoleniowca. Odpowiedź była pozytywna i wskazano, że zmianie ulegną przygotowania do tego meczu. Poprosiłem trenera o rozmowę pod szatnią, przekazałem mu swoją decyzję, z którą się nie zgadzał, i wspólnie udaliśmy się do szatni, aby oznajmić zawodnikom, jaka była moja decyzja. W szatni podziękowałem trenerowi, bo w wielu momentach mi pomógł, wiele się od niego nauczyłem i to stanowisko podtrzymuję dalej. Co wydarzyło się potem, jest naszą wewnętrzną tajemnicą szatni. Nie była to decyzja łatwa, tym bardziej że na miejscu nie było dyrektora sportowego, ale wiedziałem, że jeżeli nie zostanie ona podjęta w tym dniu, to cykl treningowy pozostanie, jaki był, a ja nie chciałem popełnić błędu, jaki zrobiłem z Mariuszem Lewandowskim, że równocześnie prowadziliśmy rozmowy z innymi trenerami, co zapewne zostałoby odnotowane w środkach masowego przekazu.
Nie było więc tak, że decyzja została podjęta pod wpływem emocji, bo przegraliśmy mecz, ktoś „wjechał do szatni” i powiedział „zwalniam trenera!”. Tak nie było. Prawdą jest to, co powiedział trener, że podjąłem decyzję o jego zwolnieniu samodzielnie, wiedząc o konsekwencjach i licząc się z nimi, ponieważ zdawałem sobie sprawę, że trener będzie kontaktował się z właścicielem, co może skończyć się moim zwolnieniem, i to miało miejsce. Natomiast nieprawdą jest, że z nikim nie konsultowałem tego wcześniej. O problemach naszych wewnętrznych i o moich zamiarach co do trenera wiedziała Rada Nadzorcza, a także wielokrotnie rozmawiałem o tym z pionem sportowym.
Po przeczytaniu wywiadu próbowałem sobie wyobrazić tę scenę i muszę przyznać, brzmi to nieco abstrakcyjnie. Wzburzony prezes wpada do szatni po przegranym spotkaniu i w dramatycznych okolicznościach zwalnia trenera, unosząc się i wymachując rękoma… Wygląda to raczej jak scena z telenoweli, choć biorąc pod uwagę nasze realia, byłbym w stanie w to uwierzyć.
Tak to nie wyglądało, ale są tacy prezesi-wariaci. Mnie też przyklejono taką łatkę konfliktowej osoby, czasami sam to prowokowałem. Ale ta konfliktowość wynikała raczej ze specyfiki czy też środowiska, w jakim znajduje się klub. Przede wszystkim muszę zaznaczyć, że tak – byłem konfliktowy, gdy dbałem o interes Zagłębia Lubin, nawet kosztem interesu własnego. Najlepszym tego przykładem były głośne sprawy, które zostały opisane w środkach masowego przekazu, dotyczące wypowiedzenia umowy na obsługę stołówki w naszej Akademii czy też negocjacji w sprawie Stadionu Górniczego. Wiedziałem, że wielokrotnie moi poprzednicy nie chcieli podejmować decyzji w tym zakresie, bo mogły one powodować wiele emocji, także lokalnych dziennikarzy. Jednak ktoś musiał zrobić z tym porządek i myślę, że wskutek tych „konfliktowych” decyzji Zagłębie zaoszczędza dzisiaj trochę pieniędzy. O innych sprawach, które były niepopularne i za które poniosłem odpowiedzialność, będzie można mówić dopiero po jakimś czasie, a są i takie, o których nie powinno się mówić nigdy publicznie.
Jak w końcu wyglądała kwestia transferu Suljicia? Trener zaznaczał w wywiadzie, że nie potrzebował tego zawodnika, a mimo wszystko klub zdecydował się go ściągnąć.
To prawda, trener go nie chciał, pion sportowy – owszem. Gdyby wówczas przyszła satysfakcjonująca oferta za Filipa Starzyńskiego, sprzedalibyśmy go. Jego umowa wygasała, wziąłem Filipa na rozmowę pod koniec lipca i powiedziałem, że jeśli nowy kontrakt nie zostanie podpisany, to zostanie on po prostu sprzedany. Tylko proszę nie odbierać tego tak, że Filipa straszyłem. Powiedziałem mu wprost, mimo że się znamy, bardzo go szanuję i uważam za świetnego piłkarza, że muszę dbać o interes klubu, także ten biznesowy. Dlatego właśnie chcieliśmy Suljicia, aby zabezpieczyć się także na odejście Filipa. Znowu możemy się siłować i mówić, że np. trener nie chciał też Saszy Żiveca, ale powtórzę jeszcze raz – wszyscy podejmowaliśmy decyzje wspólnie.
