Legia – burzliwa runda jesienna dobiegła końca


Legia Warszawa meczem z Djurgardens IF zakończyła rundę jesienną. W ich przypadku naprawdę burzliwą rundę jesienną... Czas ją podsumować

20 grudnia 2024 Legia – burzliwa runda jesienna dobiegła końca
Janusz Partyka / Legia Warszawa

Ze względu na czwartkowy mecz z Djurgardens, runda jesienna dla Legii Warszawa zakończyła się później niż dla większości ekstraklasowych klubów. Co charakteryzowało warszawiaków w tym okresie? Czy był to całościowo dobry czas dla podopiecznych Goncalo Feio? Przedstawiamy najważniejsze momenty Legii Warszawa w minionej już rundzie jesiennej. Podsumowujemy to, co działo się na przestrzeni tych sześciu miesięcy.


Udostępnij na Udostępnij na

Legia Warszawa kończy rundę jesienną na 4. miejscu w PKO Ekstraklasie i na 7. lokacie w fazie ligowej Ligi Konferencji Europy. „Wojskowi” podchodzili do tego sezonu z innymi ambicjami i jesteśmy przekonani, że raczej nikt w sierpniu nie wziąłby tego „w ciemno” (przynajmniej miejsca w lidze). Aspiracje w stolicy Polski są doprawdy olbrzymie. Czy mimo tego był to dla nich czas, który możemy uznać za udany?

Przebudowa totalna

Legia Warszawa w sezonie 2023/2024 zajęła 3. lokatę w PKO Ekstraklasie, co oznaczało jedno… europejskie puchary. Z racji tego, że w stolicy Polski marzono o kolejnej udanej przygodzie na arenie międzynarodowej, a w samej PKO Ekstraklasie liczono na odzyskanie mistrzowskiego tytułu po czterech latach, konieczne było dokonanie przetasowania w kadrze. O koncepcji budowania zespołu poprzez totalną przebudowę świadczyło choćby nieprzedłużenie kontraktu z Josue. Z prawdziwym liderem, ulubieńcem kibiców i – mówiąc wprost – najważniejszym ogniwem składu ostatnich kilku lat.

Opuścili Legię również: Ribeiro, Rejczyk, Miszta, Hładun, Rosołek i Baku (nie liczymy powrotów z wypożyczeń) – trzech z nich zagrało dla Legii w poprzednim sezonie powyżej 1000 minut, więc przysłużyli się oni czy to trenerowi Goncalo Feio, czy to wcześniej Koscie Runjaiciowi do rozwoju ich drużyn. Skala przebudowy robiła wrażenie.

  • Josue – 3967 min
  • Yuri Ribeiro – 3390 min
  • Maciej Rosołek – 1379 min
  • Dominik Hładun – 1170 min
  • Makana Baku – 614 min
  • Igor Strzałek – 113 min
  • Cezary Miszta – 0 min (na wypożyczeniu w Rio Ave)

Wielkie zakupy

Wszystkich powyższych zawodników trzeba było zastąpić. Talia trenera Goncalo Feio powiększyła się o: Migouela Alfarelę, Sergia Barcię, Claude’a Goncalvesa, Rubena Vinagre, Jeana-Pierre’a Nsame, Luquinhasa, Marcela Mendesa-Dudzińskiego, Kacpra Chodynę oraz Maxiego Oyedele (sprowadzony nieco później). Analiza przydatności wszystkich tych zawodników z perspektywy obecnej to temat na oddzielny tekst. Na tamtą chwilę wydawało się, że przynajmniej większa część z tych ruchów ma sens.

