Wystarczyła tylko obecność Takesure Chinyamy, aby piłkarze Legii przypomnieli sobie, na czym polega trafianie do siatki. To on był jednym z autorów bramek dla legionistów, którzy pokonali Lechię Gdańsk 2:0.
Takesure Chinyama – to na nim skupiała się uwaga przed meczem z Lechią. Jego powrót miał być swoistym światełkiem w tunelu dla nieskutecznego warszawskiego teamu, który w ostatnich czterech spotkaniach trafił do siatki tylko raz. Od początku spotkania piłkarze Jana Urabana starali się, by „Chini ” na boisku się nudził. Pierwszą groźną sytuację stworzył jednak nie on, a Inaki Astiz. Hiszpan już w drugiej minucie postraszył Mateusza Bąka, który poradził sobie świetnie z główką środkowego obrońcy Legii. W ósmej minucie głównym bohaterem akcji Legii był już piłkarz z Zimbabwe, ale przyjęcie piłki było zbyt niepewne, by potem umieścić ją w siatce. Chinyama to jednak piłkarz, który nie przejmuje się niewykorzystanymi sytuacjami. Jako dowód może posłużyć indywidualny popis Iwańskiego, który minął obrońców Lechii, czym obsłużył czarnoskórego snajpera – Chinyamie nie pozostało nic innego, jak dopełnić formalności.
Do przerwy Legia prowadziła skromnie 1:0, a Jan Urban mógł mieć pretensje do swoich podopiecznych o kilka niewykorzystanych okazji. Trener musiał bardzo sugestywnie przemówić do swoich zawodników, bowiem bardzo szybko wzięli sobie do serca jego uwagi i 10 minut po gwizdku oznajmiającym rozpoczęcie drugiej połowy mogli ponownie triumfować. Znów asystę zanotował Maciej Iwański, a z jego podania skorzystał Miroslav Radović, który pięknym lobem podwyższył na 2:0.
Do końca meczu legioniści starali się kontrolować przebieg spotkania. Nietrudno domyślić się, dlaczego tak oszczędzali zdrowie