Fulham Londyn pokonał HSV 2:1 i awansował do finału rozgrywek Ligi Europejskiej. W innym spotkaniu półfinałowym Liverpool pomimo wygranej 2:1 opadł z rozgrywek.
Liverpool – Atletico

Liverpool stanął dzisiaj przed ostatnią szansą na poprawienie nastroju swoich fanów. W lidze podopieczni Rafy Beniteza radzą sobie zdecydowanie poniżej oczekiwań, z rozgrywek Ligi Mistrzów odpali już w fazie grupowej, dlatego Liga Europejska stała się priorytetem dla graczy z Anfield Road. Zadanie jednak wcale nie jest proste. W pierwszym meczu półfinałowym rozegranym w Madrycie, Atletico wygrało 1:0 po golu niezawodnego Diego Forlana. Hiszpanie w Primera Divison są w jeszcze gorszej sytuacji niż „The Reds” w Premiership, dlatego tak jak rywale wszystkie swoje siły kumulują na europejskie rozgrywki. Biorąc pod uwagę rezultat pierwszego spotkania, miejsce dzisiejszego pojedynku i niesamowitą determinacje obu zespołów bardzo ciężko było wskazać faworyta.
Gospodarze od razu rzucili się do ataku. Po świetnym, długim podaniu do Yossiego Benayouna Izraelczyk wpadł w pole karne Atletico, jednak jego strzał na korner sparował Daniel De Gea. W jedenastej minucie Liverpool oddał kolejne uderzenie. Autorem strzału był włoski pomocnik, Alberto Aquilani, jednak jego strzał nie był zbyt mocny i bramkarz Hiszpanów nie miał najmniejszego problemu z jego obroną.
W kolejnych fragmentach meczu gospodarze mieli optyczną przewagę, jednak przyjezdni groźnie kontratakowali. W 20. minucie defensorzy Liverpoolu zostawili zbyt dużo miejsca Luisowi Garci, a ten spróbował zdobyć gola uderzeniem z 20 metrów. Mimo iż strzał był wyśmienity, Pepe Reina dzięki genialnej interwencji zdołał wybić piłkę na rzut rożny. W 26. minucie bardzo bliski otworzenia wyniku był Dirk Kuyt. Holender otrzymał piłkę od Javiera Mascherano, ale nie zdołał dobrze wykończyć akcji, chociaż nie znajdował się zbyt daleko od bramki strzeżonej przez De Gea.
Sześć minut później wszyscy kibice gospodarzy wznieśli ręce w geście triumfu, ale sędzia szybko stonował te nastroje, dopatrując się pozycji spalonej Daniela Aggera po wrzutce z rzutu wolnego przez Stevena Gerrarda. Jednak jak powiada staropolskie przysłowie „co się odwlecze, to nie uciecze”. W 44. minucie, tuż przed przerwą na 1:0 strzelił Alberto Aquilani, po świetnym dograniu w pole karne Włoch silnym uderzeniem odebrał jakiekolwiek nadzieje na obronę przez bramkarza Atletico.
W drugiej połowie Liverpool cofnął się do defensywy, licząc na kontrataki. Dzięki temu goście przejęli inicjatywę. Nie przekładało to się jednak na sytuacje bramkowe, jedynie w 49. minucie Simao próbował uderzenia z dystansu, ale nie wykonał go zbyt dobrze i nie stworzył zagrożenia. W kolejnych fragmentach meczu obie ekipy preferowały strzały z dużej odległości licząc, że któryś znajdzie drogę do siatki. Nic takiego nie miało miejsca.
Z każdą minutą „The Reds” grali coraz bardziej defensywnie, skupiając się głównie na skutecznej destrukcji. Atletico nie potrafiło tego wykorzystać, konstruując mało składne akcje często kończone desperackimi uderzeniami. Tuż przed końcem drugiej połowy Diego Forlan mógł przesądzić o losach rywalizacji. Simao wykonał świetne prostopadłe podanie do Urugwajczyka, ale ten minimalnie minął się z piłką i mógł jedynie ukryć twarz w dłoniach. Wynik 1:0 oznaczał dogrywkę.
Dodatkowy czas gry od mocnego uderzenia rozpoczął Liverpool. Dobre podanie z głębi pola przechwycił rozpędzony na skrzydle Yossi Benayoun, agresywnie wbiegł w pole karne i uderzył z bardzo ostrego kąta. Piłka posłusznie przekroczyła linię bramkową i całe Anfield oszalało z radości.
Radość gospodarzy nie trwała długo. Najpierw bardzo blisko szczęścia był Reyes, ale po niepewnej interwencji Reiny „The Reds” zdołali się wybronić. Niestety dla nich w 13. minucie dogrywki ta sztuka im się już nie udała. Błąd popełnił Glenn Johnson, który dał się ograć Sergio Aguero, a Argentyńczyk posłał dokładne podanie na długi słupek, gdzie znajdował się Diego Forlan. Urugwajczyk nie miał najmniejszych problemów z trafieniem do siatki, a wynik 2:1 promował Atletico.