Legia Warszawa
Legia Warszawa

Szczególne oczekiwania spoczywały na Nsame, który jako wieloletni piłkarz i swego czasu wyborowy strzelec Young Boys Berno miał pozamiatać tę ligę. Podobnie mówiło się o najlepszym asystencie naszej ligi z poprzedniej kampanii, Kacprze Chodynie. Wielu ekscytowało się także powrotem Luquinhasa, którego po odejściu sprzed kilku lat nikim nie udało się tak 1:1 zastąpić. Budził też wyobraźnię chwalony przez Jakuba Piotrowskiego Claude Goncalves…

– To zawodnik, który bardzo dobrze czuje się, wypełniając obowiązki na pozycji numer sześć. Dzięki temu piłkarze, którzy grają wyżej, mają więcej swobody. Dobrze się z nim gra. Właśnie tak było w moim przypadku. Na boisku rozumieliśmy się bardzo dobrze, uzupełnialiśmy się. On potrafi się obrócić z piłką i przetransportować ją wyżej. Może warunki fizyczne tego nie pokazują, ale jest to zawodnik grający bardzo twardo. Nie chcę tu za dużo mówić, myślę, że obroni się na boisku, że pokaże swoje zalety. A poza boiskiem to bardzo fajny człowiek. Mieliśmy świetne relacje powiedział o Claudzie Goncalvesu na łamach portalu sportowefakty.wp.pl Jakub Piotrowski.

Ambicja

Ambicja – to coś, co jest poniekąd wpisane w byt Legii. I nie – żaden wpływ na naruszenie tego nie ma choćby fakt, że od czterech lat Legia Warszawa nie zdobyła mistrzostwa Polski. Klub o takiej renomie, o takiej historii i – przede wszystkim – z tak wysokim budżetem powinien co roku zdobywać mistrzostwo… Albo przynajmniej być w poważniejszej rywalizacji o to trofeum. Głód i omawiana ambicja na przestrzeni tych kilku lat wzrosły do takich rozmiarów, że wszystko poza mistrzostwem Polski powinno być traktowane w Warszawie z dużą złością i niedosytem.

O tym świadczyły również wypowiedzi piłkarzy, trenera i wszystkich związanych z Legią przed rozpoczęciem serii zmagań – cel był, i niezmiennie jest, jeden… Majster! Nadzieje przed sezonem jeszcze mocniej rozbudził udany okres przygotowawczy i dobra forma niektórych zawodników. Na tamtą chwilę głównie Luquinhasa, Jordana Majchrzaka, Marca Guala oraz Jana Ziółkowskiego (tylko dwójka z nich na dłuższą metę zadomowiła się w składzie). Legia podchodziła do sezonu przygotowana… Zdrowa kadra (poza Elitimem i Nsame), piłkarze w dobrej dyspozycji, a do tego drużyna w pełni zmotywowana, aby zmazać blamaż z poprzedniego roku. Czas na pierwszą kolejkę!

Legia na cienkich niciach szyta

Często mówi się, że najważniejszym jest pokazanie się ze szczególnie dobrej strony na początku i na końcu, gdyż to właśnie te momenty najlepiej się zapamiętuje. Jak wyglądał zatem start Legii Warszawa? Zdradzimy, iż całkiem dobrze. Nie był to najłatwiejszy mecz, ale ostatecznie po golach Augustyniaka oraz Luquinhasa „Wojskowi” wygrali. Następnie pewne zwycięstwo 6:0 z Caernarfon i dobra prezentacja nowych nabytków (głównie Goncalvesa). Następny mecz z Koroną, choć wygrany, wzbudził już pewne wątpliwości. Zespół był w tamtym czasie w swoich atakach trochę uzależniony od zrywów indywidualnych Luquinhasa. Z jednej strony niby dobrze, bo przynajmniej mieliśmy przekonanie, że Brazylijczyk odpalił. Gorzej, że już wtedy wróżono rychły upadek takiego niestabilnego sposobu gry.


Po kolejnym pokonaniu Caernarfon nastąpiła premierowa w tym sezonie porażka. Z Piastem Gliwice. Zauważano, że zapowiedzi o niestabilnej grze tego klubu zaczęły się powoli spełniać. Przez to, że Luquinhas przestał grać tak dobrze, jak wcześniej, jeszcze bardziej uwydatniały się wady całego zespołu. Brak było tam jednak nie tyle lidera, a takiego wyraźnego ładu i składu. Coraz mocniej uwydatniały się także braki kadrowe, z jakimi mierzyli się „Wojskowi”. Dość powiedzieć, że Feio praktycznie nie rotował składem. Nawet pomimo że w międzyczasie zdarzały się wpadki (np. remis 1:1 z Puszczą Niepołomice). Kombinował, ale nic nie wychodziło.