Chciałbym tutaj zaznaczyć, że prezesowi nie jest łatwo podjąć decyzji w sytuacji, gdy dyrektor mówi jedno, a trener mówi drugie. Musisz w jakiś sposób zareagować, podjąć racjonalną i według ciebie słuszną decyzję. Wtedy wydawała mi się ona najbardziej rozsądna, zwłaszcza że liczyliśmy się z tym, iż może trafić do klubu kolejna oferta za Bohara, a Suljić mógł grać też na skrzydle. Zawsze liczyłem się ze zdaniem trenera, który zabiegał o pozyskanie innego zawodnika, mimo że opinie kilku osób z pionu sportowego były odmienne, ale zawodnik ten jest dzisiaj w klubie. Dlatego nie ma sensu licytować się, kto za kogo odpowiada – wygrywaliśmy razem i razem przegrywaliśmy.
Według trenera Van Daela relacje na linii Żewłakow – prezes – trener nie były do końca szczere i przejrzyste. Szkoleniowiec wspominał też o słabo funkcjonującym dziale skautingu.
To wyglądało trochę inaczej. Trener w wielu aspektach miał rację, mówiąc, że tak nie powinien wyglądać profesjonalny klub. Wielokrotnie jednak nie było nas na pewne rzeczy stać. Szukaliśmy często pieniędzy na to, aby spełnić zasadne żądania trenera, i wiele razy to się udawało, ale ja trenerowi tłumaczyłem – chciałbym to wszystko zapewnić, jednak w sytuacji, w jakiej znajdowało się Zagłębie, czasami to nie było możliwe. My, jako drużyna, mierzyliśmy się z wieloma problemami, z którymi sobie poradziliśmy. A to podatek od nieruchomości, a to Genoa nie zapłaciła, dużą część pieniędzy z transferu Buksy okazało się, że musimy spłacić do innych osób… Gdyby nie środki z transferu Bartka Pawłowskiego [latem 2019 roku przeniósł się z Lubina do Turcji – przyp. red.], to mielibyśmy duży problem.
Trener był taką osobą, że potrafił przyjść o 8 rano do mojego biura i powiedzieć, żebym poszedł z nim zobaczyć, jakie śniadanie jest na stołówce, i dodając „this is not professional club”. Mnie to nie przeszkadzało, chociaż innych bardzo drażniło. Co więcej, bardzo to sobie ceniłem. Stąd wielokrotnie trener miał rację, ale też całego Zagłębia w jeden, dwa miesiące nie zmienimy.
Decyzją Zarządu oraz Pionu Sportowego Zagłębia Lubin S.A., w sobotę 31 sierpnia 2019 roku trener Ben van Dael został zwolniony z obowiązku prowadzenia pierwszego zespołu KGHM Zagłębia Lubin. https://t.co/Ml1Mgtm7tL
— Zagłębie Lubin (@ZaglebieLubin) August 31, 2019
Co do skautingu – po raz pierwszy mieliśmy osobę odpowiedzialną za analitykę, a także czterech skautów i szefa skautingu. Odbywały się cykliczne spotkania, ja otrzymywałem raporty, analizy itp. Dla nas naprawdę była to olbrzymia zmiana, bo wcześniej mieliśmy do dyspozycji tylko jednego, dwóch skautów i takich analiz nie było. Gdybym mógł, miałbym dziesięciu skautów, ogromną bazę danych, wysyłał ich samolotami na całą Europę, ale wtedy to nie było możliwe. Zmiany w skautingu chcieliśmy wprowadzić także w Akademii, chociaż tam nie były one aż tak wymagane. W 2018 roku miał do nas dołączyć Tadeusz Jaros, który ostatecznie wybrał Lecha Poznań, mimo że tak naprawdę na umowie zabrakło tylko jego podpisu.
