Jeżeli przed inauguracją niemieckiej Bundesligi znalazłby się fan Energie Cottbus, który za pewne ligowe zwycięstwo w meczu z 1899 Hoffenheim dałby sobie uciąć rękę, dziś musiałby radzić sobie w życiu bez jednej kończyny. A wszystko dlatego, że podopieczni Bojana Prasnikara zagrali na inaugurację fatalnie. Jednak nie wszyscy zawodnicy z Cottbus musieliby mieć rękę biednego kibica na sumieniu. Jednym z nich był Mariusz Kukiełka, który walczył jak mało kto z miejscowych, ale gorzką pigułkę przełknął jak każdy.
KORESPONDENCJA Z NIEMIEC
Paweł Kapusta: Fajnie, że znów ruszyła liga, prawda?
Mariusz Kukiełka: Jasne! Szkoda tylko, że rozpoczynamy nowy sezon na własnym stadionie od takiej wpadki.
Wpadka to chyba słowo idealnie opisujące porażkę 0:3 z beniaminkiem z Hoffenheim.
Możliwe, że to słowo jest najlepsze. Wyszliśmy przecież w stu procentach skoncentrowani na ten mecz. Bardzo chcieliśmy wygrać. Goście wyprowadzili jednak cztery kontrataki, z czego trzy udało się im zamienić na bramki. Nie były to na pewno idealne sytuacje strzeleckie, ale wykorzystali to co mieli. Grali spokojniejszą piłkę, a my wypadliśmy bardzo blado. Musimy szybko wyciągnąć wnioski z tej porażki.
Niektórzy kibice już pewne wyciągnęli. Wie pan jakie?
Nie, ale chętnie się dowiem.
Słyszałem na trybunach głosy, że będzie to kolejny sezon z dramatyczną walką o utrzymanie w Bundeslidze.
To niesprawiedliwe. Jeśli ktoś nie chce zrozumieć, że w każdym meczu dajemy z siebie wszystko, aby móc cieszyć się ze zdobywanych dla drużyny punktów, to może przemówi argument, że na boisku walczymy również o własne pieniądze. Poza tym będziemy rozliczani na koniec sezonu ligowego ze wszystkich 34. rozegranych kolejek. Jeśli ktoś mówi po pierwszym meczu, że jesteśmy „do spadku”, to można to nazwać brakiem szacunku dla drużyny. Wierzę, że mało jest takich kibiców.
O co walczycie więc w tym sezonie?
Oczywiście nie myślimy ani o mistrzostwie, ani o najwyższych lokatach. Po prostu nas na to nie stać. Ustępujemy przecież innym ekipom zarówno pod względem finansowym, jak i czysto sportowym. Zapewniam jednak, że nie brakuje nam woli walki i gramy w każdym meczu o trzy punkty. Mam nadzieję, że nasza postawa na boisku zapewni nam spokojną egzystencję w tabeli bez nieprzyjemnych przygód pod koniec sezonu.
Trener Bojan Prasnikar nieraz powtarzał, że jest Pan filarem jego drużyny. Słoweniec na inaugurację ściągnął jednak pana z boiska grubo przed ostatnim gwizdkiem. Co się stało?
Nic się nie stało. Była to zwykła, taktyczna zmiana. W momencie, gdy przegrywaliśmy i nie było już czego bronić, trener postanowił ściągnąć defensywnego zawodnika i wprowadzić trochę świeżej krwi do przodu.
Pytam, bo ostatnio nie było u Pana najlepiej ze zdrowiem.
W zeszłej rundzie zagrałem tylko jeden mecz. Resztę przesiedziałem na trybunach, bo byłem zmuszony leczyć kontuzję. Teraz jest już wszystko w porządku. Jestem w pełni zdrowy i gotowy do rywalizacji o najwyższe cele.
Co robił Pan 13. sierpnia, około godziny 22:00?
Hmm… (chwila ciszy) Nie wiem, poddaję się.
Oglądał pan w akcji swojego dawnego pracodawcę.
Ach rzeczywiście. Miałem przyjemność oglądania wyjazdowego meczu Wisły Kraków przeciwko Barcelonie.
Przyjemność chyba wątpliwą, bo Wisła dostała jeszcze tęższe lanie niż wy od Hoffenheim. Może jakiś komentarz do gry i wyniku?
Porównanie tych dwóch meczów jest chyba nie na miejscu. Nie jestem osobą, która powinna zabierać głos w dyskusji na temat przyczyn porażki i sposobu gry Wisły. Polacy na pewno nie byli faworytem tego spotkania. Wiem, że każdy kibic życzył Wiśle osiągnięcia korzystnego rezultatu, ale nie oszukujmy się – drużyny dzieli różnica kilku klas. Dla wielu zawodników ważny był sam udział, możliwość pokazania się na takim stadionie i w meczu przeciwko takiej drużynie. Być może takiej szansy już nie dostaną.
Na koniec chciałbym czegoś panu życzyć, ale to takie wyświechtane…
Życzenia zdrowia i jak najmniej takich meczów jak inauguracyjny przyjmę z radością.
Tego więc panu życzę, dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.
Bardzo mi się podoba sposób, w jaki przeprowadziłeś
ten wywiad. Brawo!
awyujhwauixgfrteatqagrzntpprch&redirect=http://igol.p
l/article,5746.html