Dwumecz z Brondby

Mówi się, że prawdziwe drużyny rodzą się w bólach i z pewnością na to, co było w późniejszym etapie sezonu w Legii, wpływ miał zdecydowanie najtrudniejszy dwumecz w eliminacjach do Ligi Konferencji Europy. Trzecia runda, już niedaleko fazy ligowej… Dwumecz prawdy. Pierwsze spotkanie? Pokaz błędów i pomyłek w defensywie Legii Warszawa. Na nasze szczęście, nie tylko defensywy polskiego klubu, gdyż rywale przy akcjach bramkowych „Wojskowych” zachowywali się jeszcze gorzej i przegrali z Legią 2:3. Rewanż? Remis 1:1… Tak, to ten mecz, po którym trener Legii Goncalo Feio pokazał w stronę kibiców gości środkowy palec. Efekt skumulowanej w Portugalczyku przez tygodnie frustracji, gdyż w tamtym czasie Legia ogólnie nie radziła sobie zbyt dobrze, a wtedy miała akurat chwilę radości. Chwilę piękną, gdyż wtedy już tylko przysłowiowy krok dzielił ją od awansu do fazy ligowej, do której oczywiście udało się ostatecznie dostać.

Każdy zespół ma przynajmniej kilka meczów-symboli w sezonie. Dla nas ta rywalizacja z Brondby była pewnym zwieńczeniem tamtego okresu zespołu Feio. Stylem „Wojskowi”, lekko mówiąc, nie powalali. I to naprawdę lekko… W drugim meczu rywal miał ok. 70% posiadania piłki i prawie cztery razy więcej oddanych strzałów. Dobry mecz zagrał wówczas Tobiasz, choć trzeba uczciwie powiedzieć, że bardziej była to zasługa ofensywnych zawodników Brondby, którzy kompletnie nie radzili sobie pod bramką warszawiaków. Legia obiektywnie nie zasługiwała na ten awans, ale odniosła triumf pragmatyzmem, za co w sumie szczególnie nie możemy winić. Nastroje w Warszawie przynajmniej chwilowo się poprawiły. Dalej nie było idealnie, wciąż wyniki były „pchane”, ale w końcu Goncalo Feio mógł wytrącić krytykom jeden argument z ręki – wygrał ważny mecz z wymagającym rywalem.

Piotr Matusewicz / PressFocus

Kramer był…

Blaz Kramer to niezwykły przykład zawodnika. Gdybyśmy mieli dostęp do wszystkich kibiców Legii Warszawa i zapytalibyśmy się ich o to, czy Kramer był ich zdaniem flopem transferowym czy też nie, zapewne odpowiedzi rozłożyłyby się nam mniej więcej po równo. Niby nie grał zbyt dobrze większość czasu, ale jednak w ważnych momentach potrafił się aktywować i strzelać na zawołanie. Dodatkowo Legia na nim w sumie zarobiła, a na początku bieżącego sezonu poniekąd się na nim podpierała.

Wspominaliśmy już, że Luquinhas miał dobre wejście w sezon, ale chwilę później przygasł… Wówczas pałeczkę lidera przejął Kramer. Słoweniec momentalnie wziął się za strzelanie goli, ale również za ogólną pracę na boisku. Z piłkarza mimo wszystko kojarzącego się z jednowymiarowością, nagle stał się czołową postacią całej drużyny. On tę Legię, szczerze mówiąc, ciągnął. Zresztą do dzisiaj więcej goli w barwach „Wojskowych” mają w tym sezonie wyłącznie Gual, Kapustka, Morishita i Luquinhas. A przez długi czas to Blaz Kramer figurował na pozycji numer jeden…

Kramer był jaki był, ale trzeba mu oddać, że zasłużył w podsumowaniu tej rundy na akapit, bo dołożył cegiełkę do tego, co Legia ma dzisiaj. Konkretniej? Bez niego prawdopodobnie zespół Goncalo Feio nie przeszedłby Brondby we wcześniej wspomnianym dwumeczu w ramach trzeciej rundy eliminacji do Ligi Konferencji. W pierwszym spotkaniu zaliczył dwie asysty, a ogólnie na przestrzeni całych tych dwóch spotkań był bardzo aktywny. Nawet jeżeli ktoś jest sceptykiem tego piłkarza (takich w Polsce wielu), za to akurat trzeba go docenić.

