Stało się coś, o czym nie śniło wielu kibiców i sympatyków Legii Warszawa – najpierw porażka z Astaną w starciu o Ligę Mistrzów, następnie remis z Sheriffem, w którego wyniku na jesieni żadna polska drużyna nie wystąpi w europejskich pucharach. Do tego dochodzi nieprzekonujący styl gry, brak skuteczności, liczne kontuzje oraz brak rasowego snajpera. Co będzie dalej z Legią? Czy podoła finansowo? Czy klęska w pucharach negatywnie odbije się na krajowych rozgrywkach?
Złe początki
Obecny sezon dla mistrzów Polski nie rozpoczął się dobrze. Od samego początku w grze zespołu Jacka Magiery czegoś brakowało – porażka 1:3 z beniaminkiem Górnikiem Zabrze nie wróżyła dalszych sukcesów. Większość zachłysnęła się dwumeczem z IFK Marienhamn, chociaż nie było ku temu żadnych podstaw. Mimo wbicia przeciwnikowi łącznie dziewięciu goli gra defensywy w starciu z fińskim zespołem nie napawała optymizmem. Gdyby oponent był bardziej skuteczny w ataku, wynik mógłby wyglądać zupełnie inaczej.
Otrzeźwienie przyniosła kolejna runda. O ile wynik meczu w Kazachstanie można by tłumaczyć sztuczną murawą (słaba wymówka), o tyle mecz w Warszawie obnażył wszystkie słabości legionistów. Większość miała jednak nadzieję, że mimo mało błyskotliwej gry uda się awansować do Ligi Europy. Jak się okazało, nie można było bardziej się pomylić.
Mizeria
Pierwszy mecz przyniósł remis na własnym boisku, toteż w rewanżu należało strzelić bramkę, aby móc grać w czwartkowe wieczory. Gra układała się bardzo podobnie jak w pierwszym meczu. Legia klepała piłkę w środku pola, próbowała przerzucić ciężar gry bliżej pola karnego, jednak najczęściej kończyło się to stratą piłki i kontratakiem drużyny gości, co w ostateczności zmuszało „Wojskowych” do biegania za piłką. Najczęściej odzyskiwali ją po nieudanym podaniu do Ziguy Badibangi rękami Arkadiusza Malarza, co świadczy o niemocy piłkarzy z pola.
Sheriff również nie postanowił oddawać pola i stawiać autobusu niczym Jose Mourinho za dobrych czasów w Chelsea. W pierwszej połowie dobrym uderzeniem popisał Mateo Susić, jednak kapitalną interwencję zaliczył Arkadiusz Malarz. Mając na uwadze dynamizm gry i szybkość rozgrywania piłki, umiejętność dryblingu, piłkarze z drużyny z Naddniestrza mogą w przyszłości z powodzeniem udzielić korepetycji naszym zawodnikom.
Na domiar złego w 39. minucie meczu Legię dotknęło niespodziewane i dotkliwe osłabienie – za dwie żółte kartki, a w konsekwencji czerwoną, z boiskiem musiał pożegnać się Michał Pazdan. O zgrozo, obie kartki otrzymał w ciągu kilkunastu sekund, bez wątpienia ze swojej winy. Piłkarz o takiej renomie, umiejętnościach i pozycji w zespole powinien wiedzieć, że „dyskusja z sędzią” (casus Ronaldo) nie przyniesie żadnego pozytywnego rezultatu, a może okazać się opłakana w skutkach.
Trener Magiera mimo wyłamania szyków obronnych nie wprowadzał roszady w defensywie. Postanowił jedynie wzmocnić siłę rażenia, jednak ani Hildeberto, ani Sadiku, ani młody, zdolny Szymański nie potrafili odwrócić przebiegu gry. Mecz zakończył się dla Legii z rezultatem trzech strzałów, z czego tylko jedno kąśliwe uderzenie Tomasza Jodłowca poleciało w światło bramki. Dla porównania Sheriff Tyraspol oddał dziewięć strzałów, z czego dwa były celne.
Kibice z Polski muszą przełknąć gorycz porażki i pogodzić się z faktem, że w ciągu najbliższego roku nie będą oglądać polskiej ekipy w europejskich rozgrywkach. Poprzedni sezon rozbudził apetyty i obecnie jedyną nadzieją jest reprezentacja Polski i jej udział w przyszłorocznych mistrzostwach świata w Rosji.
Kryzys?
Tegoroczny budżet sezonu, zgodnie z informacjami udzielonymi przez właściciela Legii Dariusza Mioduskiego, uwzględniał wpływy z gry w fazie grupowej Ligi Europy. Założenie, z perspektywy początku sezonu całkiem realistyczne, wzięło jednak w łeb w sposób spektakularny. „Wojskowi” w kiepskim stylu pożegnali się z możliwością zarobienia 2,4 mln euro. W takiej sytuacji powstaje dość pokaźna dziura w budżecie, którą trzeba załatać. Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością Dariusz Mioduski posiada rezerwy finansowe, które pozwoliłyby załatać niemałą wyrwę. Jednak na pewno nie uczyni tego lekką ręką, zwłaszcza że obecny jedyny udziałowiec klubu dał się poznać jako osobą rozsądnie dysponująca swoimi funduszami.
W zanadrzu pozostaje sprzedaż jednego z zawodników – uszczuplenie budżetu płac oraz zastrzyk gotówki. Jako pierwszy na myśl przychodzi Michał Pazdan, którego wartość na rynku piłkarskim opiewa na kwotę 3,5 mln euro według portalu Transfermarkt. Do tej pory nikt jednak nie zdecydował się na wyłożenie takiej sumy za 30-letniego stopera. Następnym dochodowym piłkarzem może okazać się Sebastian Szymański, który pokazał się w tym sezonie z dobrej strony w pierwszym meczu z Sheriffem, a wcześniej w rewanżu z Astaną. Są to jednak tylko czyste spekulacje, nieoparte na konkretnej ofercie zespołu, a jedynie potencjalna możliwość zarobku na perspektywicznym piłkarzu. Jeśli chodzi o pozostałych zawodników, trudno dostrzec materiał na gracza gwarantującego szybki zarobek w kończącym się za osiem dni letnim okienku transferowym.
Pozostaje mieć nadzieję, że Legia nie pójdzie śladem Wisły Kraków z sezonu 2010/2011 i nie wpadnie w kłopoty finansowe – wszystko w rękach Dariusza Mioduskiego.