Jeżeli chodzi o Michała Żewłakowa, to powiem tak: ja mogę oceniać człowieka tylko wtedy, jeżeli dam mu narzędzia do pracy w normalnych warunkach, zapewnię mu spectrum narzędzi. A Michał nie zawsze to miał, dodatkowo w jakimś tam stopniu musiał się mierzyć z wymogami ustawy o zasadach zarządzania mieniem państwowym, która weszła w życie w 2018 roku, a która nie zawsze nam ułatwiała sprawę. Ta sama ocena dotyczy trenera, bo on też nie dostał wszystkich wzmocnień, na które liczył. Nie mogę podjąć się finalnej oceny, mówiąc, że był on słabym dyrektorem czy Ben słabym trenerem. Obydwóch bardzo szanuję, cenię ich wiedzę, dla klubu zrobili wiele dobrego, ale tak jak każdy miał chwile słabsze i lepsze, zupełnie tak jak ja.
Problemem okazały się zatem pieniądze? A przecież mogłoby się wydawać, że w Lubinie jest ich sporo. KGHM to w końcu nie byle jaki sponsor.
Moim zdaniem klub całkowicie się zmienił po spadku do I ligi. Od tego czasu zmieniła się polityka klubu i jest ona polityką w mojej ocenie lepszą, bo długofalową. Kibice często pytają mnie, gdzie jest Zagłębie z 2007 roku, dlaczego Pan nie powtórzył tego sukcesu? Cóż, Zagłębie było wtedy takim Piastem Gliwice. Gliwiczanie nie mają jeszcze ani akademii, ani drużyny w CLJ… Oczywiście nie umniejsza to temu, że wtedy był bardzo dobry prezes, współpraca z Radą Nadzorczą, dobry dyrektor sportowy i świetny trener… Ale przede wszystkim prawie dwa razy większe środki na pierwszą drużynę niż my mieliśmy w 2019 roku. Miałem zresztą okazję rozmawiać z Prezesem Pietryszynem, czy też w klubie odwiedzał mnie Mariusz Bober. Prezes Pietryszyn mówił w jednym z wywiadów, że po każdym meczu, gdy Zagłębie Lubin było w pierwszej trójce, płacił zawodnikom chyba dodatkowe 200 tysięcy złotych. W 2019 taka sytuacja była niemożliwa, nierealna i choćby jedna taka wypłata zaburzyłaby budżet. Relacje z miastem w 2007 roku były bardzo dobre. Koszty i cel główny opierały się na sukcesie sportowym pierwszej drużyny, a współpraca wokół klubu diametralnie różniła się od tego, co ma miejsce teraz.
Zgadza się. Rezerwy Piasta grają w lidze okręgowej, a zespół U-18 obecnie walczy w I lidze wojewódzkiej, czyli poziom niżej niż Centralna Liga Juniorów. Choć na początku roku gliwiczanie otrzymali 6 milionów złotych na nową bazę treningową oraz akademię z bursą.
Wtedy my też mieliśmy podobną sytuację, a właściciel nie zwracał na to szczególnej uwagi. W dodatku obecnie nasze stosunki z miastem powodują, że płacimy olbrzymie pieniądze z podatków. Zwyczajnie potrzebujemy środków, bo koszty Akademii są olbrzymie. Decyzja właściciela w 2019 roku była taka, że inwestujemy przede wszystkim w nią.
Już gdy czytałem wywiad z byłym trenerem, zapaliła się w mojej głowie lampka ostrzegawcza. Z zewnątrz wcale nie wygląda to tak źle – karierę zrobił Krzysztof Piątek, teraz w świetle reflektorów odchodzi Białek… A w środku całość wygląda nieco inaczej.
To nie do końca tak. Podam może prosty przykład: w Zagłębiu nie ma ogólnie zasady, że to, co zarobisz, możesz wydać. My postępowaliśmy zgodnie z pewnymi zasadami zarządzania klubem. Można było robić tyle, na ile pozwolił budżet. Oczywiście nie jest też tak, że właściciel nie daje pieniędzy – on daje duże środki, ale te, które są przeznaczane na Akademię i pierwszą drużynę, są praktycznie takie same. W chwili obecnej ten klub jest tak złożony, że ma grać młodzież, w którą inwestuje Zagłębie, a sukces sportowy jest siłą rzeczy na drugim miejscu, z czym nie do końca zawsze się zgadzałem, bo ci młodzi chłopcy grając w dolnej części tabeli, będą sprzedawani po zaniżonych cenach.
Miałem kiedyś okazję odwiedzić akademię RB Lipsk. I kilka rzeczy rzuciło mi się w oczy. Mówili mi, że mają tam tylko 50 najlepszych chłopaków. My w Lubinie mamy 100 chłopaków w bursie, których trzeba opłacać. Pytałem też, ilu zawodników mają w grupach młodzieżowych? 120. A my – 300. Dlaczego? Bo taka była polityka CSR właściciela i musieliśmy się jej podporządkować.
Dziś bardzo dużo mówi się o tym, że nasze kluby powinny inwestować w młodzież i stawiać na młodych Polaków. Wspaniałe centrum treningowe zbudowała Legia Warszawa. Ale spójrzmy prawdzie w oczy – czy polskie kluby w ogóle stać na to, aby w taki sposób promować młodzież?
Na chwilę obecną jeszcze moim zdaniem nie stać. Jestem pod wielkim wrażeniem tego, co zbudowała Legia Warszawa. To jest poziom europejski. Ale na pewno struktura czy plan zarządzania klubem się zmieni. Nasz budżet, jako Zagłębia, na pierwszą drużynę w zeszłym roku był zbliżony do tego, jaki mieliśmy w pierwszej lidze. Wynika to z tego, że na Akademię idą olbrzymie pieniądze i te wielkie dodatkowe koszty czekają także Legię.
Zagłębie Lubin jest więc już innym klubem niż w 2007 roku.
Powiem szczerze, jak wygląda to z mojej perspektywy. Był jeden wyjątek w 2015 roku. To, co zrobili Pan Piotr Burlikowski [były dyrektor sportowy – przyp. red.], Pan Piotr Stokowiec oraz Prezes Dębicki – bo w głównej mierze to ich zasługa – to znaczy trzecie miejsce, odbudowa takich nazwisk jak między innymi Starzyński czy chociażby Dąbrowski. Trener Stokowiec wyciągnął „maksa” z tych zawodników, ale wtedy też koszty na Akademię nie były tak duże jak w 2018 i następnych latach. Za Prezesa Sadowskiego były takie nazwiska jak Świerczok, Pawłowski, za moich Bohar czy Żivec… W jakimś stopniu klub zaczął także zarabiać na transferach przychodzących, ale przede wszystkim źródłem dochodu stała się Akademia. Fajnie byłoby ściągnąć teraz do zespołu na przykład Świerczoka [który niedawno trafił do Piasta Gliwice – przyp. red.] po to, abyśmy – przykładowo – walczyli o podium w ekstraklasie. A dopóki nie będzie na to pieniędzy, jest to niemożliwe do zrealizowania. Z tym że transfery, które byłyby dokonywane do klubu, nie mogą blokować młodzieży, tj. gdyby nadal miał grać w Zagłębiu Lubin Białek lub w klubie byliby pewni, że gotowy jest Błażej Czuban, wtedy transfer Kuby Świerczoka byłby w moim odczuciu nieracjonalny, jeżeli gralibyśmy z jednym wysuniętym napastnikiem. Strategia zarządzania klubem jest więc całkiem inna, takie podobne modyfikacje przechodzi teraz np. Jagiellonia Białystok i wcześniej wprowadziła Pogoń Szczecin.
Wspomina Pan trenera Stokowca, więc nie sposób wspomnieć o wywiadzie, który niedawno ukazał się na łamach „Przeglądu Sportowego”. Wielu byłych graczy Lechii krytykowało trenera, dolepiono mu łatkę szaleńca i trudnego człowieka, natomiast Sławomir Peszko swoją słabą argumentacją zasugerował, że to jednak z niektórymi zawodnikami było coś nie tak. Czy miał Pan okazję bliżej poznać trenera Stokowca? Faktycznie jest człowiekiem trudnym, czy zwyczajnie wiele wymaga od zawodników? A może jedno i drugie?
Parę razy zdarzyło mi się nawet z trenerem mocno pokłócić (śmiech), ale dla mnie to profesjonalista. Mimo tych dyskusji nasze relacje są dobre i mamy do siebie wzajemny szacunek. Wiele się mówi o jego relacji z zawodnikami i rzeczywiście były tutaj problemy, ale ja muszę przyznać, że nie miałem problemu we współpracy z trenerem Stokowcem, a obiekcje przedstawiali niektórzy zawodnicy. Wracając do trenera Stokowca, jest bardzo skrupulatny i może to niektórym piłkarzom przeszkadza. Ja go uważam za profesjonalistę i cenię jako szkoleniowca.
Swoją drogą – skauting to także temat, o którym dużo rozmawia się w mediach. Wciąż w tej kwestii jesteśmy daleko za Europą… Przykładowo w Górniku Zabrze dopiero w tym roku zatrudniono szefa skautingu.
My też przez długi czas nie mieliśmy chociażby szefa skautingu. Ben w wywiadzie wspominał, że miał pretensje o transfery, że na listach proponowanych zawodników nie było piłkarzy, którzy by mu odpowiadali. Też bardzo bym chciał, aby z listy, jaka była, możliwe było ściągnięcie do klubu numeru jeden. Prawda jest jednak taka, że wielokrotnie było to niemożliwe. Dam dwa przykłady. Wisła Kraków przebiła nas w ofercie, jaką złożyliśmy na Bashę, a Raków i Piast na Jodłowca, kwestii kontraktu Vejinovicia nawet nie poruszam, bo choćbym miał wtedy takie pieniądze, to bym ich tylu nie zaoferował.
O tym trener w rozmowie z nami nie wspomniał, a jednak szerszy ogląd na sprawę w tym kontekście jest kluczowy.
W rozmowie wyszło trochę na to, że miałem z Benem konflikt. To nie było tak, on miał ogromny żal do mnie o to, że został zwolniony, i rzeczywiście po ludzku może mieć do mnie pretensje, natomiast wyglądało to tak, jak mówiłem o tym na samym początku. Nie wszedłem do szatni krzycząc „zwalniam cię!”… Tak naprawdę w szatni podziękowałem mu za pomoc i za to, że tak wiele mogłem się od niego nauczyć.
Jak wyglądały relacje Bena z piłkarzami, kiedy nadszedł dzień pożegnania?
Większość zawodników chciała, aby Ben pozostał trenerem, ale nie wiedzieli, jak to wygląda w klubie od środka. Ben miał taką metodę, że odłączał piłkarzy od tego, co dzieje się w klubie. Denerwował się nawet wtedy, kiedy schodziłem do szatni, czy też był zły na mnie, że przed sezonem chciałem skierować do piłkarzy parę słów. Miał takie zasady i szczerze nie chciałem w to ingerować.
Czyli trener preferował styl prowadzenia zespołu, który zakładał, że zawodnicy mają skupić się wyłącznie na grze?
Tak, nie pozwalał nawet za bardzo na moje rozmowy z nimi. Holenderski styl prowadzenia drużyny. Łącznikiem między mną a graczami był jednak Michał Żewłakow. Ben dużo uwagi poświęcał sferze motywacyjnej. Miewał bardzo długie przemowy przed meczem czy po nim. Za każdym razem starał się zmotywować i w jakimś stopniu „udobruchać” piłkarzy. I proszę mi uwierzyć, że kiedy zwalniałem trenera, wiedziałem, że trudno będzie go zastąpić. Ale z drugiej strony miałem świadomość, że Sevela jest wolny. Jego temat pojawił się jeszcze wtedy, gdy odchodził Mariusz Lewandowski, ale wówczas nie był on zainteresowany objęciem Zagłębia.
I faktycznie proponowaliście Benowi powrót do Akademii?
Tym zajmowali się już moi następcy. Natomiast jeśli chodzi o Bena i Akademię, to zrobił tam kapitalną robotę. W pierwszej drużynie podobnie. Gwarantuję, że gdyby potrafił być nieco bardziej elastyczny, nie byłoby problemu. Natomiast w sztabie zwyczajnie wrzało, czasem aż brakowało sił. W Zabrzu, o czym wie niewiele osób, przepraszałem sędziów za jego zachowanie po meczu i błagałem, aby nie wpisywali kolejnych uwag do protokołu, bo to będzie dla selekcjonera chyba trzecia sprawa przed komisją ligi. Czasami po prostu było mi wstyd, o czym trenerowi wielokrotnie mówiłem.
Do Polski trafił z nieco innych realiów, holenderskich akademii, więc z pewnością trudno było się przestawić, gdy objął pierwszą drużynę.
Jeśli chodzi o naszą Akademię, to wszystko jest ułożone, są finanse. Gdy czegoś tam potrzebował, to w większości przypadków to dostawał. W pierwszej drużynie było już trochę inaczej. Myślę, że mogę tutaj podać dobry przykład, tj. łączenie się kwestii finansowych ze specyfiką regionu. Trener miał olbrzymie uwagi co do pracy lekarzy. Tłumaczyłem mu, że w Lubinie jest jeden lekarz sportowy, który pracuje w klubie, więc skąd miałbym wziąć innego lekarza? Mógłbym ściągnąć jednego z Wrocławia, ale oni zarabiają tam po 20 tysięcy miesięcznie. Muszę zapłacić więc 25 tysięcy, aby ktoś z tego Wrocławia do klubu przyszedł i zamieszkał w Lubinie. Wtedy, ze względu na finanse, było to nierealne.