Mateusz Kostrzewa / Legia Warszawa

…i się zmył

Ostatecznie jednak sielanka nie trwała długo, gdyż pod sam koniec okienka odbyła się saga transferowa z jego udziałem. Efekt? Został sprzedany do tureckiego Konyasporu. Gdyby stało się tylko to, to raczej nikt by specjalnie nie ubolewał. Przez moment ostatecznej decyzji (końcówka okienka transferowego) Legia została bez napastnika w formie i musiała testować alternatywne opcje na „żywym organizmie”. Ani Nsame, ani Alfarela, ani Pekhart w buty Słoweńca nie weszli.

Dodatkowo Kramer zabrał jedno miejsce w kadrze na Ligę Konferencji Europy, przez co nie mógł wystąpić w tych rozgrywkach Wojciech Urbański, który był wówczas bardzo bliski dostania tej szansy. Sytuacja była doprawdy nieciekawa i pozostawiła duży niesmak nawet u tych, którzy szczególnie obecnego napastnika Konyasporu nie cenią.

Akcja #FeioOut

Późniejszy etap rundy jesiennej był już tylko gorszy, a odejście Kramera wyłącznie pogłębiło kryzys. Nagle okazało się, że nowego lidera Legia nie znalazła, a kolejne spotkania obnażały następne wady zespołu. Spotkanie z Brondby nie okazało się niestety wcale wielkim „meczem założycielskim”, a raczej chwilą radości, która szybko wygasła. Czemu? Postać trenera Goncalo Feio zaczęła wzbudzać coraz więcej wątpliwości. Płomienne konferencje znajdywały swoich zwolenników, natomiast na ogół coraz większą liczbę kibiców zaczął on drażnić.

Począwszy od wyników, aż po kontrowersyjne zachowania (choćby wspomniany wcześniej środkowy palec czy splunięcie w kierunku Żylety – raczej przypadkowe). Czy nagonka na Portugalczyka wydawała się przesadzona? Na pewno, co nie oznaczało, że szkoleniowiec „Wojskowych” był tu bez winy. Niektóre zachowania czy też wypowiedzi nieszczególnie mogą być chwalone – nawet dziś, w momencie, kiedy nastroje są lepsze.


Ale najważniejszy jest w tym wszystkim sport – niestety, ale klub nie stał i w tym aspekcie w zbyt korzystnym miejscu. Fatalny mecz z Rakowem Częstochowa oraz jeszcze gorszy przeciwko Pogoni Szczecin był tylko i wyłącznie podsumowaniem tego fatalnego dla Legii momentu. Jeden strzał celny – do tego masowe błędy w defensywie (vs. Pogoń). Forma na przełomie września i października była dramatyczna, a tego przysłowiowego światełka w tunelu nie było za nic widać… A nawet nie było tak, że Legia grała dobrze i „waliła głową w mur”, a mimo to nie miała wyników – co najgorsze, rezultaty były ogólnie zasłużone, a niekiedy nawet za niskie. W samej lidze Legia miała niechlubną serię czterech spotkań z rzędu bez zwycięstwa, co w takim klubie codziennością zdecydowanie nie powinno być.

