Zróbcie hit!


Przed nami ligowy klasyk, w którym zmierzą się Legia Warszawa i Wisła Kraków

21 października 2018 Zróbcie hit!
Grzegorz Rutkowski

Ligowy klasyk jesienią 2018 roku świeci może nie pełnym, ale dużo mocniejszym niż w ostatnich latach blaskiem. Dziś wieczorem w Warszawie Legia podejmie Wisłę Kraków i będzie to absolutny hit dwunastej serii spotkań Lotto Ekstraklasy.


Udostępnij na Udostępnij na

Żyć bez siebie nie mogą

Choć fani obu drużyn nie darzą się sympatią, to każdy zdrowo myślący kibic polskiej piłki zgodzi się, że silne Legia i Wisła są potrzebne lidze i całej krajowej piłce. Mowa przecież o klubach zajmujących dwa pierwsze miejsca w ligowej tabeli wszech czasów. Wisła i Legia zdobyły (oficjalnie) po trzynaście mistrzowskich tytułów, „Biała Gwiazda” dołożyła do tego cztery Puchary Polski, „Wojskowi” po to trofeum sięgali aż dziewiętnaście razy. Zespoły z Krakowa i Warszawy rywalizowały ze sobą w sumie 166 razy. Wśród tych 166 meczów jest również ten z sierpnia 1956 roku, kiedy to Legia pokonała u siebie Wisłę 12:0, a pięć goli strzelił Ernest Pol (znany z powiedzenia „Ernest pije, ale Ernest gra”). Hat-trickiem popisała się wtedy absolutna legenda warszawskiego klubu Lucjan Brychczy.

Wracając do liczby tytułów, czy aby na pewno legijni marketingowcy właściwie je policzyli? Przecież to Wisła powinna sobie rościć prawo do 14. mistrzostwa, gdyż to zespół z Krakowa wygrał ligę w 1951 roku. PZPN zdecydował się jednak uznać za mistrza zdobywcę Pucharu Polski Ruch Chorzów. Wisła mogłaby dopisać sobie ten tytuł, ale tego nie robi. Natomiast Legia uparcie broni odebranego jej w 1993 roku mistrzostwa. A o wszystkim zdecydował, jakżeby inaczej, mecz z „Białą Gwiazdą”.

„Cała Polska widziała”

Na początku lat 90. Wisła była ligowym średniakiem. Legia po zmianach ustrojowych również przeżywała trudne chwile, ale w sezonie 1992/1993 stołeczna ekipa walczyła o tytuł. W ostatniej kolejce podopieczni Janusza Wójcika udali się do Krakowa. Do mistrzostwa potrzebowali zwycięstwa w odpowiednich rozmiarach, bowiem w tym samym czasie ŁKS Łodź mierzył się u siebie ze zdegradowaną już z ligi Olimpią Poznań (Legia i ŁKS miały równą liczbę punktów).

Ostatecznie warszawianie zwyciężyli w Krakowie 6:0, zaś ŁKS wygrał swój mecz 7:1 i tytuł pojechał do Warszawy. Radość legionistów nie trwała jednak długo. Już w trakcie spotkania padały pierwsze oskarżenia dotyczące sprzedaży meczu przez piłkarzy Wisły (także ze strony kibiców), a kilkanaście dni później mimo braku dowodów na ustawienie spotkań w Krakowie i Łodzi oba kluby ukarano, a mistrzostwo przyznano Lechowi Poznań. Wtedy też ówczesny prezes PZPN, Ryszard Kulesza, wygłosił pamiętną przemowę.