Ben wspominał też, że z początku nie był w ogóle chętny, aby objąć posadę pierwszego trenera, ale mimo to naciskaliście.
To prawda, nie był chętny, przegrał także trzy pierwsze mecze. Ale ja widziałem, ile pracy wykonuje, on i piłkarze. Wiedziałem, że to w końcu zaskoczy, choć nie wszyscy się ze mną zgadzali. Obiekcje pojawiały się także z różnych stron. Był podjęty temat tego, aby Jurij Szatałow [selekcjoner GKS-u Tychy – przyp. red.] został szkoleniowcem Zagłębia. Powiedziałem, że nie ma takiej możliwości i trzeba dać trenerowi szansę, chociaż też zdawałem sobie sprawę, że i za tę decyzję mogę ponieść konsekwencje. Jeszcze przed meczem z Sosnowcem był nacisk na to, aby zmienić trenera. Tamten mecz wygraliśmy i potem wszystko się ułożyło.
My – prezesi – odpowiadamy za to, co się w klubach dzieje, podobnie dyrektorzy. I niejednokrotnie zrzucamy winę na trenerów, choć ja jestem daleki od tego. Decyzję o zwolnieniu Bena van Daela finalnie przypłaciłem posadą, ale nie mogę mieć żadnych pretensji do właściciela. Po prostu ja podpisywałem tę umowę, ja za nią odpowiadałem i byłem z niej rozliczany.
Czas na gorący w ostatnich dniach temat – Bartosz Białek. Jak wspomina go Pan za czasów swojej prezesury?
To niebywałe, że tak naprawdę jeszcze rok temu przyznawałem Bartkowi nagrodę za najczystszy pokój w bursie. Białek w drużynach młodzieżowych jakoś nadzwyczajnie się nie wyróżniał. W CLJ królem strzelców został Błażej Czuban (sezon 2018/2019), który strzelił chyba 19 bramek, a Białek miał ich tylko trzy. Niesamowite jest to, że chłopak wszedł do pierwszej drużyny i nagle stał się podstawowym napastnikiem. O ile dobrze pamiętam, to rozstrzelał się też wcześniej, w Centralnej Lidze Juniorów U-17, ale w U-18 miał problem. Wracał do żywych w rezerwach, a najlepsze momenty przeżywał już w pierwszej drużynie.
Jeśli chodzi o transfer Białka, bardzo cieszy mnie to, że był to pierwszy transfer w Zagłębiu, który odbywał się tak naprawdę bez klauzuli odstępnego zastrzeżonej w umowie. W tym przypadku przewagę negocjacyjną miało Zagłębie Lubin. Pamiętam przecież negocjacje z Genoą. Kiedy my chcieliśmy więcej, oni straszyli, że odpalą klauzulę odstępnego. I tyle.
W prywatnych rozmowach wspomniał Pan, że Zagłębie omal nie zrezygnowało z Bartka. Przyczyną były męczące go kontuzje?
To nie do końca tak. O ile dobrze pamiętam raporty medyczne Akademii, Bartek miał pewne kontuzje. Natomiast kiedy w roczniku U-18 sporządzaliśmy listy talentów, nie był na pierwszym, ale może na drugim miejscu… Gdy zaczęliśmy negocjować jego kontrakt profesjonalny, pojawiła się kwestia odstępnego, na co nie chciałem się zgodzić. Powiedziałem, że tego nie podpiszę – trudno, najwyżej Bartek odejdzie. Nie chciałem sobie pozwolić po raz kolejny na to, aby młody zawodnik Zagłębia miał klauzulę odstępnego w kontrakcie. Te negocjacje toczyły się bardzo długo. 30 czerwca Bartek był już wolnym zawodnikiem, a dopiero 2 lipca podpisaliśmy umowę.
Myślę też, że ogromną rolę w rozwoju Bartka odegrał Marek Świder [trener przygotowania motorycznego – przyp. red.], który w pierwszym zespole przejął Białka. Jeśli chodzi o Holendrów, to uważali, że Białek jest idealny na polską, fizyczną ligę, ale był problem z jego budową ciała. Wystarczy porównać zdjęcia Bartka sprzed roku i te najnowsze. Inny człowiek.
Były jeszcze jakieś podobne przypadki, po których traciliście zawodników?
Straciliśmy na przykład Kamila Piątkowskiego, który uważam, że będzie dobrym zawodnikiem. Choć to była trochę inna historia, bo on chciał odejść. Niestety, w momencie zawierania pierwszych kontraktów profesjonalnych Zagłębie będzie tracić tych zawodników. Może tutaj zamieszczę taką ciekawostkę i też podziękuję Prezesowi Cyganowi oraz Rakowowi Częstochowa, który zgodził się na zapisanie procentów Zagłębiu w razie transferu Kamila do innego klubu. To miało nam wynagrodzić nasz wkład w jego rozwój, poza ekwiwalentem. Nie musiał tego zrobić, a jednak się na to zgodził. Inne akademie także będą tracić tak zawodników. Oni zwyczajnie będą obierać inną drogę i pójdą tam, gdzie będą mogli grać.
Od jakiego czasu Niemcy interesowali się Białkiem?
Wolfsburg o Białku, ale także o innych talentach z Lubina, myślał już jakiś czas temu. Po jednym ze spotkań prezesów w Madrycie zostałem zaproszony na kolację. Podczas rozmowy okazało się, że wiedzieli o nim wszystko. Wynikało to z tego, że graliśmy z nimi sparing w 2018 roku i Bartek, o ile się nie mylę, także w nim grał. Richard Grootscholten, który jest już teraz w Akademii Legii Warszawa, a którego też chciałem ponownie ściągnąć do Lubina po odejściu z przyczyn osobistych Dyrektora Paluszka, choć przegrałem ten wyścig ze stołecznym klubem, gdy byłem jeszcze w Radzie Nadzorczej, zwracał mi uwagę na pewien problem. Mianowicie Zagłębie, ale także reszta polskich drużyn, nie gra z zespołami topowymi. My gramy tylko kilka meczów na najwyższym poziomie w CLJ – z Legią, Lechem, Pogonią. Teraz poziom się trochę wyrównał, ale wówczas zwracał on na to uwagę, a my szukaliśmy też oszczędności, aby drużyna mogła wtedy zagrać z Wolfsburgiem.
To dość niesamowita historia, bo w końcu Białek miał wtedy zaledwie 16 lat. Aż trudno wyobrazić sobie, że Wolfsburg obserwował go przez cały ten czas, a przecież niewiele brakowało i rozstałby się z Zagłębiem.
Jest tyle różnych warunków, które zachodzą, aby dany transfer miał miejsce… Więc nie jest tak, że ktoś Białka zobaczył dopiero w ekstraklasie. Skauci Wolfsburga przyjeżdżali do nas w 2018 i 2019. Wtedy wydawało mi się, że byli tam oglądać Porębę, który jest dla mnie kolejnym racjonalnym i zdolnym piłkarzem, który może w piłce dużo osiągnąć, jeżeli będzie nad sobą pracował. Na mecze rezerw na przykład przyjeżdżali agenci niemieccy oraz skauci. U nas dochodziło czasem do takich sytuacji, że więcej skautów oraz agentów mieliśmy w meczu rezerw niż w meczu pierwszego zespołu.
Pamiętam, że gdy rozmawiałem z przedstawicielami Wolfsburga, byłem zszokowany, jak wiele wiedzą o Zagłębiu i w ogóle Akademii. Tamtejszy dyrektor przedstawił mi całą historię Krzysztofa Piątka. Wtedy jeszcze nieco śmiałem się, że jeśli są w stanie przebić rekord Jacha – 3 miliony euro – to wtedy zasiądziemy do rozmów. Z jednej strony jest to nieco zabawne, ale z drugiej pokazuje, że tych zależnych jest naprawdę wiele, aby transfer mógł dojść do skutku, chociaż proszę nie odebrać tego, że ja ten transfer sobie przypisuję, bo został on wykonany przez aktualny zarząd Zagłębia i menedżera Bartka i to oni są ojcami tego sukcesu.
Podobno Zagłębie chciało sprowadzić także Przemysława Płachetę, który ostatecznie trafił do Norwich. To prawda, czy jedynie mit?
My byliśmy bardzo zainteresowani Płachetą. Dostałem pewne warunki od Michała Żewłakowa. Klauzula odstępnego była na takim poziomie, który nas nie satysfakcjonował. Nasza oferta uległa kilku zmianom, ale jeżeli Śląsk dostał taką samą ofertę od menedżera i ją przyjął… to myślę, że klub nie otrzymał za niego trzech milionów euro. Jeżeli wynegocjował inne warunki, to należy mu pogratulować.
My w ogóle chcieliśmy sprowadzać młodych Polaków, tak dobrych jak Płacheta, ale w pewnych momentach jesteśmy po prostu przyparci do ściany. Akceptować klauzulę odstępnego, czy jej nie akceptować, kiedy nie jest ona nawet na poziomie miliona euro? Z drugiej strony odkąd wprowadzony został przepis o młodzieżowcu w ekstraklasie, ceny na rynku poszły mocno w górę. A wraz z nimi także wynagrodzenia dla młodych zawodników. Ja jestem zwolennikiem tego przepisu, ale jeśli chodzi o kwestię wynagrodzeń i cen, wszystko poszybowało ku górze. W Zagłębiu nie mieliśmy z tym problemów, bo mieliśmy zawodników z akademii. Proszę zwrócić uwagę, że wszyscy piłkarze, na których Zagłębie zarobiło, byli ściągnięci do Lubina w wieku około 14 lat, wyjątkami są np. Jagiełło, Soszyński czy Poręba. W pewnym momencie wspólnie z dyrektorem Paluszkiem uznaliśmy, że musimy zmienić w określonym zakresie Akademię. Tak, aby zarabiać też na zawodnikach, którzy są u nas już od najmłodszych lat.
Co do akademii – są one w większości inwestycją biznesową. Czy nie chodzi o to, aby gracze, którzy opuszczają klub, w przyszłości przynosili procenty z transferów?
Tak, to jest prawda. Zresztą Krzysztof Piątek jest tego najlepszym przykładem. Teraz, po jego transferze do Herthy, Zagłębie otrzymało chyba około 500 tysięcy euro z samego ekwiwalentu. Przykładem dla wielu może być też Lech Poznań.
Zdecydowanie, do tego w drużynie gra młodzież wychowana w klubie, chociaż szczerze mówiąc nie wiem, jak tamtejsza akademia wygląda pod względem infrastruktury.
Pierwsze szlify w Serie A zebrane, a nowy sezon będzie już należał do niego! Powodzenia @F_jagiello19 ! Gratulacje także dla Bartka Białka za transfer do @VfL_Wolfsburg. Oby obydwaj Panowie decydowali w przyszłości o sile naszej reprezentacji!😊#MiedziowaTożsamość ⚒ pic.twitter.com/YTNXghZWhQ
— Mateusz Dróżdż (@mateusz_drozdz) August 19, 2020
Jest dobrze, ale całość położona jest we Wronkach i to może w mojej ocenie stanowić największy problem. Zamknięcie młodych ludzi w tak małej miejscowości – z całym szacunkiem dla Wronek – może przynosić pewne problemy. Sam miałem problemy w bursie i wiem, co to znaczy mieć bursę gdzieś na boku, gdy chłopakom w wieku 15 lat się nudzi. Czasami zwyczajnie nie piłka im w głowie.
Dobry przykład to chyba Filip Jagiełło. Do wszystkiego doszedł ciężką pracą i to jest najlepszy przykład tego, co taka praca daje. Kiedy byłem w Radzie Nadzorczej, Filip w wywiadzie dla portalu Weszło powiedział, że na egzaminie maturalnym zostawił pustą maturę z geografii. To znaczy poszedł na egzamin, ale oddał pusty arkusz. Wraz z prezesem wpadliśmy na pomysł, aby kupić mu atlas świata, żeby zrozumiał, że głowa u piłkarza też „musi dojeżdżać”. Że to nie jest powód do dumy, iż zostawiło się pustą maturę z geografii. Filip był potem już dojrzałą osobą, o czym świadczy chociażby fakt, że przed wyjazdem do Genoi przez pół roku uczył się języka włoskiego, aby być gotowym na grę we Włoszech. Dzisiaj, gdy patrzę na jego rozwój, mówię sobie – atlas może się przydać, bo w Europie może występować w różnych klubach.
Historia z życia wzięta!
Jako były prezes, chociaż różnie w Zagłębiu bywało, mogę sobie powiedzieć „dobra robota!”. Chłopak się rozwija i z pewnością jeszcze bardziej się rozwinie, bo wciąż ciężko na to pracuje.
I tym pozytywnym i nieco zabawnym akcentem zakończymy dzisiejszą rozmowę, za którą zresztą bardzo dziękuję!
Również dziękuję.