Punkt zwrotny

Nastroje wokół Legii były dramatyczne. Kibice domagali się „ścięcia głów”… #ZielińskiOut, #MozyrkoOut, #FeioOut, #MioduskiOut. Można liczyć to w dziesiątkach. Położenie klubu zapowiadało nam wielką rewolucję już w zimie, która nadchodziła wielkimi krokami. Słaba forma nie trwała jednak cały czas – swego rodzaju punktem zwrotnym był 28 września. Dokładniej – mecz Legia Warszawa-Górnik Zabrze. I właśnie ten mecz możemy nazwać tym „założycielskim” – po prostu kluczowym w kontekście całego sezonu. Mecz z wymagającym rywalem, a Legia grała naprawdę bardzo dobrze. Nawet pomijając już to, że wówczas najwięcej mówiło się o świetnym występie Maxiego Oyedele oraz fakt, że Legia meczu tego mimo wszystko nie wygrała, a jedynie zremisowała 1:1. To właśnie w tamtym spotkaniu Feio postanowił odejść od uchowanej od czasów Kosty Runjaicia formacji 3-5-2 i zamienić ją na ustawienie 4-3-3.

Paweł Wszołek został przesunięty do tyłu i mimo nikłego doświadczenia w tym miejscu na boisku całkiem nieźle zaczął się tam sprawdzać. Ale nie tylko on na tym zyskał. Zyskał i Chodyna, i Kapustka, i Morishita, ale przede wszystkim linia obrony. To właśnie od tamtego momentu Legia mogła pochwalić się jednym z najlepszych bloków obronnych w PKO Ekstraklasie czy Lidze Konferencji.

Przecież do meczu z Lugano „Wojskowi” nie stracili w fazie ligowej europejskich pucharów żadnej bramki, a na polskich boiskach mniej tracą do tej pory jedynie Raków Częstochowa, Lech Poznań, Górnik Zabrze, Pogoń Szczecin i Piast Gliwice (w październiku byłoby tych klubów znacznie więcej). Do tego wszystkiego, Feio w kolejnych spotkaniach udało się wprowadzić pewne automatyzmy w konstruowaniu akcji, czego wcześniej brakowało. Nawet pomimo braku golleadora na pozycji numer dziewięć gra Legii w końcu wyglądała tak, jak powinna. W końcu doceniono i Legię, i samego Goncalo Feio, który w pięknym stylu wyprowadził warszawiaków na prostą.

Masakra w Poznaniu

Gorszego momentu dla kibica Legii w tym sezonie nie będzie. Napompowana serią zwycięstw Legia wyjeżdżała do Poznania w bardzo dobrych nastrojach, mimo że na ławce trenerskiej z powodu zawieszenia od komisji sędziowskiej nie mógł zasiąść Goncalo Feio. Tak czy siak, nadzieje były – tym bardziej, że Lech Poznań miewał w tym sezonie wpadki. A mecz ważny – bo oczywiście nie mówimy tu wyłącznie o walce z odwiecznym rywalem. Stawką było zbliżenie się do pozycji lidera (tzw. spotkanie o sześć punktów). Oczywiście nie wyszło.

O ile samo rozstrzygnięcie na korzyść poznaniaków zaskoczeniem nie było, o tyle trudno było przewidzieć ostateczny wynik tego starcia – 5:2… I tu nawet nie można zasłaniać się brakiem pojedynczych zawodników. Defensywny monolit Legii Warszawa nagle przestał być taki stabilny. Został kompletnie zdewastowany, opluty, a na koniec jeszcze zdeptany. O ile pierwsza połowa była dość wyrównana, o tyle druga pokazała, kto na tamtą chwilę był liderem, a kto o zbliżeniu się do tej pozycji jedynie marzył.

Skutki tego starcia? Przeciwko Lechowi Legia pokazała się z absolutnie najgorszej możliwej strony. Nie wychodziło w zasadzie nic, co stanowiło pewien kontrast do dotychczasowych pozytywnych odczuć na temat zespołu Feio. Przede wszystkim uwydatnił się problem, o którym mówiono od dłuższego czasu – kadra jest źle skonstruowana. Zmiennicy są, ale niestety nie są w stanie zagwarantować zbyt wysokiej jakości. Zaś ci najlepsi gracze, co naturalne, męczą się i właśnie z tego powodu część z nich w tak intensywnym meczu nie domagała. Pekhart, Urbański, Ziółkowski, Celhaka, Szczepaniak – to oni pojawili się na boisku w tym spotkaniu. Czyli albo przeciętność, albo na razie jedynie potencjał. Gdyby wtedy Legia wygrała, prawdopodobnie narracja o niepełnej kadrze nie byłaby tak uwypuklona. Ale tak – mecz ten pokazał, że długo Legia z takim zapleczem zawodników nie pociągnie.