 Dwie dekady dominacji

W połowie lat 90. Legia grała w Lidze Mistrzów, Wisła na drugim poziomie rozgrywkowym. W 1996 roku „Biała Gwiazda” powróciła do elity, ale do czołówki dołączyła dopiero po przejęciu klubu przez Tele-Fonikę w 1998 roku. Rok wcześniej do Legii wkroczyło koreańskie Daewoo. Choć kibice obu klubów wiązali z przyjściem nowych, możnych właścicieli ogromne nadzieje, na zmianach zdecydowanie lepiej, przynajmniej do pewnego momentu, wyszli w Krakowie. Wisła począwszy od sezonu 1997/1998 do rozgrywek 2010/2011 tylko raz opuściła ligowe podium, zdobywając w tym czasie osiem tytułów. W tym okresie Legia wygrywała ligę tylko dwa razy. Wisła natomiast parła do przodu z siłą równą uderzeniu Grzegorza Kaliciaka.

Po okresie dominacji Wisły do głosu doszła Legia. Jej najlepszy czas to najpierw szalone rządy Bogusława Leśnodorskiego, następnie zarządzanie w zupełnie innym stylu przez Dariusza Mioduskiego, który już wcześniej miał w klubie wiele do powiedzenia. Dominującą postacią był jednak Leśnodorski. W ostatnich sześciu sezonach warszawianie wygrywali mistrzostwo pięć razy, zagrali również ponownie w Lidze Mistrzów. W Lidze Mistrzów, która dla Wisły Cupiała na zawsze pozostała szklanym sufitem, którego nigdy nie udało się przebić.

Piłkarz wyklęty

Z uwagi na chłodne stosunki pomiędzy oboma klubami transfery na linii Warszawa – Kraków należą do rzadkości. W ostatnich latach doszło do dwóch ruchów, które rozgrzały kibiców w grodzie Kraka do czerwoności. Latem 2017 roku do Warszawy przeniósł się Krzysztof Mączyński, mimo że jeszcze kilka miesięcy wcześniej składał taką oto deklarację (od 2:00):

Mączyński próbował jeszcze w mediach społecznościowych wchodzić w interakcje z kibicami, ale była to raczej mierna próba wybielenia swojego wizerunku. Zadra w sercu pozostała i pozostanie na zawsze, a przywitanie Mączyńskiego przy Reymonta już w koszulce Legii okraszone było niezliczoną liczbą epitetów.

Kilka miesięcy temu krakowscy kibice przeżyli  deja vu z Carlitosem. Hiszpan dość niespodziewanie trafił właśnie do Legii, a po zakończeniu sagi transferowej zapewniał, że od dawna myślał o przeprowadzce do Warszawy.

Oba transfery napędziły internetowe przepychanki kibiców obu drużyn, ale zarówno Mączyński, jak i Carlitos nie radzą sobie w Warszawie tak dobrze jak w Krakowie. Były(?) reprezentant Polski jest odsunięty od pierwszego zespołu Legii, Hiszpan nie zachwyca tak jak w poprzednim sezonie.

Drużyna zamiast solisty

Wydawało się, że po stracie Carlitosa i kilku innych zawodników Wisła będzie zajmowała miejsce w dolnej części tabeli. Krakowianie grają jednak nadspodziewanie dobrze, w kilku meczach zaliczyli spektakularne występy, a przede wszystkim ponownie mają w swoich szeregach lidera ligowych strzelców. O ile jednak Carlitos większość sytuacji kreował sobie sam, o tyle Zdenek Ondrasek korzysta z dobrej pracy całej drużyny. Czech to niejedyny zawodnik, który pod wodzą Macieja Stolarczyka wrócił do świata żywych. To samo można powiedzieć o Rafale Pietrzaku, Dawidzie Korcie i Martinie Kostalu. W meczu z Cracovią na słowa krytyki dobrze zareagowali Mateusz Lis i Jesus Imaz. Pierwszy z nich zachował czyste konto, drugi zdobył oba gole w derbowym starciu.