W drugiej części dogrywki Liverpool starał się atakować, ale nie były to zbyt efektywne działania. Dodatkowo co jakiś czas Hiszpanie wyprowadzali swoje ataki, które stwarzały poważne zagrożenie pod bramką Reiny, jednak mecz ostatecznie zakończył się zwycięstwem Liverpoolu 2:1, które niestety oznacza koniec przygody podopiecznych Rafy Beniteza z europejskimi pucharami.
Fulham – Hamburger SV

Drużyna HSV Hamburg na pewno nie była stawiana jako faworyt w pojedynku z Fulham Londyn. Ekipa z Niemiec przeżywa kryzys, niedawno zwolniła trenera, doznała również kompromitującej porażki 1:5 z TSG Hoffenheim. Natłok takich niekorzystnych wydarzeń sugerował, że to gospodarze z Londynu powinni przechylić na swoją korzyść szalę zwycięstwa w tej półfinałowej rywalizacji.
Od początku spotkania obie ekipy poszły na wymianę ciosów. Tuż po rozpoczęciu gry niezłą okazję zmarnował Ruud Van Nistelrooy, chwilę później na przeciwległej stronie boiska nie trafił Bobby Zamora, by w końcu w czwartej minucie spudłował Brede Hangeland. Po tej serii wydarzenia na murawie uspokoiły się. Przełom nastąpił w 22. minucie. Świetnie z rzutu wolnego uderzył Mladen Petrić i zrobiło się 1:0. Bramkarz nie miał najmniejszych szans przy atomowym uderzeniu Chorwata. Ten wynik premiuje awansem do dalszej rundy przyjezdnych.
Gospodarze byli jednak bardzo gościnni, bo nie pokazali podrażnionej ambicji i kontynuowali stonowaną grę. HSV nie specjalnie kwapiło się do ataków, więc większość pierwszej połowy minęła pod znakiem walki w środkowej części boiska. Jedynie Pitroipa tuż przed przerwą próbował podwyższyć rezultat, ale jego poczynania spełzły na niczym.
Po wznowieniu meczu flegmatyczne tempo utrzymało się. Oprócz tego spora liczba niedokładnych zagrań mocno utrudniała grę obu zespołów. Od 60. minuty Fulham przyspieszyło. Najpierw Clint Dempsey został zablokowany przez obrońców, by dziesięć minut później Simon Davies doprowadził do wyrównania. Świetnym przeglądem pola przy tej akcji popisał się Danny Murphy, który zaliczył asystę.
Podrażnieni goście błyskawicznie rzucili się do ataku. Swoje szanse mieli Joris Mathijsen i Jonathan Pitroipa, ale po ich akcjach wynik nadal brzmiał 1:1. Zbytnia ofensywa szybko zemściła się na gościach. W 76. minucie gola zdobył Zoltan Gera, czym bardzo przybliżył swój zespół do awansu.
Jeszcze na cztery minuty przed końcem rywalizacji Ruud Van Nistelrooy miał okazję, ale jego strzał utonął w gąszczu nóg defensorów Fulham.
Anfield dogrywka YNWA.
Przynajmniej awans jednej z drużyn do finału mi
się sprawdził, typując od ćwierćfinałów.
Fulham zgodnie z moimi oczekiwaniami awansował do
finału LE. W finale się spotkają dwaj ligowi
średniacy. Średniak Premier League z drużyną
środka tabeli La Liga. Atletico wydaje się być
faworytem do zwycięstwa w tegorocznej edycji LE.
Rojiblancos mogą wygrać w tym roku dwa trofea ,bo
jeszcze grają w finale Copa del Rey z Sevillą.
Fulham jest teraz ,niczym Espanyol w 2007 roku.
Pozornie tylko miejsce w środku stawki ligowej,
drużyna niby przeciętna ,ale w półfinale Fulham
tako samo jak Espanyol pozostawił w pokonanym polu
dobrą(w kryzysie ,ale jednak) drużynę z Niemiec.
Espanyol upokorzył wtedy Werder 3:0 u siebie i 2:1
na Weserstadion. The Cottagers w dużo mniejszych
rozmiarach rozprawili się z gospodarzami
tegorocznego finału LE, ale zwycięzców nikt nie
sądzi. Przecież Fulham wyeliminował już Juventus
i obrońców tytułu z Doniecka. Przyznam ,że finał
Pucharu UEFA w 2007 roku na Hampden Park był w moich
oczach najlepszym finałem jaki zobaczyłem. Espanyol
skazywany na pożarcie przez Sevillę, grający od 68
minuty, potem całą dogrywkę w osłabieniu po
czarwonej katrce dla obrońcy Moisesa Hurtado
zdołał zremisować 2:2, nie załamując się po
stracie gola w końcówce 1 części dogrywki.
Piękną bramka Jonatasa w 117 minucie odłożyła
jedynie fetę Sevilli na parenaście minut. W serii
rzutów karnych Sevilla była dzięki wówczas
niezawodnemu Palop'owi zdecydowanie lepsza w karnych
wygrywając je 3:1. Szacunek dla Espanyolu za tamte
czasy. Coś mi mówi ,że 12 maja w Hamburgu
zobaczymy równie wspaniałe widowisko.