Misja: Liga Konferencji Europy

Rundy jesiennej w wykonaniu Legii nie da się ocenić jednoznacznie negatywnie bądź pozytywnie, bo o ile do zmagań w PKO Ekstraklasie i do zajmowanego na ten moment 4. miejsca możemy mieć dużo zastrzeżeń, o tyle zupełnie inne zdanie można mieć o drużynie „Wojskowych” w kontekście rozgrywek Ligi Konferencji Europy. Przez długi czas Legia była wiceliderem, ale to ma mniejsze znaczenie… Przede wszystkim podopieczni Feio wywalczyli sobie awans do 1/8 Ligi Konferencji Europy i to w sposób bezpośredni. A na swojej drodze mierzyli się z takim Realem Betis czy Djurgardens. Całkiem uznane marki, a na ich tle Legia wcale poziomem nie odbiegała.

Mateusz Kostrzewa / Legia Warszawa

Ta przygoda, nieważne jak się zakończy w rundzie wiosennej, na pewno będzie w przyszłości pozytywnie wspominana. Bo tego, że Legia będzie do grudnia niepokonana w Europie, nie zakładali zapewne nawet najwięksi optymiści. A bohaterów tych międzynarodowych sukcesów jest dużo. Cały zespół Legii wyszedł na wszystkie te starcia z otwartą przyłbicą, nie bał się i razem z Jagiellonią dał przykład reszcie PKO Ekstraklasy – właśnie tak powinno się grać w Europie. Pomijając już nawet ranking UEFA, w którym sukcesywnie polskie kluby gonią Izrael, Danię, Szwajcarię oraz Szkocję.

Brawo Legia! Brawo Feio!

Josue był niekwestionowanym liderem Legii, ale nie przedłużono z nim kontraktu, więc przed sezonem odszedł ze stolicy Polski. Czy Legia jest bez niego lepsza czy słabsza? Trudno powiedzieć. Jest przede wszystkim inna. W mniejszym stopniu skupia się może na indywidualnych umiejętnościach jednego zawodnika, a bardziej na kolektywie zespołu. Legia wcale nie zastąpiła magika z Portugalii, co znowu nie oznacza, że wygląda gorzej. Obecna Legia gra przede wszystkim szybciej i bardziej bazuje na grze skrzydłami, której trochę brakowało wcześniej. Przekłada się to na gole (w tym sezonie średnia bramek na mecz wynosi 1,64, a w poprzednim już 1,15). Największy progres został osiągnięty jednak w defensywie, w której Legia traci dużo mniej bramek niż wcześniej (w tym sezonie średnio 1,01, a w poprzednim 1,50 – duża zmiana).

Mateusz Kostrzewa / Legia Warszawa

Skoro Legia jest jednak bardziej kolektywną drużyną, to czy wyłowił się z tej zgrai w końcu jakiś lider? Może nie udało się zastąpić Josue 1:1 (to niepowtarzalny zawodnik), ale udało się sprawić, że jest to na tyle silny zespół, że właściwie takiego zawodnika tam nie do końca potrzeba. Gdyby Josue nagle wrócił do Legii, raczej znalazłoby się dla niego miejsce w składzie, natomiast naprawdę należałoby mieć wątpliwości, czy nie lepiej w tym systemie będzie działał wybiegany Ryoya Morishita. Obok Japończyka – jeden z najlepszych zawodników minionej rundy, Bartosz Kapustka, również raczej by go nie zastąpił. I właśnie to pokazuje, że dobrze Legia przeżyła utratę lidera. Nieraz brakowało tych jego pięknych otwierających podań czy jego osoby, ale jakoś się tę lukę udało zapełnić.

***

Liderem stał się trener. Można oceniać pracę Kosty Runjaicia jak się chce, natomiast, szczerze mówiąc, Niemiec ani przez chwilę nie miał tak trudnych warunków do budowy zespołu, co Feio. Wzmianka o obecnym szkoleniowcu Udinese nie ma też na celu deprecjonować jego zasług. Bardziej raczej docenić to, co robi z drużyną Legii sam Goncalo Feio i jego sztab. Nie tylko dobrze postąpił ze zmianą ustawienia w odpowiednim momencie, ale przede wszystkim uczynił wielu piłkarzy lepszymi.

Przecież taki Radovan Pankov niedawno był elektryczny, a dzisiaj jest jednym z najlepszych obrońców ligi. Morishita po poprzednim sezonie był uznawany za flopa – niedawno Legia poinformowała o jego permanentnym wykupie, co spotkało się z aprobatą kibiców. Kapustka? Obecnie również klasa. Kapuadi przeżywa w swojej karierze aktualnie rozkwit. To samo Marc Gual, który w ostatnim czasie zaczyna wyglądać lepiej. Dobra forma tych zawodników, a także fakt, że wielu piłkarzy nowo wchodzących do drużyny dawało radę (Maxi Oyedele, Ruben Vinagre). Jest świetnie i nie jest to przypadkiem, że każdy, kto pracuje/pracował z Feio, wypowiada się o nim w samych superlatywach.

Najlepszy trener, z którym pracowałem? Goncalo Feio. – powiedział na łamach Kanału Sportowego Bartosz Kapustka

Dobry moment na zakończenie rundy

Jest świetnie, ale może być lepiej. Wciąż trzeba pamiętać, że Lech Poznań prowadzi w ligowej tabeli, a europejskie puchary wcale nie muszą zakończyć się w tym przypadku na oczekiwanym ćwierćfinale wzwyż. Mając więc w pamięci to, że kontuzjowani są Rafał Augustyniak, Kacper Tobiasz, Ruben Vinagre czy Maxi Oyedele, a dodatkowo ciągle czekamy na Elitima, trzeba powiedzieć, że przerwa przyszła w tym przypadku w bardzo dobrym momencie.

Również patrząc na ostatnie mecze Legii, które już tak dobrze pod koniec rundy jesiennej nie wyglądały. Porażki z Lugano czy Djurgardens wzbudzają wątpliwości. Urazy są oczywiście pochodną ciągle tego samego – wąskiej kadry i braku rotacji! Biorąc to wszystko pod uwagę, nasuwa się jeden wniosek – Legia MUSI, ale to po prostu MUSI się wzmocnić. To nie może być tak, że 32-letni Paweł Wszołek gra w każdym meczu (często po 90 minut), bo nie ma zmiennika. Nawet jeżeli ten dobrze do tej pory wytrzymuje tę intensywność. Oby wyciągnęli wnioski.

Must have Legii Warszawa

Po przerwie czeka Legię najważniejszy, ale również najbardziej intensywny moment sezonu. A jeżeli faktycznie Legia chce łączyć grę na wszystkich frontach, wzmocnienia są konieczne. Wcześniej wspomniany zmiennik dla Pawła Wszołka, zmiennik na pozycję lewego obrońcy, ktoś do środka obrony (jeżeli odejdzie Steve Kapuadi), ktoś na skrzydło do rywalizacji z Chodyną, a także napastnik – tu potrzeba kogoś tak naprawdę na już.


Dobrze byłoby też, aby Legia wzmocniła się jakimś młodym Polakiem, gdyż wciąż do spełnienia jest przepis o młodzieżowcu. Do tego oczywiście priorytetem powinno być sprowadzenie Rubena Vinagre – tak dobrego piłkarza na tej pozycji Legia dawno (a może nawet nigdy) nie miała. Niech zimą nie wyprzedadzą się z kluczowych graczy i sprowadzą przynajmniej dwójkę z powyższej listy. Jeżeli to się stanie, jesteśmy niemal przekonani, że będzie dobrze. A po pierwszym półroczu w kontekście Legii i Goncalo Feio możemy wyciągnąć jeden wniosek – zaufajmy, a powinno być dobrze. Bo jeszcze nic nie jest stracone.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze