Klasyk, który nie zawiódł. Legia pokonuje Widzew i eliminuje łodzian z Pucharu Polski


Spotkanie w 1/16 PP zakończyło się 3:2 na korzyść warszawskiego klubu

30 października 2019 Klasyk, który nie zawiódł. Legia pokonuje Widzew i eliminuje łodzian z Pucharu Polski
dav

Właśnie zakończył się hit 1/16 tegorocznego Totolotek Pucharu Polski. Na stadion przy al. Piłsudskiego 138, gdzie swoje mecze rozgrywa Widzew, przyjechał aktualny wicemistrz Polski – Legia Warszawa. Po raz ostatni zespoły te zmierzyły się ze sobą sześć lat temu. Wtedy górą byli „Wojskowi”, którzy wygrali 1:0. I tym razem lepsi także byli piłkarze ze stolicy. Podopieczni trenera Vukovicia w trudach, ale pokonali łodzian 3:2 i wyeliminowali ich z Pucharu Polski.


Udostępnij na Udostępnij na

Dziś oba kluby są na dwóch biegunach. Legioniści w PKO Ekstraklasie, a widzewiacy powoli się odbudowują. Jednak spotkania z udziałem tych dwóch drużyn zawsze elektryzowały i będą elektryzować piłkarską Polskę. To po porostu jeden z klasyków naszego rodzimego podwórka.

W latach 90. bezpośrednie starcia Widzewa z Legią decydowały o mistrzostwie Polski. Były to mecze, które rozstrzygały się w samych końcówkach, a wiele z nich przeszło do historii. W XXI wieku jednak łodzianom nie leży rywalizacja z klubem ze stolicy. Na 19 rozegranych spotkań 15 przegrali i cztery zremisowali. Bilans bramowy to 35 do 5 strzelonych goli na korzyść Legii.

Dziś miało być inaczej

Dziś miało nastąpić długo wyczekiwane przez sympatyków Widzewa przełamanie. To 20. spotkanie pomiędzy tymi dwoma zespołami w tym wieku i 77. w całej historii miało wreszcie przerwać dwie fatalne passy dla łodzian. Po pierwsze, widzewiacy chcieli wreszcie ograć Legię, a po drugie marzyli o pokonaniu warszawskiej ekipy po raz pierwszy w Pucharze Polski.

Niestety dla nich, na zwycięstwo nad Legią muszą poczekać do następnego razu. Znowu polegli, ale przynajmniej zdobyli dwie bramki, co nie udało im się od tego ostatniego zwycięskiego spotkania (3:2) z 15 kwietnia 2000 roku.

Od początku spotkania Legia była wycofana, dobrze blokowała boczne sektory Widzewa, co przecież jest mocną stroną „Czerwono-biało-czerwonych”. Szczególnie gdy do akcji ofensywnych podłącza się prawy obrońca – Łukasz Kosakiewicz. Były piłkarz Korony szybko zaadoptował się w nowym klubie. Z meczu na mecz robi postępy. Jest szybki i ma nawet niezłe dośrodkowanie, ale ma problemy z szybkim powrotem do obrony.

O ile na drugą ligę to wystarcza, o tyle w spotkaniu z rywalem tej klasy, jakim jest Legia, to zdecydowanie za mało. A właściwie za wolno. Legioniści często w tej pierwszej połowie wykorzystywali fakt, że prawy obrońca Widzewa po podłączeniu się do akcji nie nadążał z powrotem, dlatego też tworzyły się tam ogromne przestrzenie.

Im dalej w las, tym goście byli coraz to groźniejsi. W 11. minucie Wszołek wyszedł sam na sam, ale Wojtek Pawłowski, od kiedy wszedł do bramki Widzewa, jest pewnym punktem swojego zespołu. Nie było jeszcze spotkania, w którym nie uratowałby skóry swoim kolegom z obrony.

Kilkanaście minut później stuprocentową okazję miał Novikovas. Jednak piłkarz Legii koncertowo to zmarnował. Dostał idealne podanie z głębi pola na lewą stronę. Miał tam autostradę, bo asekurujący kolegów z drugiej strony boiska Kosakiewicz nie zdążył wrócić na swoją pozycję. Litwin postanowił wykończył to podcinką, ale zrobił to źle i futbolówka minęła słupek bramki Widzewa.

Do końca pierwszej odsłony w piłkę grała tylko Legia. „Wojskowi” spychali widzewiaków do głębokiej defensywy. A na największe wyróżnienie zasługiwał Luquinhas. Niemiłosiernie kręcił podopiecznymi Marcina Kaczmarka. Za każdym razem, gdy był w posiadaniu futbolówki, potwierdzał swoje ponad przeciętne umiejętności.

Fajerwerki w drugiej połowie

Druga odsłona rozpoczęła się tak, jak skończyła pierwsza, czyli od ataków Legii. Klub ze stolicy napierał coraz bardziej, a seria indywidualnych błędów gospodarzy sprawiła, że po kilku minutach od ponownego wznowienia meczu było 2:0 dla „Wojskowych”.

Po podopiecznych trenera Kaczmarka było widać lekkie zrezygnowanie. Nic dziwnego. Dostali dwa szybkie ciosy, ale na szczęście dla tego widowiska szybko się otrząsnęli. Po chwili dostali rzut karny, którego pewnie na gola zamienił Marcin Robak. Łodzianie złapali kontakt, a wszyscy na trybunach uwierzyli, że po raz kolejny może paść wynik 3:2.

I… pyk. Akcja prawą stroną Widzewa i gol. Artur Jędrzejczyk zdobył bramkę samobójczą i doprowadził do wyrównania, a stadion eksplodował. Teraz to ulubieńcy kibiców byli w gazie. Podopieczni Vukovicia strzelili dwa gole, ale nagle przestali grać w piłkę. Zupełnie, jakby myśleli, że jest już po meczu.

Jednak legioniści niczym wytrawny bokser wytrzymali napór gospodarzy i sami zadali decydujący cios. Po jednym z rzutów rożnych trochę przypadkowo piłkę otrzymał Igor Lewczuk i oddał dobre uderzenie, które znalazło drogę do bramki Pawłowskiego. Po raz trzeci w tym spotkaniu.

Łodzianie jeszcze próbowali doprowadzić do wyrównania, ale piłkarze Legii do końca meczu kontrolowali już jego przebieg. Pokazali klasę i dowieźli korzystny dla nich wynik.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze