Legia gromi Koronę


24 października 2009 Legia gromi Koronę

Do niecodziennego spotkania doszło w Warszawie, gdzie Legia Warszawa pokonała Koronę Kielce aż 5:2. Goście, chociaż objęli prowadzenie już w pierwszej minucie gry, do domu wracają z pokaźnym bagażem bramek. Gospodarze natomiast wykorzystali osłabienie kielczan, którzy mecz kończyli w dziewiątkę.


Udostępnij na Udostępnij na

W drugim sobotnim meczu w ramach 11. kolejki polskiej Ekstraklasy w Warszawie przy ulicy Łazienkowskiej gospodarze podejmowali Koronę Kielce. Faworytami tej potyczki byli podopieczni Jerzego Urbana, którzy ostatnio nie spisują się jednak dobrze. Zremisowali bowiem tylko 1:1 z Piastem w Gliwicach. W dobrych humorach po ostatnim meczu z pewnością nie mogą być również kielczanie, którzy niespodziewanie na własnym stadionie ulegli Arce Gdynia 1:2.

Legia ma powody do radości
Legia ma powody do radości (fot. Michał Tatarynowicz /iGol.pl)

Od mocnego uderzenia zaczęli „Legioniści”. Tuż po rozpoczęciu od środka boiska piłka powędrowała na lewe skrzydło, gdzie dośrodkowywał Marcin Komorowski. Futbolówka spadła wprost na nogę Miroslava Radovicia, lecz Serb minimalnie przestrzelił. Kto spóźnił się na mecz nawet jedną minutę, mógł żałować, bowiem Korona od razu odpowiedziała. Kielczanie po zamieszaniu w polu karnym Legii szczęśliwie przebili piłkę do niepilnowanego Krzysztofa Gajtkowskiego. Napastnik przyjezdnych stanął oko w oko z Janem Muchą i strzałem od słupka trafił do siatki rywala. Byliśmy zatem świadkami sensacji, gdyż „Wojskowi” już od pierwszej minuty przegrywali z Koroną. Bardzo dobrze spisująca się w lidze defensywa drużyny gospodarzy, tym razem popełniła fatalny błąd, pozostawiając Gajtkowskiego bez asysty obrońcy.

W 12. minucie koronkowa akcja Legii mogła dać wyrównanie. Bartłomiej Grzelak po otrzymaniu prostopadłego podania w efektowny sposób „piętką” odegrał do wbiegającego Piotra Gizy. Pomocnik warszawskiego zespołu zdecydował się na finalizację akcji uderzeniem, jednak Radosław Cierzniak świetnie interweniował. W 30. minucie gry błąd Korony bezlitośnie wykorzystali gospodarze. Z boku pola karnego centrował Piotr Giza. Piłka dotarła do Grzelaka, który obrócił się z nią i trafił między słupki bramki Cierzniaka. Przewaga Legi w drugim kwadransie nie podlegała dyskusji, a gol był jej wynikiem. Do przerwy rezultat nie uległ już zmianie i dość niespodziewanie na tablicy widniało 1:1.

Początki drugiej połowy nie były już tak ciekawe. Gra toczyła się głównie w środku pola, a jeśli dochodziło do sytuacji podbramkowych to brakowało wykończenia, bądź futbolówka po strzale lądowała na trybunach. Dopiero w 68. minucie jedna z akcji swój bieg zakończyła w siatce. Sebastian Szałachowski zagrał nad obrońcami kieleckiej drużyny, którzy zaspali w tej sytuacji. Do piłki dopadł Marcin Mięciel, który płaskim uderzeniem pokonał Radosława Cierzniaka. Napastnik Legii przełamał zatem passę bez zdobyczy bramkowej. Jak się okazało, były to zabójcze fragmenty meczu w wykonaniu podopiecznych Jana Urbana. Ze skrzydła płasko podawał Maciej Rybus, a problemów z wykończeniem akcji nie miał już Marcin Mięciel. Od razu po utracie trzeciego gola drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę dostał Krzysztof Gajtkowski. To nie był koniec dramatu gości. W dyskusj z arbitrem głównym wdał się Aleksandar Vuković, który również obejrzał czerwony kartonik. Kielczanie zatem przy wyniku 1:3 i grze w dziewięciu na boisku musieli jeszcze spędzić ponad kwadrans.

Niespodziewany obrót spraw przy Łazienkowskiej przyniosła nam 83. minuta. Grająca ze stratą dwóch piłkarzy Korona trafiła bowiem do siatki. Niemożliwe też się zdarza i tego właśnie dokonał autor gola, Paweł Sobolewski. Złudzeń kielczan pozbawił jednak trzy minuty później Sebastian Szałachowski, który podwyższył rezultat na 4:2. Zdziesiątkowana drużyna Marka Motyki straciła jeszcze piątego gola. Tym razem z dystansu uderzał Marcin Smoliński i pokonał bezradnego Cierzniaka. Końcówka należała do Legii, która miała jeszcze okazje do tego, by zdobywać następne bramki.

Ostatecznie Legia pewnie wygrała z Koroną aż 5:2. Przyjezdni mecz zaczęli bardzo dobrze, strzelając gola otwierającego już w pierwszej minucie. Kolejne fragmenty pokazały jednak, że Legia grać potrafi i zainkasowała rywalom pięć goli. Grad goli i mnóstwo emocji – tego z pewnością nie brakowało dzisiaj w Warszawie.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze