Nieważne, które miejsce zajmują w tabeli. Nieważne, w jakiej są formie. Ich mecze zawsze elektryzują fanów piłkarskich w Polsce. Mowa oczywiście o starciu Legii Warszawa z Lechem Poznań, które już od dłuższego czasu nazywane jest polskim klasykiem. W dzisiejszym górą okazali się obecni mistrzowie Polski, którzy dzięki kompletowi punktów wskoczyli na pozycję wicelidera!
Mimo tego, że obie ekipy nie znajdują się na czele tabeli, to dzisiejsze ich starcie z góry trzeba było uznać za hit kolejki. Przed sezonem wydawało się, że warszawianie wreszcie zdołają przełamać impas w europejskich pucharach, ale tego nie uczynili, a zrobił to właśnie „Kolejorz”. Z tego względu podopieczni Czesława Michniewicza mieli dzisiaj coś do udowodnienia.
W przypadku zwycięstwa Lecha można było spotkać głosy, jakoby ten odjeżdżał reszcie ligi, w której – bądź co bądź – od początku sezonu niezbyt dobrze sobie radzi. Pomijając czysto sportowe tematy – triumf w dzisiejszym hicie zapewniał obu ekipom spokój na najbliższe kilkanaście dni reprezentacyjnej przerwy. A przy okazji satysfakcję, bo triumf w klasyku smakuje ponoć podwójnie.
Na papierze w lepszej sytuacji wydawał się Lech. Podopieczni Dariusza Żurawia wyszli w niemal najmocniejszym zestawieniu. Natomiast w szeregach obecnego mistrza Polski mogliśmy dostrzec kilka istotnych zmian. Względem poprzedniego starcia z Wartą Poznań mieliśmy trzy roszady – w środku pola Antolicia i Slisza zastąpili Kapustka i Martins, a na szpicy zamiast zabójczo skutecznego Tomasa Pekharta, który pozostaje w izolacji, od początku mogliśmy oglądać Macieja Rosołka, który ostatni raz od początku w wyjściowej jedenastce znalazł się na inauguracji sezonu z Rakowem.
– Wielokrotnie jako trener grałem przeciwko Lechowi. Na pewno to spotkanie wywołuje dodatkowe emocje, bo przyjeżdża do nas bardzo dobra drużyna, która wygrała mecz w Lidze Europy – mówił przed hitowym starciem szkoleniowiec Legii, Czesław Michniewicz. – Jeżeli jednak chodzi o inne aspekty, to pracowałem tam już tak dawno, że już zupełnie o tym nie myślę. Musimy zagrać na maksimum swoich umiejętności i koncentracji, by w niedzielę osiągnąć dobry rezultat – tłumaczył na konferencji przed meczem.
O gole mogliśmy być spokojni
I Legia, i Lech nie strzelają w tym sezonie zbyt wielu goli. Jednak rzadko kiedy w ligowych meczach z ich udziałem padają bezbramkowe remisy. W ostatnich dziesięciu spotkaniach „Wojskowych” byliśmy świadkami raptem jednego remisu – przed dwoma tygodniami w Szczecinie z miejscową Pogonią. Lech ostatni raz bezbramkowo zremisował również z „Portowcami”, a miało to miejsce dość dawno, bo 24 czerwca.
Ponadto warto wspomnieć, że ostatni mecz pomiędzy Legią i Lechem, w którym nie ujrzeliśmy goli, to niemal prehistoria. Było to 30 października 2011 roku. Wówczas w ekipie Lecha brylował Artjom Rudnevs, a w Legii mogliśmy podziwiać Daniela Ljuboję czy Michała Żewłakowa. Co równie ważne – ostatnie 17 meczów pomiędzy „Kolejorzem” a „Wojskowymi” to starcia wyłącznie na czyjąś korzyść. Ani razu w tym czasie bowiem obie drużyny nie podzieliły się punktami.
Najmniejszy problem Czesława Michniewicza – kłopot bogactwa w środku pola
Na gola w dzisiejszym meczu musieliśmy poczekać do 29. minuty. Do tej pory obie ekipy wzajemnie się badały. Nie zamierzały się zbytnio otwierać, a przez to byliśmy świadkami typowych piłkarskich szachów. Pod koniec drugiego kwadransa Lech zaczął atakować z nieco większym animuszem, czego najlepszym dowodem jest wspomniana 29. minuta, w której to Lech za sprawą samobójczego trafienia autorstwa Josipa Juranovicia objął prowadzenie. Prawą stroną pomknął Dani Ramirez, który zdołał wrzucić w pole karne, a całą akcję jak rasowy napastnik zamknął chorwacki defensor, nie dając najmniejszych szans na interwencję Arturowi Borucowi.
Niedługo potem kibice z Poznania mogli się nieco zaniepokoić. Boisko z grymasem bólu opuścił bowiem Jakub Kamiński. Nie wiadomo, na ile groźny był uraz 18-latka. Wszyscy mają nadzieję, że skrzydłowy zdąży się wykurować przed nadchodzącym zgrupowaniem reprezentacji Polski, na które młodzieżowiec dostał powołanie po raz pierwszy w karierze. Kamińskiego zmienił Michał Skóraś, który przed kilkoma dniami zachwycał w Lidze Europy.
Skibicki niczym Rosołek
Przed starciem z Legią Lech ostatnie ligowe zwycięstwo odniósł ponad miesiąc temu, a konkretnie 4 października w meczu z Piastem Gliwice. Od tej pory poznaniacy zdążyli ulec Jagiellonii i zremisować z Cracovią. Mówiło się, że ich gra w lidze nie jest najgorsza. Mieli sporo okazji, ale razili nieskutecznością. Podobnie zresztą w Lidze Europy – częściej Lecha chwalono, aniżeli karcono. Zresztą trudno nie odnieść wrażenia, że nie bez powodu, gdyż styl gry podopiecznych Dariusza Żurawia mógł się podobać. A że nie przynosił korzyści w postaci zdobyczy punktowej, kibice i eksperci przekonywali, że wreszcie zacznie. I poniekąd mieli rację. W czwartek Lech w końcu zapunktował w Lidze Europy, ogrywając 3:1 Standard Liege, a dzisiaj po pierwszej odsłonie był na dobrej drodze, by wreszcie przełamać się na krajowych boiskach. Jednakże mecz trwa 90 minut.
Ponoć nic dwa razy się nie zdarza, a tu proszę. Znów bohaterem Legii może okazać się nastolatek, tym razem 19-letni Kacper Skibicki 🙏
Swoją drogą defensywa Lecha chyba zrobiła sobie niedzielną drzemkę…#LEGLPO
— Kamil Warzocha (@WarzochaKamil) November 8, 2020
O ile w Lechu cały kolektyw spisywał się bez większych zarzutów, o tyle w barwach „Wojskowych” można było odnieść wrażenie, że nie wszystko idzie tak, jak powinno. Legia często – tak jak nas zresztą w tym sezonie już przyzwyczaiła – konstruowała akcje w bocznych sektorach, ale trzeba przyznać, że brakowało jej dziś Pekharta, który miał w zwyczaju zamykać takowe akcje. Dzisiaj zamiast dośrodkowywać, skrzydłowi mistrzów Polski najczęściej schodzili do środka i Lech mógł spokojnie odzyskać piłkę. W 56. minucie spotkania Paweł Wszołek po tym, jak minął obrońcę, znalazł się w doskonałej sytuacji, ale nie zdołał zdobyć bramki.
Wyrównanie przyszło niecałe dziesięć minut później, a autorem gola na 1:1 został młody debiutant w ekipie Legii – Kacper Skibicki! To pierwsza bramka 19-latka w seniorskim futbolu w barwach mistrzów Polski. Rok temu swoje pierwsze trafienie dla Legii – również przeciwko Lechowi – zdobył Maciej Rosołek. Wówczas gol ten był na wagę trzech punktów. Od tego momentu warszawianie nabrali wiatru w żagle i trudno było nie odnieść wrażenia, że jeszcze wszystko pozostawało możliwe. Choć lechici przeważali, to nie potrafili tego udokumentować golem. Wielokrotnie warszawian ratował Artur Boruc. Ostatni gol w dzisiejszym meczu padł w doliczonym czasie gry za sprawą trafienia Rafy Lopesa, który rzutem na taśmę zapewnił Legii komplet punktów!