 

Portugalskie porządki

Ricardo Sa Pinto, zwany przez niektórych za względu na podobieństwo do bohatera pewnej polskiej komedii „Bolcem”, zaczął przygodę z Legią w najgorszy możliwy sposób. Z Ligi Europy jego drużynę wyrzuciło Dudelange, a Portugalczyk całą winę zrzucił na arbitrów. W ekstraklasie Legia została rozbita na własnym boisku przez Wisłę Płock. Do tego doszły absurdalne pretensje Sa Pinto, który stwierdził, że w prowadzeniu treningów przeszkadzają mu dzwony w kościele znajdującym się w pobliżu obiektów Legii.

Z czasem jednak Portugalczyk zaczął układać warszawskie klocki po swojemu i we wrześniu oglądaliśmy już inną Legię niż w lipcu i sierpniu. Od początku września Legia punktuje najlepiej spośród wszystkich ligowców i znacznie poprawiła swoją grę w defensywie, co było bolączką zespołu na początku sezonu. Sa Pinto dokonał kontrowersyjnej zmiany w bramce, gdzie swoją szansę w pełni wykorzystał Radosław Cierzniak (obok Mączyńskiego i Carlitosa trzeci były wiślak w barwach Legii), który jednak w niedzielnym meczu nie zagra z powodu kontuzji. Do łask powrócił Artur Jędrzejczyk, z ławką rezerwowych na dobre zapoznał się natomiast Michał Pazdan. W środku pola miejsce wywalczył sprowadzony na wyraźne życzenie Sa Pinto Andre Martins. Kluczową postacią ofensywy u Sa Pinto staje się Sebastian Szymański, który przebudził się po kiepskim początku rozgrywek.

Portugalski trener docenia rangę meczu, ale zapewnia, że jego podopieczni zagrają w nim jak w każdym kolejnym ligowym boju.

Czy gramy z Wisłą, czy z kimkolwiek innym mentalność jest zawsze taka sama: walczymy o trzy punkty. Wiadomo, że w takich meczach jest coś wyjątkowego ze względu na historię obu klubów, ale to są szczegóły. Na tym poziomie piłkarze są zawsze zmotywowani. To po prostu kolejne spotkanie, tylko akurat zmierzą się rywale o bogatej historii i z największą liczbą trofeów w polskim futbolu. Ricardo Sa Pinto o meczu z Wisłą

W niedzielę o lidera

Mimo że w lipcu i sierpniu Legia grała fatalnie i notowała kolejne katastrofalne występy, to już w niedzielę mistrzowie Polski mogą zasiąść na fotelu lidera. Potrzebują do tego zwycięstwa z Wisłą, która może doskoczyć do Jagiellonii i wspólnie z zespołem Ireneusza Mamrota przewodzić ligowej stawce.

Oczekiwania względem obu drużyn są spore, ale warto pamiętać, że w żadnym z dziewięciu ostatnich spotkań pomiędzy Legią i Wisłą nie padło więcej niż dwa gole. Być może po raz pierwszy od wielu lat to Wisła będzie prowadziła grę na stadionie Legii, bowiem w ostatnich tygodniach warszawianie wyczekują na ruch rywala. Z pewnością wiele do udowodnienia swoim byłym kolegom ma Carlitos, gdyż chociażby ostatnia wypowiedź Pawła Brożka dobitnie pokazuje oziębłe stosunki Hiszpana z byłymi kolegami.

Carlitos? Szczerze mówiąc, to nawet nie wiem, co tam u niego słychać. Nie miałem z nim żadnego kontaktu od 20 maja, kiedy pożegnaliśmy się po ostatnim meczu. Docierały do mnie sygnały z Warszawy, że przyjechał latem do Legii kompletnie nieprzygotowany. Chyba zrobiono mu w Legii krzywdę, wrzucając go od razu na zbyt głęboką wodę. A dlaczego przygotowany nie był? To pytanie do niego. Cóż, jedni ciężko pracują nad formą, inni jedzą pizzę i piją piwo. Paweł Brożek o byłym koledze z Wisły

Kto zasłuży na pizzę i piwo dobrą grą w niedzielnym meczu? Przekonamy się o tym już za kilka godzin.

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze